Na czerwiec 1944 r. zaplanowano szereg akcji, które miał wykonać nasz oddział. W tym celu zarządziłem koncentrację wszystkich czterech plutonów do lasów położonych nad Pilicą, w rejon Krzętowa. 30 maja pluton „Robotnika” i pluton PPS dowodzony przez „Czarnego” udały się w rejon Radomska z zadaniem zniszczenia w nocy z 31 maja na 1 czerwca 1944 r. dwóch tartaków w Radomsku. Oddział ten miał zniszczyć siłownie i traki oraz spalić tartak „Reschopa” a uszkodzić tylko tartak Wünschego przy ulicy Piotrkowskiej, ponieważ znajdował się on w środku miasta i spalenie go groziłoby przeniesieniem się pożaru na dość gęsto zamieszkaną dzielnicę Radomska. Akcja ta została wykonana z powodzeniem, bez jakichkolwiek strat z naszej strony.
W obozowisku nad Pilicą pozostały dwa plutony, dowodzone przez „Drabinę” i „Postracha”. Należy dodać, że „Drabina” jako specjalista od spraw minierskich dowodził patrolem minierskim w akcji niszczenia tartaków w Radomsku. Ponadto w obozowisku nad Pilicą został poczet dowódcy kompanii składający się z kilkudziesięciu ludzi, a mianowicie: zwiadu konnego, drużyny cyklistów, sekcji radiotelegrafistów i sekcji gospodarczej. Zgodnie z wypracowaną „strategią partyzancką”, oddział został podzielony na dwie części. W zagajnikach nad Pilicą kwaterował poczet dowódcy oddziału, a w odległości około 300–400 m, za pasem meliorowanych łąk kwaterowały plutony „Drabiny” i „Postracha”. Między oddziałami istniała bezpośrednia łączność, ponadto każdy z tych oddziałów był ubezpieczony przez odpowiednio rozstawione posterunki. Oprócz bezpośredniego ubezpieczenia bliskiego, organizowano w każdym miejscu pobytu oddziałów ubezpieczenie dalekie, które spoczywało na wybranych mieszkańcach najbliższych wsi.
Wczesnym rankiem 1 czerwca 1944 r. do posterunku ubezpieczającego od strony wsi Wola Życińska przybiegł człowiek z wiadomością, że na skraju wsi rozłożył się pod lasem jakiś oddział niemiecki, który przybył od Maluszyna. Zarządziłem alarm i wysłałem dwa patrole, jeden w kierunku Krzętowa, a drugi na drogę łączącą Krzętów z Wolą Życińską, z zadaniem rozpoznania, z jakimi siłami nieprzyjacielskimi mamy do czynienia. Brak wiadomości ze wsi Bobrowniki położonej tuż za Pilicą pozwalał przypuszczać, że wieś ta nie została obsadzona przez Niemców. Trzeba bowiem dodać, że w każdej wsi, niezależnie od sprawnego ubezpieczenia oddziału, ludność czuwała ze względu na własne bezpieczeństwo, w związku z bardzo licznymi w tym okresie łapankami do kopania okopów lub na roboty do Niemiec.
Po pewnym czasie z kierunku zachodniego dał się słyszeć silny warkot motoru. Jak się okazało, był to warkot niemieckiego samolotu Storch-Fieseler, zwanego przez nas „bocianem” albo „chudym”. Samolot tego typu używany był przez Niemców do rozpoznawania miejsc pobytu oddziałów partyzanckich. Był to samolot lekki, umożliwiający bardzo niskie loty, który mógł lądować na bardzo małych polanach. Samolot leciał prosto na miejsce naszego pobytu. Po zatoczeniu jednego kręgu powrócił w kierunku, skąd przybył. Można było nabrać przekonania, iż miejsce naszego postoju zostało przez niego odkryte, tym bardziej że nasze namioty – wprawdzie zamaskowane, ale może niedostatecznie – ułatwiły lotnikowi zlokalizowanie naszego pobytu. Zarządziłem wobec tego natychmiastową likwidację obozowiska, zwijanie namiotów i zakopywanie tego sprzętu, którego nie będzie można ze sobą zabrać przy odwrocie po stoczonej walce. Zdawałem sobie bowiem sprawę z tego, że na pewno przyjdzie nam w walce, czy bez walki, opuścić miejsce naszego pobytu.
Razem ze mną przebywał wówczas mój zastępca „Alm”. Ponieważ w oddziale przebywającym w lesie za łąkami w odległości ok. 300 m, w skład którego wchodziły plutony „Drabiny” i „Postracha”, nie było porucznika „Drabiny” – (w tym czasie uczestniczył w akcji w Radomsku) poleciłem „Almowi”, żeby udał się do tego oddziału i objął nad nim dowództwo. Jakkolwiek należało się spodziewać, że w wyniku obserwacji lotniczej miejsce naszego postoju jest już Niemcom znane i że w niedługim czasie nastąpi natarcie, to oprócz zorganizowania obrony wydałem rozkaz dokładnego zamaskowania i ukrycia oddziału. Chodziło o to, ażeby nieprzyjaciel możliwie jak najdłużej nie odkrył dokładnego miejsca naszych stanowisk, a przede wszystkim, jak rozdzielony jest nasz oddział. Na wypadek bowiem zaatakowania jednego z oddziałów, drugi miał możliwość przyjścia z pomocą, uderzając na flankę nieprzyjaciela. Zasady tej starano się zawsze przestrzegać także i w innych sytuacjach.
Po upływie około godziny, może trochę wcześniej, znów usłyszeliśmy warkot samolotu z tego samego kierunku. Wkrótce znalazł się nad naszym obozowiskiem i okrążając je zaczął zrzucać bomby. Były to małe bomby, które padały gęsto na teren naszego obozowiska. Od nich zaczął w jednym miejscu płonąć zagajnik, ale poza tym nie wyrządziły nikomu żadnej krzywdy. Po zrzuceniu bomb samolot zatoczył jeszcze dwa koła i ostrzelał nas z karabinu maszynowego. Pociski te, jakkolwiek padały gęsto po drzewach, nad nami, również nie wyrządziły nam żadnej szkody. Należy dodać, że przedmiotem ataku lotnika był oddział rozlokowany nad samą Pilicą, tj. poczet dowódcy oddziału, dowodzony bezpośrednio przeze mnie, natomiast pozostałe dwa plutony, dowodzone przez „Alma”, nie zostały przez lotnika zauważone. Samolot latał stosunkowo nisko i przez chwilę stanowił dobry cel – jednak ze względu na to, aby nie ujawniać miejsca naszego pobytu i tym ułatwić nieprzyjacielowi rozpoznanie, nie pozwoliłem otwierać ognia, tym bardziej że mógłby się zorientować, iż oddział rozporządza stosunkowo słabą siłą ogniową. Posiadaliśmy poza kbk, tylko dwa rkm typu „Bren” i kilka pistoletów „Sten”. Wykonując ostatnie okrążenie samolot wystrzelił jeszcze kilka czerwonych rakiet dla dokładniejszego oznaczenia miejsca naszego pobytu oddziałowi niemieckiemu, który wkrótce rozpoczął atak.
Natarcie rozpoczęło się od strony wsi Wola Życińska. Wkrótce w polu widzenia pierwszej placówki ukazali się SS-mani, młodzi, lekko ubrani, z granatami ręcznymi za pasami i pistoletami maszynowymi w ręku. Niektórzy, nie zważając na otwarty przez nas ogień, nacierali ostro na nasze pozycje, zarzucając nas ręcznymi granatami. Ponieważ już przedtem zdążyliśmy się okopać, wytrzymaliśmy pierwsze uderzenie. Pomimo że nasza siła ogniowa oparta była na dwóch rkm i kilku pistoletach maszynowych, to jednak w wąskim odcinku natarcia przedstawialiśmy sobą pewną siłę. Nieprzyjaciel, dysponując znacznie większą siłą ogniową i liczbą nacierających, wznowił ataki zarzucając nas granatami i silnym ogniem broni maszynowej. Natarcie niemieckie rozwijało się początkowo na wąskim odcinku w terenie lesistym położonym miedzy Pilicą a łąkami meliorowanymi. Wkrótce nieprzyjaciel podjął manewr oskrzydlający, przesuwając część nacierającego oddziału na łąki, z zamiarem uderzenia na naszą flankę. W ten sposób ta część oddziału niemieckiego znalazła się w polu ostrzału drugiego naszego oddziału dowodzonego przez „Alma”, o czym, oczywiście, oddział niemiecki nie wiedział.
Należy podkreślić, że plutony te były dobrze zamaskowane w lesie położonym za łąkami na wzgórzu, dzięki czemu miały doskonałą obserwację pola walki. Ponadto oddział ten rozporządzał stosunkowo dużą siłą ognia, ponieważ na krótko przed tą bitwą otrzymaliśmy zrzuty, a w nich m.in. dwa ckm niemieckie Dreyse, model 43 – najnowocześniejszą broń maszynową w tym czasie. Broń ta została zdobyta przez aliantów na pustyni libijskiej na armii Rommla i potem przerzucona do nas. Zrzuty broni niemieckiej eliminowały w pewnym stopniu trudności z amunicją, bowiem dotychczas zrzucane karabiny maszynowe angielskie „Bren” były zaopatrzone w ograniczoną ilość amunicji. Oprócz kbk oddział ten dysponował kilkoma pistoletami maszynowymi.
Ogień otwarty przez nasz oddział do tyraliery niemieckiej rozwiniętej na łąkach był bardzo silny i spowodował od razu duże straty wroga. Padło kilkunastu Niemców zabitych lub rannych. Dowodzący tym oddziałem major niemiecki przypuszczał, że ogień ten pochodzi od jakiegoś oddziału niemieckiego, który zwabiony strzelaniną przybliżył się do pola walki. Trzeba bowiem dodać, że cały obszar lasów od Maluszuna przez Krzętów aż po Radomsko był otoczony oddziałami niemieckimi, w skład których wchodził Wehrmacht oraz żandarmeria, ocenianych na ok. 2 tys. ludzi.
Po ustaniu pierwszej nawały ognia dowódca niemieckiego oddziału podniósł się dając znaki do zaprzestania ognia, sądził bowiem, że ma do czynienia z oddziałem niemieckim. Na chwilę ogień ustał i kiedy oddział niemiecki podniósł się, aby ruszyć ponownie do manewru oskrzydlającego, oddział dowodzony przez „Alma” otworzył ogień na nowo. Wtedy już Niemcy nie mieli wątpliwości, że mają do czynienia z oddziałem partyzanckim. Sytuacja dla Niemców stała się bardzo trudna, bowiem znaleźli się na zupełnie odkrytej przestrzeni. Szukali więc jakichkolwiek możliwości ukrycia się w rowach melioracyjnych, w najmniejszych zagłębieniach terenu. Próbowali otworzyć ogień na ostrzeliwujący ich oddział „Alma”. Straty, jakie poniosło lewe skrzydło oddziału niemieckiego, umożliwiły wycofanie się naszego zaatakowanego oddziału przez Pilicę do wsi Bobrowniki i dalej do lasów na terenie powiatu koneckiego, oddział zaś dowodzony przez „Alma”, po wykonaniu zadania, wycofał się w głąb lasów maluszyńskich. Straty nieprzyjaciela wyniosły 37 SS-manów zabitych i rannych, w tym dowódca tego oddziału w randze majora.
Ludność Maluszyna związana z oddziałem partyzanckim wiedziała, że w rejonie tych lasów kwateruje nasz oddział, i dlatego z wielkim przerażeniem, trwogą i niepokojem oczekiwała skutków obławy. Wynik był zupełnie inny od tego, jakiego oczekiwali Niemcy. Wkrótce do Maluszyna przybył sztab całej obławy, który swoje miejsce postoju miał w Żytnie. Dowodzący całością obławy, pułkownik żandarmerii, nie szczędził gorzkich słów pod adresem oddziału SS-manów, który wykonywał bezpośrednie natarcie na nasz oddział. Świadkiem tych rozmów i komentarzy był administrator majątku Maluszyn, p. Szyguła, który nam tej informacji bezpośrednio udzielił.
Mimo osiągniętych sukcesów nie obyło się bez strat z naszej strony. W stoczonej bitwie polegli: kapral „Lewoniewski” z obsługi karabinu maszynowego w oddziale „Alma”, kapral „Strug”, który został wysłany na rozpoznanie, oraz podporucznik „Konrad”, kwatermistrz, który zginął przy przeprawie przez Pilicę. Dopiero po upływie dwóch tygodni rybacy łowiący ryby w Pilicy znaleźli jego zwłoki w wodzie. Oprócz tego ranni zostali w tej akcji: kapral „Drąg” oraz „Bąk”, który razem z kapralem „Strugiem” szedł na rozpoznanie. Podporucznik „Konrad”, kapral „Lewoniewski” i kapral „Strug” zostali pochowani w lesie przy drodze pro wadzącej z Krzętowa do Maluszyna.
Kiedy wiadomość o tej walce dotarła do Komendy Okręgu, gen. Zientarski ps.„Ein” udekorował oficerów i podoficerów oddziału Krzyżami Walecznych: por. „Andrzeja”, ppor. „Alma”, ppor.”Drabinę”, oraz kaprali – „Sokoła”, „Strzałę” i „Kwiatka”.
Pingback: "Tajemnica Auschwitz. Prawdziwa historia" – fakty i mity | Newsy Polska i Świat
Pingback: Niemiecki kapo z Auschwitz i żołnierz Armii Krajowej | Newsy Polska i Świat
Pingback: Niemiecki kapo z Auschwitz i żołnierz Armii Krajowej | Wprawnym Okiem Historyka
Pingback: „Tajemnica Auschwitz. Prawdziwa historia” – fakty i mity | Wprawnym Okiem Historyka