Placówka ,,Jawor”
Podobwód Szydłowiec
Obwód Radom
Okręg Radomsko- Kielecki
Po kapitulacji Warszawy kazano żołnierzom złożyć broń i zwalniano do domów na specjalne przepustki. Do Jastrzębia koło Szydłowca wróciło dwóch podoficerów WP z obrony stolicy – Stefan Warso i Mieczysław Borkiewicz, którzy pod koniec listopada 1939 r. zawiązali organizacje SZP przemianowaną z czasem na Związek Walki Zbrojnej (ZWZ) potem AK. Komendantem podobożu Szydłowiec (kryptonim „Ratusz”) był na początku kpt. Król ps. „Jan”, który odebrał przysięgę od Stefana Warso i Mieczysława Borkiewicza. Warso przyjął pseudonim „Grom”, a Borkiewicz „Wladyslaw”. Zwerbowali oni i zaprzysięgli innych: Michała Szczecińskiego ps. „ Zych I”, Władysława Piotrowskiego ps. „Mostek”, Jana Golińskiego ps. „Jakub”, Henryka Kurpiela ps. „Konrad” i kilku innych Dowództwo placówki „Jawor” objął Stefan Warso „Grom”, a cc stycznia Mieczysław Borkiewicz. Jego zastępcą byt Michał Szczeciński, szewc z zawodu i u niego mieściła się skrzynka kontaktowa. Było to wygodne i bezpieczne. Bo do szewca przychodzili klienci i nie wzbudzało to podejrzeń. Ta skrzynka przetrwała dc połowy stycznia 1945 r.
Ja sam złożyłem przysięgę 3 stycznia 1940 r. i przyjąłem pseudonim „Cichy”. Zostałem mianowany łącznikiem, Przekazałem także cztery karabiny i sto sztuk amunicji pozostałych po naszych żołnierzach we wrześniu. Uczęszczałem również na kurs podoficerski, po ukończeniu którego w stopniu sierżanta przydzielono mnie do dywersji. Np. w 1941 r. przeprowadziliśmy akcję przestawiania drogowskazów w całej okolicy. Kolportowaliśmy „Biuletyn Informacyjny” pomiędzy zaufanymi osobami.
W 1943 r. zorganizowaliśmy w placówce „Jawor” oddział Wojskowej Służby Kobiet (WSK). Szkolenie prowadziła położna Helena Grabińska (Zorza). Zorganizowaliśmy również grupę członków wspierających, do której należeli ks. proboszcz Piotr Figurski, ks. prefekt Władysław Bondula, nauczycielka Maria Nowak, Malina Piotrowska i kilka innych osób.
Domy ich służyły jako punkty szkoleniowe, a w razie potrzeby jako meliny dla ludzi „spalonych”, ukrywających się przed okupantem.
W sierpniu 1943 r. przeprowadziliśmy w gminie Szydłowiec akcję polegającą na konfiskacie i spaleniu kartotek kontyngentowych i personalnych. Udział wzięło ośmiu ludzi pod dowództwem Mieczysława Borkiewicza „Władysława”. Miesiąc potniej na torach między stacją kolejową Szydłowiec a stacją Jastrząb ścięliśmy dziesięć słupów telefonicznych i poprzecinaliśmy druty. Przerwa w ruchu trwała sześć godzin. W październiku 1943 r. komendanta Borkiewicza aresztowano, gdy szedł na odprawę do Wójcików w Lipienicach.
Nie wydał nikogo, wywieziono go do obozu w Oświęcimiu. Komendantem został Stefan Warso „Grom”. Innym razem wywiesiliśmy plakat na bramie cmentarnej „Tylko dla Niemców”.
W styczniu 1944 r. otrzymaliśmy rozkaz zniszczenia dokumentacji w biurze pośrednictwa pracy (arbeitsamt) w Szydłowcu, które zajmowało się przymusowym wysyłaniem ludzi na roboty do Niemiec. W naszej obecności kierownik arbeitsamtu Grostl musiał sam spalić wszystkie akta i kartoteki, zdemolowaliśmy też jego biuro, a dla AK zabraliśmy maszynę do pisania
Dostaliśmy wiadomość z granatowej policji, że nasza placówka „Jawor” znajduje się pod stałą obserwacją okupanta. Jednak szkolenie WSK odbywało się nadal, chociaż musieliśmy nieustannie zmieniać lokale. W czerwcu 1944 r. został aresztowany zastępca dowódcy placówki Michał Szczeciński „Zych I”, u którego mieściła się skrzynka kontaktowa, w bunkrze broń i amunicja. Trzeba było wszystko błyskawicznie usunąć i przenieść w inne miejsce. Dwa miesiące potem aresztowano Mariana Warso „Waldemara” i Władysława Warso „Zbigniewa” i ślad po nich zaginął. Również w czerwcu aresztowano komendanta podobwodu kpt. Króla ps. „Jan” i jego łącznika Zygmunta Wysoczyńskiego. W Zalesicach Niemcy rozbili patrol naszej dywersji dowodzony przez pdch. „Huberta”, a wkrótce potem aresztowali następcę kpt. Króla – „Zemstę” (nazwiska nie pamiętam).
Na koncentrację wyszła grupa żołnierzy konspiracji pod dowództwem Stefana Warso „Groma” w liczbie ośmiu osób i dołączyła do placówki z Woli Lipienickiej. Biwakowaliśmy w lesie koło wsi Gadek, gdzie czekał na nas tabor przyprowadzony przez „Ramzesa” i Władysława Piotrowskiego ps. „Mostek”. 15 lipca dołączyliśmy do kompanii por „Rena” St.
Podkowińskiego w lasach majdowskich. Potem wyruszyliśmy w nieznane. Na torach kolejowych w Bliżynie doszło do potyczki, padło kilku Własowców, rozbroiliśmy żołnierza w Wołowie i doszliśmy do lasów suchedniowskich. Tu dowódca klapa| łączność i dowiedział się, ze koncentracja odbywa się w lasach przysuskich. Wyruszyliśmy więc wieczorem forsownym marszem i doszliśmy do miejscowości Ziomaki k/Wysokiej.
Chłopcy byli bardzo zmęczeni 3O-kilometrową trasą. Rozłożyliśmy się w dwóch gospodarstwach z dala od wioski, rozstawiono czujki. Tymczasem w nocy przyjechał do wsi Wehrmacht rekwirować bydło i świnie dla wojska. Do naszych stodół zdążało ich kilku, zrobiliśmy więc zasadzkę, aby ich bez strzału rozbroić. Niemcy w dobrych humorach wchodzą do stajni i mówią „Schoene Pferde”, a ja wychodzę zza studni i odpowiadam ,,Haende hoch!”. Szkopy posłusznie podnoszą ręce, jest z nimi także zastępca Kreishauptmanna, cywil i drugi cywil – sołtys z tej wsi.
Nasi zaczęli wymyślać sołtysowi, ale jeden z żołnierzy Wehrmachtu wyjaśnił, ze on poszedł z nimi pod przymusem. Por. „Ren” kazał zamknąć ich do piwnicy i pilnować, a sam zaczął organizować akcję odbicia zarekwirowanej trzody i przepędzenia Niemców ze wsi. Wyruszyło nas 10 ludzi z erkaemem i kilkoma empi, każdy z granatami u pasa. Niemcy nie spodziewali się niczego, byli zajęci dalej zabieraniem żywego inwentarza. Nasi podskoczyli do kierowców ciężarówek, rozbroili ich, a reszta uciekła co tchu w kierunku Radomia.
Żaden do nas nie strzelał. Zauważyłem jednak dwóch żandarmów chodzących po drodze.
Wezwaliśmy ich do poddania się , a „Grom” na wszelki wypadek puścił serię z erkaemu.
Poskutkowało. „Ren” kazał szybko wyładować inwentarz żywy z samochodów. Szkoda, że nie było aparatu fotograficznego, byłyby wspaniałe zdjęcia na pamiątkę. Przyprowadzono tych czterech z piwnicy i tych, co się poddali, zgromadzili się gospodarze. I wówczas por.
„Ren” wygłosił przemówienie, że zostaną uwolnieni, ale muszą przysiąc, ze nie zrobią więcej krzywdy ludności polskiej. Zastępca Kreishauptmanna musiał klęknąć i przysiąc i trzeba powiedzieć, że przyrzeczenia dotrzymał, bo do czasu wkroczenia wojsk sowieckich Niemcy do tej wsi nie przyjeżdżali. Rolnicy nie mieli dość słow. wdzięczności dla nas.
Potem szybko dołączyliśmy do reszty oddziału w lasku w Omięcinie i o zmierzchu wyruszyliśmy w dalszą drogę na koncentrację 72 pp w lasach koło Kuźnicy i Ruskiego Brodu. Żołnierze byli tym marszem strasznie pomęczeni i głodni. Musieliśmy odpoczywać po drodze. Trzeba było jeszcze dotrzeć do punktu, gdzie koncentrowały się te oddziały, które miały iść do Warszawy na pomoc powstańcom. Kompania „Rena” składała się z żołnierzy z placówek Szydłowca, Jastrzębia i Sadku. Z Szydłowca wyruszyła jeszcze druga grupa z załogami placówek Wierzbica, Mirów, Ruda Wielka, cała grupa pod dowództwem Krzysztofa Hoffmana „Cypriana”. Na komendanta podobwodu po wyjściu placówek na koncentrację mianowano pdch. Leszka Dworaka „Borutę”.
W wiosce Stefanów zakwaterował 25 pp ziemi piotrkowsko-opoczyńskiej, a w wiosce Gałki, Huta i Machlin rozpoczął koncentrację 72 pp ziemi radomskiej, oczekujący na zrzut lotniczy, który się jednak nie odbył. Zaczęło się kilkudniowe życie jakby garnizonowe. Wypady na szosę, zasadzki na maszerujące wojsko. Zdobyto trochę broni i amunicji, trafiał się jeniec. Jakaś drużyna 25 pp wzięła do niewoli młodego żandarma. Przesłuchiwał go por. „Bończa” z 25 pp i wyciągnął od niego, ze szykują wielka obławę 26 września na Gałki
…Z kierunku Gielniowa i Przysuchy słychać było szum silników. ,,Bończa” zameldował ten fakt do dowództwa pułku…Wkrótce rozległa się wściekła strzelanina od strony wsi Wywóz, tam starła się placówka 25 pp z nieprzyjacielem. Kapral „Śmigły” wrócił z patrolu i melduje, ze Niemcy są blisko. Robiło się już widno. Por „Cyprian” rzucił dwie kompanie na północ i zachód od Gałek. Kompania pod dowództwem „Harnasia” miała zabezpieczyć przed atakiem z kierunku zachodniego. Siły 72 pp liczyły ok. 350 żołnierzy. Przeciw sobie mieli siły niemieckie dwukrotnie silniejsze z miażdżącą przewagą ogniową. Na pozycje polskie leciała nawała ognia, lecz nasze ugrupowania powstrzymały posuwających się Niemców. Por. „Zryw” z pistoletem w ręku chodził koło stanowisk swoich chłopców dodając im otuchy. Ukryci na dachach i drzewach zauważyli na przedpolach Machlina wysypujące się z leśnego wąwozu oddziały nieprzyjaciela, które rozdzielały się w trzech kierunkach. ,,Robert” dał rozkaz ognia. Zaskoczeni Niemcy zostali przykuci do ziemi ogniem cekaemu „Lemiesza” i erkaemu ,,Intruza”.
Kolumna Niemców posuwała się do Gałek, dopada zabudowań, ale tam napotkała polską obronę. Artyleria okładała wieś ogniem, pociski padały coraz bliżej. Powstała ściana ognia między ruinami domów a lasem. Załoga Machlina odpierała dzielnie wroga, aż otrzymała rozkaz wycofania się i zajęcia linii obrony w głębi lasu. Za chwilę ruszyło natarcie nieprzyjaciela, czołgi i pancerki, i zdawało się, że zniszczy wszystko na swojej drodze.
W pewnym momencie pocisk rozbija nasze stanowisko erkaemu, ginie amunicyjny, ranny zostaje celowniczy, strach ogarnia żołnierzy. Wtedy pada rozkaz wycofania się. 1 i 2 bataliony wycofują się na południe od Gałek, a 3 batalion pod dowództwem „Cypriana” powstrzymuje ogniem ciągłym kolumny nieprzyjacielskie do chwili wycofania się batalionów „Zrywa” i „Wióra”. Plutony przeskakiwały przez łączkę ostrzeliwaną przez Niemców, odwrót osłaniali harcerze. Pdch. „Cegliński” został pod lasem bez pomocy, przykryty pociskami, głowy nie może podnieść. Lecz partyzanci przywykli do tego i wiedzieli, ze ich ogień też jest skuteczny, a Niemcy nie są aż tak silni jak myśleli.
Nastąpiło trzecie natarcie na wzgórze 245. Partyzanci atakują od przodu, bo wiedzą, że od nich zależy ocalenie wycofujących się dwóch batalionów. Nieprzyjaciel nie wytrzymuje ataku i wycofuje się. Z boku kosi ich ogień „Ceglińskiego”. Z lewej strony ukazują się odwody Niemców. Wtedy jeden z żołnierzy „Harnasia” na stojąco wygarnąć cała serię z erkaemu. W niemieckich szeregach powstało zamieszanie. Cały trzeci batalion zaczął wycofywać się do tyłu ścigany pociskami granatników… Cala grupa szczęśliwie przeszła przez zagrożony teren i dotarła do rejonu zbiórki 72 pp. Po obu stronach leśnej drogi stały główne siły wycofanego pułku. Wieś Gałki została spalona po raz drugi; pierwszy raz – w 1940 r., gdy kwaterował tu mjr „Hubal”.
Zażarte walki 25 PP trwały do zmierzchu, obie strony były wyczerpane, nieprzyjaciel zbierał swoich poległych. W bitwie doszło parokrotnie do walki wręcz, Niemcy wycofali się wówczas czując, że są przegrani, oba pulki 72 i 25 pp spotkały się w głębi lasów przy tzw. źródełku. Na obu odcinkach zginęło około 150 Niemców, rannych było 230, a po naszej stronie 17 poległych i 20 rannych. Zdobyliśmy trzy erkaemy, ponad sto karabinów, kilkanaście empików, rakietnice, broń krótką i rozmaity sprzęt bojowy. Obliczyliśmy, że po stronie nieprzyjaciela brało udział około 1200 żołnierzy, a po naszej 850. Całą noc, zmęczeni do granic wytrzymałości spędziliśmy, a właściwie przespaliśmy przy ognisku. Nad ranem dowództwo odbyło naradę i postanowiło rozbić posterunek żandarmerii w Przysusze.
…O godz. 23.45 „Bończa” daje rozkaz czerwoną rakietą. Na budynek żandarmów płynie strumień ognia, ale Niemcy odpowiadają wściekłą strzelaniną; zaskoczenie nie udało się. Wkraczają więc do akcji piaty i granaty typu gammon. Koło budynku żandarmerii zrobiło się widno jak w dzień, płonęły samochody, słynne „budy”. W tym czasie okrężną drogą przybył na plac boju por. „Grom” z 4 kompanią. Zajął jeden dom i ostrzelał wroga z piata i erkaemu. Trafił w okno, w którym było niemieckie stanowisko cekaemu, następny pocisk piata zapalił baki z paliwem i smarami. Nastąpił potężny wybuch. Jedna z beczek wyrzucona eksplozją spada na dach posterunku i zapaliła strychy. Żandarmi w popłochu uciekli z pierwszego piętra, które się zawaliło. Nasi zabrali się do niszczenia zasieków. Jeden z harcerzy 72 pp (pdch. „Lolek”) pod osłoną karabinów wyrąbał siekierą przejście i otworzył drogę grupie szturmowej. Przerwano ogień i wezwano nieprzyjaciela do poddania się. Nie było odpowiedzi. Por. „Bończa” zniecierpliwiony i rozeźlony ruszył do szturmu. Został ranny odłamkiem granatnika i musiał opuścić plac boju. Dowodzenie objął por. „Zryw”. Oblężonym śpieszyła pomoc. Robiło się widno, z daleka błyskały rakiety, otrzymujemy rozkaz odwrotu. Wycofujemy się do gajówki piecyki, jest trochę odpoczynku. Poranek chłodny, kładziemy się na ziemi drżąc z zimna. Nasze straty to dwóch poległych i siedmiu rannych, straty nieprzyjaciela – 7 zabitych, w tym 2 oficerów i 2 samochody spalone, dalszych 6 żandarmów spalonych żywcem, budynek żandarmerii niezdatny do użytku. Ze spółdzielni zabraliśmy 10 metrów cukru, 2,5 tys. jaj, 2 worki mąki i 10 l spirytusu. Zdobyto 2 empi, 4 kb, sporo butów koców i płaszczy.
Spędziliśmy w lesie cacy dzień i noc. Przed wieczorem 28 września tabory 25 i 72 pp odeszły do Górek Niemojewskich i tam się rozłączyły. Następnego dnia 29 września dotarł do 72 PP Por, Stanisław Podkowiński „Ren” po wielu przeszkodach i potyczkach. Kompania jego liczyła 60 ludzi. Został przydzielony do 3 batalionu „Cypriana”. 30 września patrole zameldowały, że zbliżają się Niemcy. „Cyprian” poderwał chłopców i kazał wycofać się w głąb lasu, żeby nie narażać ludności na represje. Najpierw wysłano tabory. Przed południem doszło do zażartej walki, wyszliśmy jednak bez strat. Po stronie nieprzyjaciela było 15 poległych. Udaliśmy się w lasy borkowickie, gdzie urządziliśmy biwak i zbudowaliśmy szałasy. Oddziały prowadziły życie koszarowe: mycie się, toaleta, modlitwa, śniadanie, raport, ćwiczenia, czyszczenie broni itd., Najprzyjemniejsze były wieczory: śpiewano piosenki, opowiadano kawały, dopisywał humor.
7 października 1944 r. nastąpiła demobilizacja 72 pp. Przykro było rozstawać się po tylu przeżyciach. W lesie pozostał 3 batalion „Cypriana”. Następnego dnia kwaterowaliśmy w Skłobach ze względu na ulewny deszcz. Potem poszliśmy w lasy między Rusinowern a Skłobami i tam rozłożyliśmy obóz. Deszcze zmusiły nas do budowy gęstych szałasów. Zrobiliśmy obóz warowny ze wzmocnionymi posterunkami, gdyż teren znajdował się niedaleko od miejsc, gdzie pod nadzorem Niemców ludzie musieli kopać okopy i rowy.
Wskutek ciągłych i dokuczliwych deszczów byliśmy bez przerwy mokrzy. Żołnierze spali w tym, w czym chodzili, a butów też się prawie nie zdejmowało. Dokuczało robactwo…
Nocą między 15 a 20 października wyruszyliśmy dalej w lasy majdowskie. Padał zamarzający deszcz, okrycia na żołnierzach robiły się sztywne. Z taborami tez były kłopoty, bo wszędzie dookoła po wioskach pełno było wojska niemieckiego i musieliśmy poruszać się tylko bocznymi drogami. Dotarliśmy w lasy majdowskie między Huciskiem Szydłowiec, kim i Rędocinami . I znowu robiliśmy szałasy z grubszego drzewa i nakrycia z jedliny, a podściółkę ze słomy zakupionej u rolników. Z żywnością nie było kłopotu, bo w Szydłowcu można było kupić więcej niż na uboczu, nawet mięso. Życie było koszarowe, mycie w strumyku 300 metrów od szałasów, modlitwa, śniadanie, raport itd. Ksiądz kapelan Stanisław Sikorski „Jęk” celebrował nabożeństwa, robiliśmy ołtarzyk pod jakąś sosną. Były patrole i warty. Nikt się nie nudził.
Mieliśmy parę worków dobrej mąki zarekwirowanej w Przysusze. Dowódca postanowił, żeby zawieźć ją na wieś i upiec chleb. Wysłano żołnierza z grupy gospodarczej, gospodynie wyraziły chęć zrobienia chleba. Po dwóch dniach „Ren” wysłał plut. ,,Koniokrada” St. Kluska i „Dęba” Mariana Sławińskiego, aby przywieźli ten chleb. Spotkali oni w gospodarstwie jakichś trzech ludzi, którzy nie mówiąc, kim są, otworzyli ogień do „Koniokrada” i zabili go na miejscu. „Dąb” wycofał się za drzewo i zaczął strzelać, tamci uciekali. Jednego z nich zabił, drugi został ranny i uciekł do lasu. Przeprowadziliśmy energiczne śledztwo, ale okazało się, że nikt tych ludzi nie zna i nie może o nich niczego powiedzieć. „Koniokrada” pochowaliśmy w nocy na cmentarzu w Szydłowcu, był ksiądz i salwa honorowa, „Koniokrada” lubiliśmy jako żołnierza i kolegę. Po wojnie postawiliśmy mu na cmentarzu pomnik, który stoi do dzisiaj.
4 listopada 1944 r. patrole nasze zauważyły, ze pojawili się w okolicy Niemcy. Nastąpił alarm, tyraliera nieprzyjaciela zbliżała się do obozu. Częściowo byty to jakieś oddziały Mongołów w służbie niemieckiej. „Ren” kazał sowieckim skoczkom, chorych przechowywaliśmy u siebie od miesiąca, zaminować drogi. Nasz oddział wycofywał się rożnymi drogami, co tak zdezorientowało Mongołów, że przez pół godziny prali do siebie nawzajem z cekaemów. Wycofaliśmy się w tym czasie do Łaz, gdzie pół wsi zajmował „Szary”, a my zajęliśmy drugie pół. Miny założone przez ruskich skoczków nie eksplodowały, chociaż powinny były, a oni sami znikli nam z pola widzenia. Z Łaz wycofaliśmy się znów do lasu i dowódca oznajmił żołnierzom, że, kto chce, może wracać do domu. Demobilizacja. Oczywiście, jeśli nie jest „spalony” i poszukiwany przez okupanta. Kilku zdało broń i odeszło do domu. Zlikwidowano tabory, które utrudniały marsze. Zrobiono juki i poruszaliśmy się końmi objuczonymi sprzętem i żywnością, której nie było zbyt wiele.
Od tej pory chodziliśmy jak ludzie bezdomni, co dzień zmienialiśmy miejsce postoju.
Teren był nadzwyczaj gęsto obsadzony różnymi formacjami niemieckimi, biwakowaliśmy więc pod chmurką i sosnami. Dokuczał deszcz, mrozi śnieg. Wysyłaliśmy patrole do rożnych wiosek, żeby znaleźć kwatery nie do spania, lecz tylko do ogrzania się. Wrócili skoczkowie sowieccy, tłumaczyli się, że nie zdążyli podłączyć min i dlatego nie wybuchły, ale wiedzą, że w tamtej akcji zginęło 20 Mongołów i oficer niemiecki. Teraz znów były z nimi kłopoty, bo ludność zaczęła się skarżyć, że podbierają miód z uli, które przy tym niszczą. „Ren” zezłościł się i kazał im kategorycznie opuścić nasz oddział.
Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Ksiądz „Jęk” zaproponował żołnierzom spowiedź i komunię. Wszyscy przystąpili. Wigilię urządziliśmy w szkole w Budkach. Zaprosiliśmy nauczycieli i mieszkańców wsi, przyjechał dowódca pułku mjr „Stefan” z paczkami dla wojska, które zrobiły dziewczęta z konspiracji, podpisane dla kogo i od kogo. Było i tak, że niejeden dostał od dwóch panienek. Mjr „Stefan” przy łamaniu się z nami opłatkiem życzył nam, abyśmy szybko mogli wrócić do swych rodzin w niepodległej Polsce. Święta spędzili żołnierze wśród rodzin na wsi, chociaż biednie, ale rodzinnie. Po świętach pomaszerowaliśmy w lasy chlewiskie. Na szczęście pozostały tam niezniszczone szałasy, w których kiedyś biwakowaliśmy, Dowódca nasz otrzymał rozkaz rozwiązania oddziału. Przeczytał go przed frontem i dziękował nam za służbę, ofiarność i życzył doczekania wolnej Polski. Powiedział też, że właściwie spod jednej okupacji wejdziemy pod drugą…
Pamiętam, że żołnierzami placówki „Jawor” byli:
1) Mieczysław Borkiewicz ps. „Władysław”
2) Stefan Warso ps. „Grom”
3) Władysław Piotrowski ps. „Mostek”
4) Mieczysław Szczeciński ps. „Zych I”
5) Marta Macińska ps. „Zych II”
6) Jan Warso ps. „Cichy”
7) Jan Goliński ps. „Jakub”
8) Henryk Karpeta ps. „Konrad”
9) Bolesław Środa ps. ,,Ryś I”
10) Stanisław Wiatrak ps. „Wicher”
11) Marian Warso ps. „Waldemar”
12) Józef Wanat ps. „Śmiały”
13) Wincenty Warso ps. „Burza”
14) Marian Sławiński ps. „Dąb”
15) Jan Walkiewicz ps. „Okoń”
16) Feliks Tarka ps. „Tęgi”
17) Józef – Stefan Czubak ps. „Wielbłąd”
18) Józef Stawiński ps. „Krzywy”
19) Maksymilian Gromek ps. „Ryś II”
20) Zygmunt Pomaski ps. „Zagłoba”
21) Wiktor Walkiewicz ps. „Szczery”
22) Marian Sławiński ps. „Czajka”
23) Jan Olbromski ps. „Szczupak”
24) Adam Dwojak ps. „Bocian”
25) Jan Walkiewicz ps. „Spokojny”
26) Aleksander Walkiewicz ps. „Brzoza”
27) Jan Błaszczyk ps. „Babinicz”
28) Jerzy Grzmil ps. „Jerzy”
29) Jan Zdziech ps. „Baca”
30) Wanda Sykulska ps. „Kaczyńska”
Przewodnicząca W.S.K. (Wojskowej Służby Kobiet) Helena Grabińska ps. „Zorza” (położna) prowadziła szkolenia z następującymi członkiniami:
1) Maria Piotrowska z d. Warso
2) Julia Warso-Szymańska
3) Lucyna Warso-Kubis
4) Zofia Środa z d.Walkiewicz
5) Wanda Parafinowicz z d. Walkiewicz
6) Genowefa (?) ps. „Sroka” z pl. Wola Lipienicka
Do W.S.K. należał również Stefan Kowalski z pl. „Rumak”
Dziękuję za opracowanie.
Bardzo dziękuję za te jakze fragmentaryczne wspomnienia.Przeciez oni żyli w lesie..skazani na glod.nedze i straszne warunki..Tata nasz opowiadał jak sypiali pod liscmi.sciolka.jak żywili sie..ze nawet i przysmaki z kota byly rarytasem.To co przezyli i jak ..nikt z nas nie jest w stanie im tego odwzajemnic.Pokoj ich pamieci.pokoj ich duszom.
W tym roku mija 85 lat od wybuchu 2 Wojny światowej, myślę że czas aby upamiętnić bohaterów z plutonu Jawor….