Obwód Końskie w latach 1939 – 1942

Zygmunt Wyrwicz  —  „Cumulus” – (danych rodzinnych nie znam), podchorąży lotnik, przybył w czasie okupacji do Końskich i mieszkał u swych krewnych w drewnianym domku po drugiej stronie ulicy, naprzeciw bramy wejściowej do kościoła cmentarnego na Browarach. Był to młody człowiek pełen fantazji, pomysłowości, koleżeński, bardzo odważny, niezarozumiały, w pełni oddany sprawie walki z okupantem o wolność Polski. Dla niego nie było zadania niemożliwego do wykonania. W czasie organizacji walki z Niemcami na naszym terenie w 1940r. został powołany na dowódcę grupy dywersyjnej miasta Końskie, przy Komendzie Obwodu Końskie.

Życiorys pt. Zygmunt Wyrwicz „Cumulus” zamieszczono w „Zeszytach Kombatanckich” nr 32, str. 29-31.

Otrzymał polecenie dobrania sobie, według swojego uznania, grupy młodych ludzi, zdolnych do wykonania wszelkich zadań, w ilości 20 osób, do których ma pełne zaufanie. Zadania do wykonania otrzymywał ode mnie, dowódcy Grup Dywersyjnych Obwodu Końskie.

Na pierwszym planie było zdobywanie broni, bez której nie moglibyśmy wykonywać zleconych nam zadań bojowych. Wszystkie grupy dywersyjne rozpoczęły zbieranie broni pozostawionej lub ukrytej przez żołnierzy kampanii wrześniowej. Ich zadaniem było sprawdzenie jej sprawności, konserwacja i reperacja.

Sporą ilość broni zdobyliśmy z magazynów niemieckich na „Budowie”, gdzie Niemcy w ostatnim budynku kolejowym urządzili magazyn zdobycznej broni i amunicji. Budynek ten graniczył z naszym ogrodem, oddzielony tylko betonowym murem. „Cumulus” wpadł na pomysł by zrobić podkop pod ogrodzeniem – zamaskowany darniną – a budynek odległy od muru 0,5 metra miał okna zabite deskami, które zostały przez nas obluzowane tak, że można się było wślizgnąć do środka. Jeden z nas to czynił, drugi stał na zewnątrz, odbierał broń i podawał stojącemu przy wykopie, a ten pod murem przenosił na drugą stronę.

Po zabraniu kilkunastu sztuk maskowaliśmy przejście i wywoziliśmy broń na melinę. Budynku pilnował niemiecki posterunek, ale z drugiej strony, gdzie były drzwi wejściowe do budynku. Prawie przez miesiąc wynosiliśmy z tego magazynu karabiny, pistolety, rkmy, granaty i amunicję. W akcji tej brali udział: Janek Wypiórkiewicz, Zygmunt Wyrwicz, Stanisław Białecki, Bojomir Tworzyański. Broń tę po oczyszczeniu, sprawdzeniu pełnej przydatności /ostre strzelanie/, konserwowano i magazynowano. Większość została przekazana do Oddziału Hubala. Po miesiącu Niemcy magazyn zlikwidowali a broń wywieziono.

Pewnego razu otrzymałem meldunek, że w okolicy Mokrych Gór jest rkm i że możemy go zabrać. Zadanie to poleciłem „Cumulusowi”, a on jak zwykle już na drugi dzień pojechał po niego na rowerze. Około godziny 1200 przyszedł do mnie do biura G.S., róg ulic Zamkowej i Pocztowej, gdzie pracowałem i zameldował, że rkm przywiózł i jest on w dobrym stanie. Pytam – gdzie go zawiózł – a on pokazuje na rower oparty o okno i do niego przytroczony pakunek, z którego z jednego końca wystają gałązki. Paczka przypominała drzewko – sadzonkę. Poprosiłem, aby jeszcze w ramach szkolenia przestrzelał rkm, by mieć pewność jego sprawności. Zygmunt odjechał, a po godzinie przyjechał  z powrotem i zameldował, że rkm jest w pełni sprawny. Pytam, gdzie go sprawdził, a on – że na strzelnicy przy boisku sportowym koło odlewni i stacji kolejowej. Niemcy nigdy by nie przypuszczali, że w biały dzień, w samym środku miasta partyzanci mogli strzelać.

Ppor. Scevola

Ppor. „Scevola”

W okresie gdy Niemcy przygotowywali się do inwazji na Związek Radziecki i transporty wojsk niemieckich przejeżdżały przez Końskie, często kolumny samochodów z wojskiem i materiałami wojskowymi zatrzymywały się na ulicy Tarnowskiej /obecnie Partyzantów/ wzdłuż parku hr. Tarnowskich. Żołnierze spali w samochodach, a tylko wartownik chodził wzdłuż kolumny. Zygmunt obluźnił wcześniej sztachety w ogrodzeniu parku i gdy wartownik oddalał się, przechodził przez dziurę w ogrodzeniu, stawał na stopniu szoferki samochodu i wyjmował z uchwytów karabiny lub pistolety maszynowe i pasy z amunicją.

W czasie jednego postoju potrafił zdobyć broń z dwóch do trzech samochodów. Te akcje manewru były bardzo ryzykowne, gdyż w każdej chwili śpiący żołnierz mógł się obudzić. Jego grupa dywersyjna była najlepiej uzbrojona. Po każdej takiej akcji meldował o ilości zdobytej broni. Prosiłem go, by nie ryzykował, lecz on twierdził, że ryzyko jest minimalne, gdyż kierowcy i ich pomocnicy są tak zmęczeni, że śpią twardo, a często chrapią, co go upewnia, że śpią, a na wartownika uważa. Lecz według mnie ryzyko było bardzo duże.

Bardzo duży wkład pracy włożył Zygmunt w opracowanie planów miejsc znaków drogowych i lądowisk na terenie naszego Obwodu. Udział w tym mieli Bojomir Tworzyański „Ostoja”, Zygmunt Wyrwicz „Cumulus”, Stanisław Białecki „Scewola”. Najpierw na podstawie map /tzw. ”sztabówek”/ typowało się miejsca zrzutowisk i lotnisk, które powinny spełniać następujące warunki : położenie obok dużych kompleksów leśnych, łatwość obrony przez zablokowanie dróg dojazdowych, równocześnie wyraźne szczegóły topograficzne, ułatwiające lotnikom rozpoznanie terenu w nocy, jak: jeziora, rzeki, linie kolejowe, miasta. Po wytypowaniu sprawdzaliśmy w terenie stan faktyczny danego zrzutowiska, sporządzało się dokładny szkic terenu oraz szczegóły odniesienia do map sztabowych tych terenów. Główne zrzutowiska i lądowiska na naszym terenie, które zatwierdził Londyn i nadał im kryptonimy, to:

–            pierwsze – za Raczkowem w stronę Pilicy–rzeki wśród kompleksu leśnego, olbrzymia polana, łąka o szerokości 800 i długości 3000 metrów, podłoże twarde, nadające się na lądowisko po zasypaniu jednego rowu odwadniającego, co musiało nastąpić po otrzymaniu wiadomości o wykorzystaniu tego terenu; to zrzutowisko łatwe do zabezpieczenia i obrony na skraju wjazdu do kompleksu leśnego od strony Skotnik, Przedborza – możliwość wycofania się w dowolnym kierunku – oraz łatwe do odnalezienia przez lotników wzdłuż Pilicy–rzeki,

–          drugie zrzutowisko w kompleksie leśnym koło Starej Kuźnicy, polana leśna o powierzchni 2000×1000 m2, która miała być wykorzystana do zrzutu – kryptonim „Kopyto”.

Placówka „Kopyto” była przygotowana do zrzutu; gdy nadleciał samolot z odpowiednimi światłami pod skrzydłami, obsługa zrzutowiska, Zygmunt ze swoją drużyną, zapaliła latarki elektryczne  skierowane do góry, ustawione w formie strzałki, pod wiatr. Samolot minął nas i oddalił się. Oczekiwaliśmy jeszcze przeszło godzinę, lecz samolot nie nadleciał powtórnie, więc zlikwidowaliśmy obstawę placówki i poszliśmy do domów. Rano dowiedzieliśmy się, że zrzut odbył się na terenie koło Młynka Nieświńskiego bez obstawy, a skoczkowie zameldowali się na punkcie kontaktowym. Wieczorem „Cumulus” ze swoimi ludźmi udał się na miejsce zrzutu, teren piaszczystych wydm, porośniętych rzadko jałowcami i wrzosami. Były tam dwa pojemniki blaszane w formie bomb lotniczych. Leżały około 200 metrów od szosy. Na szosie stał posterunek niemiecki, który ich pilnował. Niemcy czekali na przybycie ekipy saperów z Radomia. Po ubezpieczeniu się od strony szosy konspiratorzy podpełzli do pojemników, otworzyli je i większość materiałów zabrali na Koczwarę do domu Tworzyańskich. W tym czasie, ja, Bojomir i Tomir Tworzyańscy szukaliśmy zakopanych przez skoczków pasów z dolarami i ich broni osobistej w miejscu przez nich wskazanym. Niczego nie znaleźliśmy. Ziemia była rozkopana, lecz pasów z pieniędzmi nie było. Części materiałów i pojemników nie zdążyliśmy zabrać, gdyż na szosie pojawiły się samochody niemieckie, z których wyładowali się żołnierze. Wycofaliśmy się. Następnego dnia broń , materiały minerskie i lekarstwa zabrał samochód /tzw. holcgaz/ do Warszawy. Jeden zbiornik był skrytką. Pieniądze i broń skoczków odzyskaliśmy po pewnym czasie. Zabrał je mieszkający naprzeciw chłop, który obserwował, jak skoczkowie zakopywali pasy z dolarami. Gdy sprzedał jedną dwudziestodolarówkę, dowiedzieliśmy się o tym, gdyż rynek walutowy był przez nas penetrowany. Pod groźbą śmierci przyznał się i oddał całą sumę /bez 20 dolarów/ oraz broń skoczków.

Inne akcje wykonywane przez Zygmunta to na przykład:

–            Rozsypywanie kolców stalowych przebijających opony samochodów. Szczególnie w okresie przerzutu wojsk niemieckich na wschód. Najlepszy odcinek drogi to od Piły w stronę Czarneckiej Góry, prowadzący przez las, gdzie kolce były prawie niewidoczne w cieniu drzew. A następne odcinki to drogi od Sielpi w stronę Miedzierza i od Kazanowa w stronę Rudy Malenieckiej.

–                     Rozlepianie ulotek antyniemieckich w miejscach stacjonowania wojska niemieckiego. Ulotki pisane po niemiecku ośmieszały w swej treści okupanta. Wywiad nasz dowiadywał się o różnych sprawach, kombinacjach, machlojkach poszczególnych dygnitarzy niemieckich i wykorzystywano to do pisania donosów do ich władz zwierzchnich, podpisywanych w imieniu innego Niemca z naszego terenu, co powodowało waśnie, a nawet wysyłki na front wschodni.

Inna z akcji przeprowadzona przez „Cumulusa” miała miejsce w Szkole Podstawowej przy ulicy Warszawskiej /obok dawnego szpitala/ , gdzie stacjonowała duża jednostka Wehrmachtu. Codziennie o godzinie 1200 odbywał się apel na boisku szkolnym przed budynkiem. Żołnierze ustawiali się w czworobok i dowódca przemawiał do nich. Zostawał tylko posterunek wartowniczy, przy bramie wejściowej od ulicy Warszawskiej, od strony  boiska szkolnego. W tym czasie Zygmunt i czterej jego ludzie weszli do budynku przez okna wychodzące na ulicę i na łóżkach rozłożyli ulotki w języku niemieckim wzywające do obalenia Hitlera. Chłopcy wycofali się tak sprytnie, że warta przy bramie nie zauważyła ich, zainteresowana patrzyła na plac, gdzie odbywał się apel. W koszarach, po apelu, rozpoczął się sądny dzień, bo dowództwo wymyśliło, że istnieje grupa Niemców wzywająca do buntu w tej jednostce.

Po wybuchu wojny ze Związkiem Radzieckim doszedł do tych akcji sabotaż na kolei, sypanie piasku do maźnic, co powodowało zacieranie się panewek łożysk lub ich samozapalenia się. Podkładanie do transportów wojskowych idących na wschód min magnetycznych z zapalnikami z 24-godzinnym opóźnieniem. Miny takie wybuchały przeważnie, gdy pociąg znajdował się poza naszymi granicami.

Grupa „Cumulusa” była również wykorzystywana do obserwacji przerzucanych wojsk niemieckich na wschód. Rozstawieni po wszystkich trasach i skrzyżowaniach musieli obserwować i notować ruch wojsk, spisywać symbole jednostek, ilość i jakość uzbrojenia oraz środki transportu. Obserwacje trwały przez cały miesiąc, 24 godziny na dobę. Meldunki co 5 dni sporządzał Obwód i przesyłał do Okręgu. Ciekawostką było, że Niemcy niektóre jednostki puszczali w kółko. Na przykład zanotowano przejazd 50-ciu samochodów o takich samych znakach i za kilka godzin ta sama jednostka jechała na Końskie. Okazało się, że za Stąporkowem skręcali na Krasne, Mniów, Sielpię, Końskie. Był to okres ciężkiej pracy, lecz dane dostarczane do Okręgu były zgodne z rzeczywistością i przekazywane do Londynu potwierdziły rzetelność wykonywanych obserwacji.

Ppor. Stanisław Białecki „Scevola” ze dobycznym motocyklem.

Ppor. Stanisław Białecki „Scevola” ze zdobycznym motocyklem.

W tym czasie grupa „Cumulusa” niszczyła również znaki drogowe i przestawiała drogowskazy na skrzyżowaniach, myląc w ten sposób kierunki ruchu.

W połowie roku 1942 zgłosił się do nas gajowy spod Rudy Malenieckiej, żołnierz AK, skierowany do mnie przez tamtą placówkę. Opowiedział, że dwa dni temu był aresztowany przez gestapo i został zabrany bezpośrednio do Radomia. Wyjaśniono mu tam, że wiedzą o nim wszystko – w jakiej jest organizacji, kto jest jego dowódcą i zaproponowano mu współpracę albo śmierć. Miał otrzymać zadanie obserwacji swojego środowiska, w którym się obracał i miał donosić Niemcom. Wyjaśniono, że będzie otrzymywał polecenia obserwacji pewnych ludzi. Gajowy zgodził się na współpracę, a wówczas gestapowiec wyznaczył mu spotkania co dwa tygodnie, w czwartki o godzinie 1100, w odległości 100 metrów od skrzyżowania, koło Rudy Malenieckiej, na drodze prowadzącej do Radoszyc. Gestapowiec odwiózł go do domu. Gajowy następnego dnia zgłosił się do mnie z zapytaniem, co ma robić. Ustaliliśmy, że do dnia spotkania ma pozostać na miejscu, a dopiero w nocy poprzedzającej spotkanie zostanie przerzucony, wraz z rodziną, w bezpieczne miejsce. Wszystko zostało wykonane, jak uzgodniliśmi. Leśnik został umieszczony w gajówce w okolicy Włoszczowy, ze zmienionym nazwiskiem i nowymi „kenkartami”. W wyznaczonym dniu spotkania Zygmunt wraz ze swoją drużyną obsadził teren spotkania, z zadaniem dokładnego rozpoznania Niemca, jego wyglądu, jego samochodu i sposobu zachowywania się. Dokładnie o godzinie 1100 przyjechał czarny Chewrolet, a w nim gestapowiec w cywilu z szoferem w mundurze gestapowca. „Cumulus” chcąc się przyjrzeć z bliska gestapowcowi wyszedł na szosę. Ubrany jak zwykły mieszkaniec wsi, w czapce nasuniętej na czoło szedł w kierunku samochodu. Naprzeciw wyszedł gestapowiec w mundurze i gdy zbliżył się, kazał podnieść ręce do góry, chcąc go zrewidować. Zygmunt wówczas zdzielił Niemca w głowę, tak że ten upadł i sam skoczył w przydrożny rów, a stamtąd w las. Niemiec w cywilu oddał kilka strzałów z pistoletu, lecz niecelnie, gdyż Zygmunt miał tylko ślad w postaci lekkiego zaczerwienienia skóry na boku. Niemcy nie doczekawszy się gajowego, po kilku minutach, odjechali. Teraz, przez dwa miesiące rozmieszczaliśmy naszych obserwatorów wokół Końskich. Byli na wszelkich skrzyżowaniach, drogach leśnych itp. Okres ten dał nam przegląd zdrajców współpracujących bezpośrednio z gestapowcem z Radomia. System był taki – gestapowiec z Radomia kontaktował się bezpośrednio z agentami w miejscach odosobnionych, z pominięciem miejscowego gestapo i żandarmerii. Agentami byli ludzie z różnych środowisk i wykaz tych osób został sporządzony, udokumentowany – w które dni i gdzie spotykali się  z gestapowcem.

Pomiędzy donosicielami był również nasz człowiek – szef wywiadu Maks Szymański „Relampago”. Cały materiał został przesłany do Okręgu z prośbą o jak najszybszą decyzję, gdyż grozi nam niebezpieczeństwo aresztowania całej Komendy Obwodu Końskie, w momencie gdy „Relampago” zorientuje się, że jest rozszyfrowany. Komenda Obwodu – Okręgu wyrok zatwierdziła, lecz wykonanie zastrzegła dla swej komórki. Wówczas byłem pewny, że nasze dni są policzone. Komendant Obwodu Końskie „Górski” kpt. Jan Stoiński,  zgodził się ze mną i postanowił, że na pewien czas na miejsce dotychczasowej Komendy Obwodu zostaną postawione inne osoby, a my zamelinujemy się na pewien czas, czuwając jednocześnie nad dalszą pracą Obwodu. Zygmunt, jako zupełnie nie znany Maksowi, dostał polecenie przygotowania odbicia więźniów, gdyby nastąpiły aresztowania. Na wszelki wypadek przekazałem mu, gdzie są schowane materiały i urządzenia do druku biuletynu  „Spraw Polskich”, a mianowicie wskazałem schowek w ścianie między szopą a chlewikiem na Koczwarze, u Tworzyańskich. Dostęp do tego miejsca był tylko z góry, od strony dachu. Skrzynki opuszczane były na linkach, pomiędzy dwie ściany i maskowane belką od góry, która była unieruchamiana specjalnymi bolcami. Zdrajca „Relampago” Maks Szymański  od chwili aresztowań stale przebywał pod ochroną żandarmerii, tam nocował, sam nie wychodził, tylko w asyście żandarmów.

Wyrok na nim wykonała dopiero grupa „Cumulusa” 25 grudnia 1942r., gdy Maks na Święta Bożego Narodzenia przyszedł do ojca, mieszkającego w budynku magistratu, wejście z bramy. Obok, na ulicy Łaziennej, kwaterował Wehrmacht. Zygmunt część ludzi zostawił, jako ubezpieczenie, na skwerku przed kościołem, a sam z jeszcze jednym weszli do bramy i zapukali do drzwi. Otworzył Maks trzymający w ręku pistolet. Padły strzały z obu stron. Zygmunt został ranny w dłoń, w której trzymał pistolet, lecz towarzyszący mu żołnierz oddał strzały do Maksa zabijając go na miejscu. Nasi zostawili kartkę z wyrokiem śmierci za zdradę. Bez kłopotów wycofali się na skwerek, a stamtąd do domów. Rana Zygmunta okazała się niegroźna i szybko zagoiła się.

Akcja odbicia z więzienia aresztowanych członków Komendy Obwodu i członków mojej rodziny, została przeprowadzona z wielką brawurą 2 listopada 1942r., przez Zygmunta, zgodnie z ustaleniami i według jego pomysłu. Końskie w tym dniu było obsadzone przez dodatkowe jednostki wojskowe i żandarmerię, gdyż likwidowano getto żydowskie. Wywożono Żydów z getta do obozów zagłady. Patrole niemieckie wyłapywały uciekających z getta Żydów i legitymowały przechodniów na ulicach. „Cumulus” przebrany w mundur policjanta z karabinem na ramieniu, prowadził środkiem ulicy czterech swoich ludzi, niby aresztowanych, do więzienia na ulicy Jatkowej. Po przybyciu, zastukał kolbą karabinu do drzwi. Otworzyło się małe okienko w drzwiach i ukazała się twarz strażnika więzienia. Zygmunt krzyknął – „ Otwieraj! Prowadzę aresztowanych.” – i drzwi otworzyły się wpuszczając całą grupę do środka. Wówczas w rękach niby aresztantów ukazały się pistolety, strażnika rozbrojono. Po prawej stronie wejścia było pomieszczenie, gdzie na łóżku spał komendant więzienia, volksdeutsch, człowiek niezwykle okrutny, znęcający się nad więźniami, który w tym momencie chciał zerwać się z łóżka i ręką sięgał po leżący obok pistolet. Kula z karabinu dosięgła go wcześniej.

Zabrano niemiecką broń oraz wyprowadzono aresztowanych członków AK i moją rodzinę – ojca, siostry Janinę, Teresę, Marię. Mężczyźni byli skuci kajdankami, jeden do drugiego. Otwarto inne cele, ale nikt nie chciał wyjść – ludzie bali się. Cała grupa wycofała się wzdłuż kanału biegnącego od rzeźni w stronę torów kolejowych i tam po przejściu pod torami uwolnieni udali się w stronę kanału. Rozkuli się z kajdanek i rozeszli po melinach. Zygmunt ze swoją grupą osłaniał odwrót i po stwierdzeniu, że wszystko jest w porządku, rozpuścił ludzi, a sam poszedł oddać mundur policjantowi. Mundur został wzięty od jednego z naszych ludzi pracujących w policji.

Na drugi dzień Niemcy meldowali swym przełożonym, że więzienie zostało rozbite przez oddział partyzantów w sile 200 ludzi. Była to akcja brawurowa, jednak w pełni przemyślana i oparta na psychice zachowania się Niemców, którzy nie dopuszczali, że ktoś może się porwać na więzienie w mieście obstawionym przez wojsko.

Zygmunt działał dalej, po naszym wyjeździe z terenu koneckiego, lecz tamte akcje znam tylko z opowiadań innych, więc o nich pisał nie będę.

Kraków  04.09.1994r.

Opisany zrzut miał miejsce w nocy z 30/31 marca 1942r. O godzinie 1905 z lotniska Tempsford /Anglia/ w operacji lotniczej krypt. „Legging” wystartował Halifax L-9613 „V” na placówkę odbiorczą „Kopyto” położoną 8 km na płn-wsch. od stacji kolejowej Końskie. Pilot Ryszard Zygmuntowicz wraz z załogą polską, po przylocie w rejon placówki, stwierdził trudność w jej odnalezieniu, znajdowała się bowiem w pobliżu obozu jeńców sowieckich. Oświetlenie obozu myliło faktyczne jej położenie. Sześcioosobową ekipę i sprzęt o godzinie 110  zrzucono na wysokości 400 m w pobliskim rejonie. W ekipie byli : rtm. Jerzy Sokołowski ps. „Mira”, por. Stefan Majewicz ps. „Hruby”, por. Piotr Motylewicz ps. „Krzemień”, por. lotn. Jan Jokiel ps. “Ligota”, mjr dypl. Tadeusz Sokołowski ps. „Trop”, ppor. Jerzy Mara-Meyer /kurier/. Wobec niskiego pułapu chmur i deszczu nad Wielką Brytanią lądowano na zapasowym lotnisku Langham. Lot trwał 11 godzin i 45 minut.

Z kraju Komenda Główna depeszą nr 64 przekazała : „„Kopyto” podjęło zrzut dokonany poza placówką. Skoczkowie przybyli, sprzęt zabezpieczyli.” Kolejną depeszą nr 65 uzupełniono: „ Okazało się jednak, że zasobniki wpadły.”

Szczegóły dotyczące tego zrzutu Redakcja opracowała wg publikacji Kajetana Bienieckiego „Lotnicze wsparcie AK” Kraków 1994r.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.