Porucznik rezerwy Wojciech Józef Lipiński

29Cechą szczególną bohaterów jest skromność, a oni sami wybitne swoje czyny uważają za rzecz całkiem normalną. Skrywają skrzętnie wielkość swojego bohaterstwa tak, że niezmiernie trudno jest wydobyć z nich wszystko to, czym można by wypełnić przynajmniej kilkanaście życiorysów. Takim skromnym, wyjątkowym bohaterem jest Wojciech Lipiński, mój przyjaciel z okresu międzywojennego.

Urodzony 12 listopada 1921r. w Bliżynie, jednak od dziecka aż do wybuchu wojny w 1939 roku mieszkał w osiedlu Fabryki Amunicji w Skarżysku, gdzie pracował jego ojciec. Ukończył gimnazjum i liceum im. A. Witkowskiego, należąc do elity uczniowskiej. Zawsze elegancki, dobrze ułożony, przystojny, a przy tym wysportowany, o szczególnym zainteresowaniu lotnictwem szybowcowym. Coroczne wakacje w ostatnich klasach licealnych poświęcał nauce pilotażu. Do wojny uzyskał najwyższą kategorię „C” pilota szybowcowego.

Wychowywany przez ojca i szkołę w duchu patriotycznym, nie mógł pogodzić się z klęską września 1939 roku w wojnie z Niemcami. Postanowił walczyć nadal w szeregach wojska polskiego, którego zręby zaczęły powstawać przy boku sprzymierzonych armii na zachodzie Europy.

W pierwszych dniach grudnia, nocą, szlakiem tysięcy Polaków przedzierał się Wojciech przez zaśnieżone Tatry na Słowację, by z przewodnikiem z Koszyc dotrzeć na Węgry. Z Budapesztu, nie przerywając wędrówki, przez Jugosławię dociera do Lyonu. Na terenie Francji zgłasza się natychmiast do formowanej Polskiej Armii.

Generał Władysław Sikorski przemawia do Brygady Podhalańskiej w dniu poświęcenia jej sztandaru.

Generał Władysław Sikorski przemawia do Brygady Podhalańskiej w dniu poświęcenia jej sztandaru.

Jego marzeniem było lotnictwo i być pilotem bojowym, miał już przecież patent pilota szybowcowego. Chciał tak, jak wielu jego skarżyskich kolegów – Bernas, Kudrewicz, Zygmuntowicz – w błękitnych mundurach pilotów walczyć z Niemcami na francuskim niebie. Niestety, w pełni wyszkolonych pilotów polskich we Francji było już więcej aniżeli samolotów do dyspozycji. Przyjęto więc początkowo ochotnika Lipińskiego do 2 pułku I Dywizji Grenadierów. Wkrótce jednak otrzymuje przydział do formującej się w Coetquidan Brygady Strzelców Podhalańskich, w stop niu starszego strzelca z cenzusem, do 1 drużyny, 1 plutonu, 1 kompanii w 2 batalionie.

Generał Zygmunt Bohusz-Szyszko przyjmuje sztandar brygady z rąk naczelnego wodza.

Generał Zygmunt Bohusz-Szyszko przyjmuje sztandar brygady z rąk naczelnego wodza.

Pierwsze zimowe miesiące 1940r. żołnierze brygady, pomimo olbrzymich trudności prymitywnego koszarowania, poświęcili intensywnemu szkoleniu. Dnia 15 kwietnia 1940r. Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski wręczył brygadzie sztandar, a że było już wiadomym, iż wkrótce wyruszą na norweski front, odczytano taki rozkaz:

„Strzelcy! Przypada Wam w udziale ten ogromny zaszczyt, że Wy pierwsi z lądowych wojsk odrodzonej duchowo i materialnie Narodowej Siły Zbrojnej ruszacie w pole walki i macie ponieść w obce strony honor Polskiej Armii. Zwracam się do Was w chwili Waszego wyruszenia słowami dawnego wodza polskiego – Pamiętajcie, aby imię polskie dźwięczało donośnie.”

Zaokrętowana na francuski krążownik pomocniczy „Colombia” Brygada Strzelców Podhalańskich wypłynęła w dniu 23 kwietnia 1940r. w konwoju licznych okrętów wojennych       i transportowych z portu Brest, kierując się ku brzegom brytyjskim, do zatoki Clyde (północna część Morza Irlandzkiego). Na redzie portu Greenock francuski konwój czekał do 30 kwietnia na dołączenie transportowców z oddziałami Legii Cudzoziemskiej i wojennym zaopatrzeniem.

Pod osłoną okrętów brytyjskich i francuskich konwój wypłynął trasą północną, opływając Wyspy Lofockie, aby nocą z 2 na 3 maja dotrzeć do niewielkiego portu Hardstadt, niedaleko Narwiku, który był już zajęty przez wojska niemieckie. Wojciech Lipiński tak wspomina swój udział w walkach o Narwik:

 „Nasze przypłynięcie do Hardstadt powitał niezły fajerwerk. Falowe naloty bombowców niemieckich, do których Anglicy prali z czego się tylko dało. Od ciężkich karabinów maszynowych po działa przeciwlotnicze1 , a wśród nich także działka polskiej produkcji zakładów w Starachowicach. Chwila żalu, że zabrakło ich dla nas we wrześniu 1939 roku. Pomimo, iż był to już maj, a wokół mroźna, ostra zima, lecz nam zrobiło się jakoś ciepło, gdy spotkaliśmy naszych chłopców z OPR „Błyskawica”, który kręcił się po fiordzie i też użerał swoimi działkami z hitlerowskimi samolotami. To było takie serdeczne – „serwus stary”, rzucane w przelocie za polarnym kręgiem.

 1 Działa przeciwlotnicze produkowane na licencji szwedzkiej typu Boforsa, wyeksportowane do Wielkiej         Brytanii i montowane na okrętach.

Krótko kwaterowaliśmy w norweskich chatkach, gdyż wkrótce przeprawiono nas barkami na drugi brzeg fiordu. Nasz wydzielony pluton w towarzystwie drużyny norweskich narciarzy miał za zadanie obejść piętrzące się nieopodal góry. To była piekielnie ciężka próba. Szara noc, zupełne bezludzie i księżycowy krajobraz przykryty grubą warstwą śniegu. My zaś objuczeni, podobni do mułów, które jak nam się wówczas wydawało, powinny być etatowo przydzielone do brygady do takich akcji. Mapy niedokładne, bezdroża. Wyposażono nas w rakiety śniegowe, ale mało kto potrafił na nich chodzić. A na dodatek wszyst kiego, z niewielkiej odległości, rejon ten „obrabia” artyleria nieprzyjaciela, ostrzeliwując alianckie zgrupowania pod Bjerkvik.

32Zmęczeni do ostatnich granic dochodzimy do przetartej, wiodącej nad urwiskiem drogi. Teraz już nam łatwiej dotrzeć do Bjerkvik, w której usadowił się wcześniej nasz podhalański batalion. Zajmujemy czatę po plutonie francuskich strzelców alpejskich. Patrolami penetrujemy górską okolicę, ale Niemców już stąd wcześniej wymiotło. Na czacie nie zagrzaliśmy miejsca zbyt długo. Schodzimy teraz stromizną nad brzeg fiordu, ładujemy się na stojące tam barki i całą flotyllą „defilujemy” dosłownie przed opanowanym przez nieprzyjaciela Narwikiem, na drugą jego stronę, ostrzeliwani na szczęście niezbyt celnym ogniem. Wyładowujemy się pod Ankenes i natychmiast pchamy się na pasmo wzgórz nad miasteczkiem, gdzie luzujemy Anglików na skalnej platformie. Ale tu nieprzyjaciel z Narwiku ma nas jak na dłoni. Jesteśmy skrajną, lewoskrzydłową kompanią brygady. Penetrujemy plutonami jakiś sąsiedni lasek i przesuwamy się nieco do przodu. W samą porę. Na poprzednie nasze, opuszczone już stanowiska spada nawała niemieckiego ognia. Pozostałe kompanie brygady poszły dalej w stronę gór. Nasza kompania niejako zawisła na krawędzi wzgórza 275. Widok stąd mamy piękny. Brytyjskie okręty z fiordu tłuką po wykrytych niemieckich pozycjach, osłaniając się równocześnie ogniem karabinów maszynowych przed falowymi atakami stukasów. Kotłowanina wśród gór na lądzie, na morzu i w powietrzu. A my na tych skałkach z nieprzyjacielem wzajemnie się obserwujemy. Tylko snajperzy z obydwu stron polują na upatrzonego. Taka podjazdowa, prowadzona małymi patrolami walka oraz wyszukiwanie stanowisk przeciwnika trwa kilka dni.

Wreszcie przegrupowani i przygotowani do generalnego natarcia uderzać mamy wraz z 3.kompanią rtm. Zamojskiego. Oni na osi kościółka w Ankenes mają zrolować obronę nieprzyjaciela. My na skrzydle, osłaniać główny kierunek natarcia. Dołem, na morzu brytyjskie niszczyciele ustawiły się wianuszkiem wokół Narwiku i systematycznie, z wrodzoną im flegmą załatwiają ogniem dział każde wykryte stanowisko wroga. Rakieta i ruszamy. Frontem, trzema plutonami, regulaminową tyralierą po trawiastym stoku, lekko pod górę. Jest zielono, bo nagle zaczęło się norweskie lato, a i stok nachylony do nasłonecznienia. Niska trawa jakby się gotowała. To od pocisków niemieckich ckm-ów strzelających od czo ła i szeregi podhalańczyków. Dorwaliśmy się wreszcie do linii niemieckiego oporu. Miejscami dochodzi do walki wręcz. Są straty. Z łamiącej się naszej linii porywam do przodu grupkę żołnierzy. Teraz łamią się Niemcy. Walki jednak nie ustają. Luftwaffe dokłada nam zapalającymi bombami, aż trawa się kopci, ale nas to nie płoszy.

Generał Carton de Viart przed swoją kwaterą w Norwegii.

Generał Carton de Viart przed swoją kwaterą w Norwegii.

Spokojny, opanowany, wspaniały dowódca naszej kompanii, kpt. Laurentowski postanawia nawiązać łączność z kompanią Zamojskiego, która zeszła w dół, nad wodę fiordu. Wyznacza mnie na patrol z dwoma strzelcami: Marzyszem bystrym chłopakiem (przed wojną był kelnerem w „Złotym Rogu” przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie) i Czaplą, pochodzącym ze starej polskiej emigracji do Francji, (nawet słabo mówił po polsku).

Trasa niebezpieczna ze względu na liczne stanowiska wroga. Prawdziwy przekładaniec oddziałów naszych i nieprzyjaciela. Bierzemy ile się da granatów – gdyż doświadczenie nas uczyło, jak są przydatne wśród tych skałek – i wyruszamy prosto w lasek. Strzelanina ze wszystkich stron. Nie bardzo nawet wiadomo kto i gdzie, wszystko się przemieszało w tym terenie. Docieramy jednak do mocno przetrzebionej kompanii kpt. Zamojskiego. Okazuje się, że Niemcy wdarli się na wzgórze 395, gdzie było dowództwo batalionu. Włączamy się do walki. W zdecydowany, ale i desperacki sposób obroniliśmy nasze pozycje.

Teraz wracamy z meldunkiem tą samą drogą, dla pewności czyszcząc ją sobie rzucanym granatami w każdy podejrzanie wyglądający kąt. Już nieomal dochodząc do własnego plutony zostaję ranny odłamkiem pocisku w głowę, pod hełm. Co dzisiaj tkwi we mnie to żelastwo. Pomimo krwawiącej rany mogę się sprawnie poruszać. Otrzymuję więc polecenie zaopiekowania się jeszcze trzema innymi rannymi, których sprowadzić mam na tyły batalionu. Zanim dowlekliśmy się do punktu sanitarnego, jeden z rannych umiera. Barką przetransportowano nas do Hardstadt, na pokład statku szpitalnego. Tam dowiedziałem się, że 28 maja oddziały sojusznicze zdobyły Narwik i pognały Niemców aż pod szwedzką granicę.”

 Przetransportowany na statku z licznymi rannymi do Liverpool, Lipiński zostaje skierowany do szpitala, z którego po krótkim leczeniu wraca do Francji w poszukiwaniu swojej Samodzielnej Brygady, ale wcześniej jeszcze w Douglas, na terenie Szkocji, otrzymuje z rąk Naczelnego Wodza, jako jeden z pierwszych pośród żołnierzy polskich na zachodzie, srebrny Krzyż Virtuti Militari. We Francji, wraz z brygadą walczy jeszcze z Niemcami w bitwie pod Rennes, lecz wobec kapitulacji armii francuskiej w dniu 17 czerwca 1940r., brygada, a z nią i Lipiński, szybko wycofuje się w stronę granicy hiszpańskiej, docierając do portu Bayonne – w którym szczęśliwie udaje się podhalańczykom w ostatniej niemal chwili załadować na polski transatlantyk „Batory”. Statkiem tym, Wojciech wraz z brygadą, dopłynął do portu Plymonth w dniu 27 czerwca 1940r.

Stale jeszcze w ramach Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich, na terenie Szkocji, Lipiński ukończył Szkołę Podchorążych. Awansowany wkrótce na oficerski stopień podporucznika zostaje mianowany instruktorem plutonu jugosłowiańskiego, organizowanego przy SBSP.

Zimą 1941/1942 rozpoczęły się loty nad Polskę z pierwszymi skoczkami spadochronowymi niosącymi pomoc walczącej Armii Krajowej. Była to bardzo ryzykowna o krańcowym zagrożeniu akcja. Już sam długi, wielogodzinny przelot bezbronnym, ciężkim samolotem ponad terenem wroga, narażony na ostrzał z ziemi i ataki myśliwców, był czynem desperackim, wymagającym odwagi. Jak w takiej akcji mogłoby zabraknąć Wojciecha Lipińskiego?

Wczesną wiosną 1942 Lipiński ochotniczo zgłasza chęć skoku do Polski. Przeszkolony w jednostce specjalnej, tzw. „głupim gaju”, przygotowującej skoczków do trudnych zadań w kraju, dodatkowo jeszcze szkoli się do pracy w wywiadzie ofensywnym. Po uzyskaniu wszystkich pozytywnych ocen szkolenia Wojciech zostaje zaprzysiężony 29 grudnia 1942r. otrzymuje konspiracyjny pseudonim „Lawina”, którym będzie posługiwał się do końca okupacji niemieckiej w Polsce.

W ramach operacji pod kryptonimem „Brick”, Lipiński „Lawina” wraz z trzema innymi cichociemnymi skacze w kraju nocą z 13 na 14 marca 1943r. w pobliżu Niekłania. Chcąc ominąć groźną, ze względu na stałe kontrole żandarmów niemieckich, gestapo i bahnschutzu, stację kolejową w Skarżysku Kamiennej, skoczkowie postanowili dojechać do Warszawy trasą przez Koluszki. Wsiedli do pociągu w Niekłąniu, ale podczas jazdy natrafili na kontrolę w Tomaszowie Mazowieckim. Tam skoczkowie – W.Lipiński i J.Messing zostali zatrzymani i osadzeni w więzieniu gestapo, które na szczęście nie rozpoznało ich jako cichociemnych. Okrutnie torturowanych przetrzymywano w straszliwych warunkach brudu, wszawicy i tyfusu plamistego. Po kilku tygodniach udało się wykupić obydwu cichociemnych, w czym dopomogło im zachorowanie na tyfus, którego skutków bezgranicznie obawiali się okupanci niemieccy.

Lipiński „Lawina”, który właśnie przechodził kryzys chorobowy, natychmiast po zwolnieniu przewieziony został i ukryty na osiedlu Bór w Skarżysku, gdzie opiekował się nim felczer Bedlewicz. Na zlecenie Komendy Głównej AK 13 maja przewieziony został przez doktor Irenę Semendi na dalsze leczenie do szpitala w Warszawie na Ochocie. Przetransportowany został w oryginalny sposób, a mianowicie konwojowany przez trzech polskich, granatowych policjantów (konspiratorów), owiązany w kaftan bezpieczeństwa z rozpoznaniem jako chory na tyfus. Mimo kilkakrotnej kontroli udało się szczęśliwie dotrzeć do Warszawy. (Niemcy bardzo obawiali się chorych na tyfus). Po kilku tygodniach rekonwalescencji otrzymuje przydział do Oddziału II Komendy Głównej AK wywiadu ofensywnego, jako oficer referatu „Wschód” i jednocześnie zastępca kierownika ośrodka wywiadowczego w Mińsku na Białorusi. Wielokrotnie wyjeżdża na tereny wschodnie, które to wyjazdy wiążą się z ogromnym ryzykiem „wpadki”, ze względu na cofający się front wojenny, a z nim duże zagęszczenie wielu jednostek niemieckich.

Po zajęciu wschodnich terenów Polski przez radziecką armię, wiosną 1944r. Lipiński mianowany zostaje zastępcą kierownika komórki bezpieczeństwa w centrali AK w Warszawie.

Okres walki cc Wojciecha Lipińskiego z okupantem niemickim w ramach konspiracyjnych struktur AK, od chwili jego skoku do Polski, pełen dramaturgii i zagrożeń, zakończył się z chwilą ucieczki Niemców z Polski pod naporem wkraczających wojsk radzieckich. Ale to bogaty materiał dla innych artykułów. Materiał, którym Wojciech w swojej skromności nawet z przyjaciółmi niechętnie się dzieli.

Po wojnie cc Lipiński ukończył wyższe studia w Łodzi i w Warszawie, zawodowo angażując się w odbudowę stolicy, zajmując szereg odpowiedzialnych stanowisk. Ostatnim, przed emeryturą, było stanowisko Naczelnego Dyrektora Odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie, koordynującego prace wszystkich przedsiębiorstw budowlanych uczestniczących w tej inwestycji.

 

* Opracowano na podstawie bezpośrednich informacji Wojciecha Lipińskiego.

Pluton zwiadu motocyklowego na kwaterze w okolicach Ballangen.

Pluton zwiadu motocyklowego na kwaterze w okolicach Ballangen.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.