Walka w Antoniowie

4 pp Leg. AK po całonocnym marszu lasami przez m. Sorbin, Sołtyków na koncentrację Korpusu „Jodła” w dniu 20 sierpnia 1944 r. zatrzymał się na krótki odpoczynek w lasach na północ od Antoniowa. Podczas marszu I batalionu ubezpieczenie przednie stanowiła 1 kompania por. „Barabasza”, a na szpicę wyznaczony był 1 pluton. Po przybyciu w wyznaczone miejsce postoju, do godz. 1800 jako pluton służbowy nadal ubezpieczał odpoczywające kompanie. Była niedziela. Ksiądz kapelan „Wicher” odprawił w godzinach popołudniowych mszę św. Wieczorem dowódcy kompani udali się na odprawę do dowództwa pułku.

Poniżej przedstawiam stan organizacyjny i uzbrojenie oraz okoliczności stoczonej walki:

  • 1. kompania „Wybranieccy” pod dowództwem por. „Barabasza” wchodziła
    w skład I batalionu 4 pp Leg. AK;
  • I pluton pod dowództwem por. „Wiernego” (zastępca dowódcy sierżant „Dan” Stefan Fąfara)

składał się z 4 drużyn:
dowódca                  stan        uzbrojenie
1. „Jurek” Tadeusz Kuchta     18   rkm 2,    pist.masz. 3,   kb 13
2. „Matros” Tadeusz Masio    18   rkm 1,    pist.masz. 3,   kb 14
3. „Fala” Tadeusz Kościelski     18   rkm 1,    pist.masz. 3,   kb 14
4. „Braszek” Jerzy Matysiak    15   rkm 1,    pist.masz. 2,   kb 12

O godz. 1800 służbę gotowości bojowej przejął w pierwszej kompanii II pluton por. „Górnika” Czesława Łętowskiego, który prosił mnie o wypożyczenie jednej drużyny na placówkę; otrzymał 4. drużynę „Braszka”. Świt 21.08.1944 r. – „Braszek” wpada na miejsce postoju 1. kompanii z wiadomością: Niemcy w lesie… Por. „Górnik” podrywa swój pluton i z „Braszkiem” biegną w kierunku m. p. placówki.

Ja z drużyną „Jurka” udaję się w kierunku wschodnim, skąd słychać odgłosy strzałów. Marszruta wschodnim skrajem lasu, docieram w pobliże placówki; na nawiązanie wywiadu z „Braszkiem” wysyłam dwuosobowy patrol. Z drużyną udaję się w kierunku bazy, po drodze dowiaduję się o śmierci „Górnika” i dążę zmienić „Braszka” na placówce. Po powrocie na m. p. składam z drużyną hołd i pożegnanie por. „Górnikowi”.  Drużyna służbowa „Fali” ma przyrządzić śniadanie.

Od wsi Antoniów – strzały. Biorę I i II drużynę – maszerujemy;    po drodze spotykam „Barabasza” na koniu z dwoma łącznikami; są to: „Wacek” Eugeniusz Jakubek i „Jasiu” Jan Ogrodnik. Razem z „Barabaszem” idziemy na zwiad, zostawiając żołnierzy na skraju lasu. „Barabasz” oddaje parę strzałów z garłacza w kierunku wsi Antoniów; granaty nie donoszą do wsi. Zaobserwowałem, że Niemcy plądrują domy i wyprowadzają ludzi – wysuwam propozycję natarcia na wieś – „Barabasz” wyraża zgodę. Do moich dwóch drużyn przydziela mi sekcję minerską. W lesie rozsypuję drużyny w tyralierę; wykorzystując fałdę terenową (ściek na przepust wody) – wschodni skraj Antoniowa. Widzę ciemny dym z podpalonej gajówki – od wschodu niebezpieczeństwo. Na przepuście zostawiam ubezpieczenie tylne „Mietka” Władysława Szumielewicza, dowódcę sekcji minerskiej z całą sekcją.

1. drużynę „Jurka” kieruję do pierwszych z prawej strony domków Antoniowa, pod jej osłoną 2. drużyna „Matrosa” przeskakuje drogę i ma nacierać na domki lewej strony wsi w kierunku Niekłania. Tam też kieruję sierż. „Dana”.

Przeszukujemy pierwsze domki bez oporu, domy pootwierane, puste; wchodzę na drogę, zostaję ostrzelany przez tych Niemców, z którymi walczył „Wicher” dowodząc patrolem wysłanym do zrobienia trumny por. „Górnikowi”. Niemcy przybyli samochodami z kierunku Niekłania (zob. mapka).

Napotykamy opór. Niemcy strzelają z ukrycia. Przez dziury w płotach z tyłu domostw nacieramy i zdobywamy następne domki. Wysyłam gońca „Sokoła” Aleksandra Gruszczyńskiego do „Barabasza” z meldunkiem o wysokości mego położenia w Antoniowie. Wychodzę ponownie na drogę, widzę wycofujące się z podwórka kolejno 3 autobusy puste, jedynie kierowcy w samochodach. Biegnę po obsługę „brena”, wyznaczam stanowisko ogniowe za rogiem chaty, serie są nieskuteczne – sprawdzam: erkaemista „Dziadek” Józef Nowak nic może widzieć. Samochody oddaliły się. Każę „Dziadkowi” zmienić stanowisko z kierunkiem ognia wzdłuż drogi; zostawiam go z dwoma amunicyjnymi „Kubusiem” (Przygodzki Mieczysław) i „Dodekiem” (Adolf Kuźdub). Wykorzystując zasłony udaję się do przodu. Migają mi postacie: „Czarny” w mundurze żandarma (Michał Ćwik z placówki Łopuszno, kolega „Fali”), obstawia go „Sokolik” (Henryk Fąfara) ze stenem gotowym do strzału. „Jurek” zza rogu drewnianej stodoły wskazuje kierunek przemieszczenia każdemu partyzantowi. Zrównałem się z nim, ale zdradził się jakimś nieopatrznym ruchem, upatrzył go któryś z wrogów, seria przebija deski i jeden z pocisków trafia „Jurka” w rękę wyżej łokcia; rana obficie krwawi, robię ucisk bandażem i wysyłam go tą samą drogą co „Sokoła” do tyłu i do lasu z obowiązkiem zorientowania „Barabasza” w naszej sytuacji. „Dana” ściągam i przejmuję dowództwo 1. drużyny. Zdobywamy jeszcze dwa domy z lewej strony. Niemcy zajęli stanowisko broni maszynowej za pryzmą kamieni. Wyjście na drogę niemożliwe, Niemcy psują amunicję strzelając wzdłuż pustej drogi. „Ryszard” Marian Iwanejko jak lis skrada się ku nim, widzę, że odbezpiecza angielski granat, uniósł się, rzucił – rkm Bergmann jest już nieprzydatny do użytku. Drugie stanowisko Niemcy usytuowali w budynku murowanym, na    szczęście krytym strzechą słomianą; posyłamy serię z brena – dach w ogniu, szczury uciekają. A my bijemy seriami z broni maszynowej. Pojedynczo, skokami przez dziury lub wzajemnie się podsadzając przeskakujemy przez płoty, omijamy zabudowania i już śmielej naprzód. Nie ma czasu na zwilżenie ust łykiem wody. Przodują „Czarny”, „Sokolik”, „Sław”, „Sulak”, a za nimi reszta drużyny; chyłkiem prą z „Danem” do przodu. Droga wolna, przebiegam do drużyny „Matrosa”. Przy wejściu na podwórko gajowy klęka, łapie mnie za kolana, dziękuje za ocalenie. Pytam się, gdzie mieszka, pokazuje na wschodzie gajówkę, która już jasnymi płomieniami unosi się w niebo; ostrzegam go, by w tamtym kierunku nie szedł, bo tam znowu Niemcy.

Na podwórku oswobodzona ludność. Trzech Własowców ze straży ochronnej stoi z rękami podniesionymi w górę, skamlą o łaskę „Modara” Edwarda Radomskiego, „Koguta” i „Klona” Henryka Klaudela z wymierzonymi w nich karabinami. Są na służbie wroga, chętnie mordują bezbronną ludność. Zarządzam likwidację; uwolnionej ludności z dziećmi radzę uciekać w kierunku południowym w głąb lasu, a „Matrosowi” kontynuowanie dalszego natarcia.

Wracam na drogę. Mamy pomoc „Barabasza” z kilkoma żołnierzami; krótka wymiana zdań, zostawiam ich przy dwóch samochodach ciężarowych pozostawionych na drodze przez wycofujących się wrogów.

Z 1. drużyną już śmielej posuwamy się naprzód, jeszcze parę domków. Mamy przed sobą nieco oddalony od wsi dom po prawej stronie; z jego strychu padają serie wroga z broni maszynowej; sto metrów za nim już las, a w nim wypchnięci ze wsi Niemcy. Tu powinna być placówka ubezpieczeniowa z II batalionu, który by tych uciekających szczurów pakował do worka lub pod ziemię (batalion jednak bez uprzedzenia nas, walczących, został wycofany).

Wzajemnie ukryci ostrzeliwujemy się.
Przybiega do mnie „Matros”. On już osiągnął ostatnie zabudowania po lewej stronie wsi, przed nim łąka i gęsty młody las. Informuje mnie, że jego ludzie nie mają amunicji, a na łące leży zabity jakiś ważniejszy Niemiec. – Czy może mu zabrać empi? – pyta. Idź ostrożnie, ja cię ubezpieczę – odpowiadam i zatrzymuję erkaemistę „Iskrę” Józefa Molendę, amunicyjni napełniają wystrzelone magazynki. Obserwujemy „Matrosa”, jak kładzie się koło zabitego. Ogień niemiecki ustał –    skok do ostatniego domku; cisza, nawet z lasu nie strzelają.

Już drugi goniec od „Barabasza” wzywa mnie do odwrotu, ja widzę na skraju lasu stojący samochód ciężarowy. „Zdzicha” Tadeusza Schmeidla i „Tarzana” Tadeusza Kowalczyka wysyłam tam pod osłoną głogu rowem; podeszli i rzucili pod samochód granat. Dla ubezpieczenia w rowie zostawiam rkm „Marka” NN (uciekinier z Oświęcimia). „Dan” gęsiego wycofuje swoją drużynę do wsi. Przy dwóch samochodach widzę „Barabasza”, 2. drużynę „Matrosa”. Trzeba szybko rozładować samochody. Jedną skrzynią amunicji dostaję w głowę, tracę przytomność; w drodze ku bazie jestem zwolniony z dźwigania zdobyczy. Każdy z chłopców obładowany ciężarem na plecach, przewieszone zdobyte karabiny; po dwóch niosą skrzynie z amunicją. Od lasu, w którego kierunku idziemy, padają strzały –    czyżby nasi z II batalionu nas nie poznali? Podnosimy ręce z opaskami do góry i wołamy: „Barabasze”!

Nadeszła pomoc
Jesteśmy na skraju lasu. „Barabasz” zarządza odpoczynek na papierosa, ja organizuję ubezpieczenie. „Barabasz” mówi: Jak mamy się ubezpieczać, to lepiej maszerujmy do pułku. Jeszcze liczyłem na obecność żołnierzy II batalionu. Szukam żołnierzy ubranych po cywilnemu na szperaczy, wyznaczam dowódcę „Tarzana” – w marszu udzielam wskazówek. Ledwie uszliśmy sto kroków, widzę przed „Tarzanem” tyralierę niemiecką; „Tarzan” odwraca się: Podporuczniku, Niemcy. Zrównałem się z „Tarzanem” i szperaczami, komenderuję: Padnij – to samo zrobili przeciwnicy, otwierając silny ogień z broni maszynowej. Całą czwórką leżąc wycofujemy się na łokciach do tyłu, znaleźliśmy się na linii „Barabasza” i pozostałych kolegów, którzy na jego rozkaz pozbawiają się zdobycznego balastu. „Barabasz” proponuje mi przebicie się przez linię niemiecką. Huk broni maszynowej i głośne krzyki – hurra!! – nie pozwalają na jakieś porozumienie. Niemiecką tyralierę ostrzeliwuję przede wszystkim z empi, mam 3 magazynki. Brak granatów – zużyte owocnie we wsi – silny ogień niemiecki, nie można ryzykować. Widzę pojedynczych Niemców ukrytych nisko za pniami drzew, z głowami schowanymi; strzelają smugami świetlnych pocisków ponad nami, a ich krzyk – hurra!! – nie ustaje. Za linią niemiecką defiluje osiodłana klacz „Barabasza”. Skąd się tu wzięła? Przypominam sobie: na rannej odprawie do natarcia były trzy konie, co się stało z dwoma i z łącznikami? Nie czas na rozważania. Niemcy psują amunicję, każdy strzela i krzyczy, a nie zdradzają zamiaru natarcia. Żołnierze już się odstrzeliwują, czas na oderwanie się od przeciwnika. Wycofujemy się dalej na łokciach do tyłu, kierując się w lewą stronę, w głąb lasu, bo z tyłu też są wrogowie, wypchnięci ze wsi. W przodzie widzę „Nurkowca” (Kurt Podlaska, Ślązak, lotnik niemiecki, zdezerterował w czasie pierwszego urlopu); odwraca głowę ku mnie i pyta: Poruczniku, czy mogę się wycofać? Tak, daję mu znaki głową i ręką, gdyż głos w huku strzelaniny – bezskuteczny. Szukam obsługi broni maszynowej – podczołguję się do „Kępy” Zbigniewa Wilanowicza, który po drodze chwalił się zdobytym „dichterowem”. Strzelamy – talerz się kręci, ja z empi, osłaniamy „Nurkowca”, który minął moją linię wzroku utkwioną w niemieckiej tyralierze. Byłem pewny, że jest już za nami, tymczasem wieczorem nie stanął na zbiórce. Nie wycofał się czołgając w nasz sposób, poderwał się wysoko i zbyt długi skok zgubił go – padł w jagodziny przez nikogo nie zauważony, odszukany następnego dnia. Krótkie nasze serie pozbawiają wroga chęci do natarcia. Zmieniam magazynek w empi, strzelam do ukrytego stojącego za drzewem dowodzącego Niemca. Usiłuję podkomendnych pchnąć do natarcia; empi zacina się – nie mogę ruszyć zamkiem, ratuje mnie broń krótka. Z lewej mojej strony ranny „Tadzik Smyk”; dostał kulą w plecy, przeszyła szczyt płuc i rozerwała pierś tworząc dużą ranę; zbyt wysoko się podniósł, tego tu nie można robić; dwaj żołnierze ciągną go po runie leśnym. Ogień „Kępy” kieruję w lewo w celu umożliwienia ewakuacji „Tadzika”. Niemcy nie atakują, ograniczają się do krzyku i ognia ciągłego, smugi świetlnych pocisków lecą ponad nami. Współdziałam z „Kępą” i „Barabaszem”, leżąc ponaglam wycofywanie się żołnierzy. Oddalamy się od wroga, pojedynczo podrywamy się. Przestrzegam wszystkich, że z tyłu są Niemcy; ostrzeżenie to nie dotarło do mego kaprala obserwatora pdch. „Szacha” Zbigniewa Koukala, który tak relacjonował później: Oderwałem się od jednego wroga, wpadłem na drugą jego linię. Dwóch Niemców z wymierzonymi karabinami za polanką krzyczy: Hände hoch! Zrzuciłem z siebie chlebak z rakietnicą.Niemcy ponaglają: Rzuć karabin! Z jego rzutem padłem i ja. Kule niemieckie przeszły koło mnie, uciekłem im czołgając się w jałowce i wężowymi ruchami uratowałem życie, ale zgubiłem się w lesie; dopiero o zmroku dotarłem do pułku.

18

Idziemy gęsiego, w odstępach, w kierunku północnym, w głąb lasu ścieżką. W    środku dwóch żołnierzy pod pachy prowadzi „Tadzika”, który słabnie, z trudnością łapie powietrze. Po drodze staram się bezskutecznie usunąć zacięcie mego pistoletu maszynowego, dopiero silna ręka „Włodka” Jerzego Pietruszki uruchamia zamek. Wyjmuję spłonkę naboju, empi sprawnie działa. Skręcamy w gęstwinę leśną, trafiamy na bajorko; ranny prosi pić, przez brudne chusteczki pijemy wszyscy rudawą wodę. Szukamy papierosów, pierwszych dzisiaj, a na pierwszy posiłek jeszcze nie czas – jest godzina 16-ta.

Podrywa nas na nogi gwałtowna strzelanina, jakby tuż obok strzelało kilka czołgów. Udajemy się w kierunku północno-zachodnim. „Barabasz” informuje, że w pobliżu stoi batalion „Szarego” por. Antoniego Hedy. Mijamy ogrodzenie szkółki leśnej, tu spotkany żołnierz z opaską biało-czerwoną, na koniu, wskazuje nam drogę.

Widzę kompanie na zbiórce. „Szary” spaceruje między kompaniami w pełnym uzbrojeniu. Nasuwa się myśl: przy pomocy tych sił oglądałbym wszystkich Niemców w niewoli.

Powrót do bazy
„Barabasz” od „Szarego” uzyskuje informację o m. p. 4 pp Leg. AK. Idziemy tam po opatrzeniu rannego.
Zbiórka. „Barabasz” melduje powrót ‘Wybranieckich” dowódcy pułku. „Wyrwa” mjr Józef Włodarczyk przez kwadrans udziela nam pouczenia, nie pochwala naszego działania, w jego ocenie – zbyt samodzielnego… Może ma rację ale… nieprzyjemne to dla nas, ledwie utrzymujących się na nogach. Ostatecznie: „Odmaszerować!” – przechodzimy na drugą stronę leśnej szerokiej drogi, siadamy na pniach drzew wkoło, i każdy po swojemu przetrawia słowa dowódcy pułku i błędy całodziennego działania, odpowiedzialności za życie ludzkie. „Matros” przypomniał sobie o portfelu zabranym zastrzelonemu Niemcowi we wsi Antoniów; sięgnął do niego, wyciągnął „Befel ” – rozkaz zrobienia obławy w lesie otaczającym Antoniów i dokonania pacyfikacji tej wsi. „Matros” wręcza mi pismo w języku niemieckim, ja podaję obok siedzącemu „Barabaszowi”, lepiej znającemu język wroga. Czytamy wspólnie. Pamiętam ostatnie zdanie – wszystkich jeńców przekazać do jednostki niemieckiej w Szydłowcu. „Barabasz” z tym dokumentem szybko udaje się do dowódcy pułku. My, pozostali, oglądamy zdjęcia wyjęte z portfela – jest tam też fotka prawdopodobnie rodzinna: on, dzisiejszy dowódca pacyfikacji, z żoną i trójką dzieci, pragnących na pewno ojca powrotu; jako zwycięzca miał dziś wymordować bezbronną ludność wsi, nie oszczędzając dzieci.

Od Redakcji:
Przedstawiony powyżej przez por. „Wiernego” obraz działań bojowych I bat. 4 pp Leg. AK, w tym 1 kompanii por. „Barabasza” jest, niepełny i obejmuje pierwszą fazę walki, która miała miejsce w godzinach rannych. 1 kompania po oderwaniu się od nieprzyjaciela, jak wspomina autor, powróciła do miejsca postoju dowództwa pułku w lesie na północ od Antoniowa. Po opuszczeniu przez pododdział partyzancki miejsca walki, Niemcy wraz z przybyłymi na pomoc posiłkami przystąpili do plądrowania, grabieży i gwałtów we wsi.

W tym czasie II bat. 4 pp Leg. AK znajdował się na północny wschód od Antoniowa – dokąd rano dochodziły odgłosy walki, a potem dokonywanych gwałtów i grabieży. Wczesnym popołudniem po rozpoznaniu sytuacji odbyła się narada poruczników, „Katarzyny”, „Zapały” i „Urbana”. Podczas tego krótkiego spotkania ustalono urządzenie zasadzki przy użyciu dwóch kompanii, aby rozbić powracające ze wsi na kwatery w kierunku Szydłowca pododdziały niemieckie. Do wykonania tego zadania wyznaczono z I batalionu 2. i 3. kompanię oraz dodatkowo, jako odwód 5. kompanię (w składzie I i II plutonu z II batalionu). W tym celu por. „Zapała” niezwłocznie pomaszerował na czele 2. kompanii na skraj lasu, gdzie na ubezpieczeniu pułku znajdowała się 3. kompania pod dowództwem por. „Dęba”. Połączone kompanie – do których też dołączył ze swym plutonem cc por. „Edward” Edward Kiwer – skrajem lasu, marszem ubezpieczonym, skierowały się na wschód w kierunku Aleksandrowa. Po przejściu pośpiesznie szosy, zajęły stanowiska ogniowe wzdłuż lizjery lasu usadawiając się na cyplu masywu leśnego na wschód Antoniowa, skąd poprzez przestrzeń pola ziemniaczanego dobrze widoczna była szosa – przewidywana droga powrotu Niemców (zob. mapka).

Po splądrowaniu wsi około godz. 1600 załadowani na dziewięć samochodów ciężarowych Niemcy wyruszyli w kierunku Chlewisk. Oczy żołnierzy-partyzantów cały czas zwrócone były na otwartą przestrzeń, gdzie niedługo zza zabudowań przejeżdżała dobrze widoczna kolumna samochodów. Był to właściwy moment do uderzenia. Padły rozkazy, pierwsza zaczęła ostrzeliwać 2. komp. por. „Zapały”, następnie również skutecznym ogniem karabinów maszynowych i uderzeniami pocisków przeciwpancernych z „piata” włączyła się 3. komp. por. „Dęba”. Załogi pojazdów zaczęły z nich wyskakiwać, wówczas partyzanci przystąpili do ataku i w krótkim czasie opanowali rejon przybyłej kolumny pojazdów. Niektórzy z zaatakowanych ratowali się ucieczką. Przystąpiono do rozbrajania Niemców i niszczenia samochodów. Jak podają uczestnicy tego wydarzenia, rozgromienie nieprzyjaciela było całkowite, ludność cywilna wsi, została uratowana przed dalszą pacyfikacją. Walka zakończyła się przed zmierzchem. Jak ustalono, w pacyfikacji Antoniowa brały udział dwa szwadrony Ostlegionu (Własowców) i pluton żandarmerii ponosząc bardzo duże straty – ponad 100 zabitych i rannych, zniszczono większość taboru samochodowego. Straty własne ogółem w I i II fazie walk to 8 zabitych i 8 rannych.

Pułk po zwycięskiej walce jeszcze w nocy z 21 na 22 sierpnia 1944 r. zabierając rannych przemieścił się około 15 km na północ, maszerując przez Skłoby, Nowinki, Rusinów dotarł do rejonu Bryzgowa. Tam na kwaterze w gajówce w jednym z pomieszczeń na stole dr Janusz zoperował i opatrzył rannych.

Była to jedna z większych walk na trasie przemarszu 4 pp Leg. AK na koncentrację. Pododdziały i ich dowódcy uczestniczący bezpośrednio w tych działaniach wykazały właściwą sprawność bojową. Niemcy ponosząc tak znaczne straty – zaczęli ściągać odwody policyjne i planować bardziej szczegółowo działania pacyfikacyjne, o czym świadczą uzyskane po wojnie rozkazy poszczególnych operacji pacyfikacyjnych z udziałem lotnictwa, broni pancernej i artylerii.

Henryk Myśliński

19

Grafika Marii Białej-Żwinis.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.