d-ca II bat. 25 pp Armii Krajowej
Okręg Radomsko- Kielecki
Któregoś dnia w końcu września 1997 r. wracałem ze Studziennej. Minąłem „krzyżówkę" w odległości 9 km na południe od Drzewicy. Na lewo od drogi widoczny był kompleks lasów puszczy Przysuskiej. Są to tereny dobrze mi znane i bliskie sercu. Minąłem Rozwady -Kamienną Wolę i zobaczyłem drogowskaz w lewo do Kurzacz. Nie namyślając się skręciłem na nienajlepszą drogę, a tuż za wsią w piaszczysty trakt w kierunku Przysuchy. Tu już musiałem uważać, aby się nie zgubić. Skręciłem w lewo, przejechałem ciek wodny i wjechałem na drogę brukowaną, jedyną pozostałość po nieistniejącej od pół wieku wsi Stefanów.
Nie był to mój pierwszy po wojnie wypad w te strony. Po 1956 r., gdy zamieszkałem w Kielcach i przyjąłem pracę w przedsiębiorstwie geologicznym, często miąłem okazję odwiedzania tego rejonu. Już wtedy wygląd Stefanowa zrobił na mnie wstrząsające wrażenie: zdziczale sady, resztki starych piwnic porosłe trawą, pochylone krzyże przydrożne, a przede wszystkim śmiertelna cisza umarłej wsi. Wtedy też dowiedziałem się, jaki tragiczny los spotkał tę puszczańską wioskę kilka dobrych lat po wojnie.
Po raz pierwszy dotknęło ją nieszczęście jeszcze w czasie okupacji hitlerowskiej. 26 września 1944 r. w tym rejonie Niemcy zorganizowali pod kryptonimem „Waldkater'' („kocur leśny") wielką obławę na nasze oddziały Armii Krajowej. Została tu stoczona całodniowa krwawa bitwa, zakończona dla Niemców fiaskiem i dużymi stratami. Ale i Stefanów, i sąsiadująca wieś Budy prawie doszczętnie spłonęły. Ocalała tylko ludność, która w porę wycofała się wraz z nami do lasu. Ocalał też jej dobytek, który przezornie wcześniej zakopano w dołach koło chat. Przez cały wrzesień poprzedzający bitwę kwaterowaliśmy tu i zaprzyjaźniliśmy się serdecznie z tutejszymi ludźmi. Sam widziałem, jak mój zapobiegliwy gospodarz razem z rodziną wykopał w sadzie głęboki dół i umieścił w nim szafę w pozycji poziomej, sprzęt domowy, kufry i skrzynie z ubraniami i co cenniejszymi rzeczami, po czym zabezpieczył dół darnią.
Zaraz następnego dnia w odwecie za pacyfikację Stefanowa zaatakowaliśmy posterunek Żandarmerii w Przysusze. Zostałem wówczas ranny i leczyłem się w różnych szpitalikach polowych zmieniając dla bezpieczeństwa miejsca pobytu, W jednym z nich odwiedził mnie znany uprzednio Henryk Dębiński, właściciel rozległych dóbr Przysucha. Pamiętam, że w trakcie rozmowy zasugerowałem mu, aby zezwolił spalonym mieszkańcom Stefanowa i Bud na zaopatrzenie się w drewno budowlane z jego lasów i Dębiński natychmiast wyraził na to zgodę. Dzięki niemu mimo ze w styczniu 1945 r. wkroczyli na te tereny bolszewicy i że poprzedni okupanci w gazecie: „Krakauer Zeitung" wypisali triumfalnie, że… „Banditennest Stefanow ist schon verbrannt", pod koniec 1945 Stefanów był już odbudowany.
Minęło kilka lat PRL. I oto w latach 50 naczelny wódz LWP marszałek ZSRR Konstanty Rokossowski zarządził, aby poligon w Baryczy powiększyć o obszar puszczy Przysuskiej. Przyjechało więc wojsko i przez kilka dni wysiedlali wioski puszczańskie, Stefanów, częściowo Budy, Zapniów, Eugeniów… Ludzie tak rozpaczali i lamentowali, ze wojsko musiało ich na rozkaz wyciągać z domów i ładować siłą do samochodów. Wszystkich wysiedlili na Ziemie Odzyskane. Wtedy to traktorami i czołgami unicestwiono po raz drugi z trudem odbudowane domostwa, wyrównano teren. Pola obsadzono drzewami leśnymi. Z czasem drzewka w ogrodach przydomowych zdziczały, drogi i działki porosły zielskiem, a wokoło zapanowała złowroga cisza i tylko dziki buchtowały pod starym dębem w poszukiwaniu żołędzi. Czasem porykiwały jelenie, świergotało ptactwo leśne…
***
Zbliżał się wieczór tego wrześniowego dnia 1997 r. Przed półwieczem o tej porze wracało bydło z leśnych polan, było bardzo gwarno i rojno. Teraz siedziałem pod starym dębem, świadkiem tamtych wydarzeń i wspominałem odległe czasy. Niebezpieczne, ale heroiczne, romantyczne. Zadzierzgnięte wówczas więzy koleżeństwa, solidarności i braterstwa przetrwały mimo trudnych lat obu okupacji i zapewne przetrwają do końca naszego życia.
W czasach PRL staraliśmy się spotykać w miejscach naszych walk partyzanckich.
Kończyło się to prawie zawsze wzywaniem na przesłuchania w UB, pogróżkami i straszeniem. W latach 70 i nawet w tzw. stanie wojennym udawało się nam jednak władzę przechytrzyć. Nieodżałowanej pamięci Antoś „Łebek" – Fedrowicz nawiązał kontakt z kołami PTTK „Ochota" i „Parasole" w Warszawie i przez kilka sezonów we wrześniu urządzaliśmy rajdy pieszo-rowerowe i samochodowe z udziałem niemałej liczby młodzieży i żyjących partyzantów 25 pp AK. Zakończenie tych rajdów wypadało w rejonie puszczy Przysuskiej z noclegami w Mechlinie i Gałkach. Warunkiem zaliczenia każdego rajdu było przywiezienie na miejsce bitwy pod Stefanowem sporego kamienia i złożenie go we wskazanym miejscu pod dębem. Żebrała się tego spora ilość. Potem przyjechaliśmy z „Puszczykiem" i „Hartem" na to miejsce z workiem cementu. Z naskładanych kamieni pochodzących z dużej połaci kraju zbudowaliśmy cokół, uwieńczony kotwicą – znakiem AK i Polski Walczącej. Niestety, za jakiś czas pracownik UB z Przysuchy rozwalił cokół kowalskim młotem, a kotwicę akowską ukradł. W rezultacie wioska, gdzie toczyła się bodaj największa bitwa partyzancka na zachód od Wisły, została wymazana i z mapy, iż pamięci ludzkiej.
Chciałbym, aby to moje wspomnienie przywróciło historii pamięć tego regionu, a dawnym mieszkańcom tej wsi, gdziekolwiek są, i poległym partyzantom AK przekazało wyrazy wdzięczności rodaków. GLORIA VICTIS!
Jan Kowalski z Kacprowa s Stefana „Kamień Pomnik WP Posada moja robota.