Było to w grudniu 1943 roku. „Ponury” przyjechał z oddziału na krótki urlop. Leczył świerzb, chorował na wątrobę i wieczorami opowiadał niekończące się historie. A było czego słuchać. Kampania francuska, szkolenie spadochronowe w Wielkiej Brytanii, lot do Polski, dywersja w „Wachlarzu” na odcinku Kijów – Odessa, Warszawa, słynny Pińsk, partyzantka w okręgu radomskim, jego oddział, jego żołnierze, jego oficerowie. „Ponury” był zakochany w swoich żołnierzach. Pamiętam, jak przez dwa wieczory pomagałem mu w porządkowaniu czegoś w rodzaju kart ewidencyjnych. Przewijały się setki pseudonimów. Szczupłe i suche dane, jak wiek, wykształcenie, a nawet znajomość języków obcych, potrafił uzupełniać opowiadaniami, z których niemal każde miało coś z legendy. Przerywałem mu czasem mówiąc nieśmiało, że przecież nigdy nie skończymy roboty. Przesuwał wtedy palcem wzdłuż listy o dwa czy trzy pseudonimy dalej, i opowiadanie rozpoczynało się od nowa. Inna część Polski, inne koleje losu, różne środowiska – ale zawsze ta sama żądza walki z Niemcami.
Lubił „Ponury” opowiadać o swoich żołnierzach, o tym jak to w czasie obławy „Mariański” ze złości <<pianę z pyska toczył>>, a „Tarzan” sadził wielkimi krokami i pruł po krzakach ze swojego m.p. Od „Ponurego” usłyszałem po raz pierwszy o „Motorze” ppor. Jerzym Wojnowskim. Był to stary towarzysz broni, znali się jeszcze z czasów „Wachlarza”. „Motor” brał udział w wyprawie na Pińsk, którą dowodził „Ponury”. Celem było odbicie więzienia, a raczej więzionych, wśród których było kilku skoczków. Pińsk, to rozdział w historii Armii Krajowej. „Motor” zasłużył się tam nieźle, skoro otrzymał Krzyż Walecznych. „Ponury” cenił go niewątpliwie, choć często mawiał, że to dziwny człowiek. Przed wojną znany jako automobilista, zrobił przeszło milion kilometrów samochodem. „Ponury” pokazywał mi jego fotografię, jako pewnego rodzaju curiosum. Był brzydki i ponoć bardzo muzykalny – pięknie grał na fortepianie.
Mówiono, że sypiał w jednym łóżku z kochanką, podczas gdy w sąsiednim, w tym samym pokoju spała jego żona. Nie posiadał widocznie tego przymiotu, który zwykliśmy zwać moralnością.
Był to jednak dzielny żołnierz, dobry kolega, i grał, jak się sam później przekonałem, rzeczywiście bardzo ładnie. A na ludzi z lasu muzyka dziwnie wpływa – może dlatego, że żyją wśród nieprzerwanego koncertu sosen, jodeł, ptaków i kul.
„Motor” był jednym z oficerów towarzyszących „Ponuremu”, gdy ten przyjechał w końcu maja 1943 r. by objąć komendę Kedywu w okręgu radomskim. Będąc saperem otrzymał funkcję oficera technicznego w oddziale partyzanckim. Do jego obowiązków należało przede wszystkim doglądanie sprzętu. Poza tym budował taczanki, mostki, kładki na szlakach oddziału. Wiele rzeczy trzeba było robić nieraz z niczego – braki zastępować musiał spryt i techniczna inwencja.
Mijały miesiące letnie. Oddziały „Ponurego” wzrastały na siłach. „Nurt”, „Robot”, „Mariański” dowodzili samodzielnymi jednostkami. Koneckie, lasy starachowickie, skarżyskie, Góry Świętokrzyskie były ich królestwem. Nie jest moim zadaniem spisywanie akcji, potyczek, walk i sukcesów tego wojska. Było ich wiele, być może nawet za wiele. Niemcy, dostawszy nieraz dobrze po skórze postanowili skończyć z tymi <<polnische Banditen>>. Pierwsze ich uderzenie poszło w próżnię, ale dawało do myślenia. Niemcy mieli dobre rozpoznanie, skoro znali miejsce koncentracji oddziałów. Puścili w ruch obławę. Nasi, dowiedziawszy się zawczasu, wyszli w iłżeckie lasy, sztuką bowiem partyzantki jest narzucanie walki, a nie jej podejmowanie. Coś jednak zaczynało się psuć. Nie wiedział o tym na razie, rzecz jasna, żołnierz, ale orientowała się „góra”. Mnożyły się niepokojące fakty. Mnożyły się bibułki od papierosów rozsiane na drodze marszu. Co 50-100 metrów jedna bibułka, czasem dłuższa przerwa, na zakręcie czy rozwidleniu zwykle bibułek bywało znacznie więcej.
– Co za czort to rzuca – musi być sukinsyn oficerem albo podchorążym, to wygląda na mądrą robotę – dedukował „Nurt”.
W sztabie umawiali się przed wymarszem. Jeden będzie jechał na czele, inny w środku, jeszcze inny na końcu. Należało uważać na żołnierzy, zwłaszcza jednak na oficerów. Ale wszelkie środki ostrożności nie dały rezultatu. Bibułki były wciąż i wszędzie, było ich coraz więcej, coraz regularniej rzucane. Sprawa stała się głośna, całe wojsko wiedziało już, że szpieg kryje się w szeregach. Obławy stały się częstsze. W jednej brało udział około 12 000 Niemców, doborowe pułki SS i żandarmerii. Były również samoloty i bomby. „Ponury” przeczekał, Niemców dopuścił blisko, tuż. Feldfeble krzyczeli: ”Vorwärts!”, ale wojsko poszło <<rückwärts>>, nie wytrzymało walki wręcz, granatów i ognia. Nasi przebili się, zadali Niemcom dużo strat, sami ponieśli znacznie mniejsze, ale stracili wiele sprzętu. Powpadały cekaemy, steny – rezerwa broni znajdująca się w taborach.
Dzieje „Motora” z tego okresu znam tylko urywkowo, z fragmentów opowiadań „Ponurego”, „Nurta”, jego samego. Wiem tylko, że las mu nie służył, że nie miał ambicji dowódczych i że tęsknił do innej roboty. Zawsze korzystał z lada okazji, by opuścić oddział choćby na kilka dni i pojechać do miasta. Pewnego razu zwrócił się do „Nurta”, zastępcy „Ponurego”, z taką propozycją. Mógł się wystarać o pozwolenie na samochód za pośrednictwem jakiejś firmy. Papiery miały być legalne, co udało mu się zrealizować na początku września.
– Widzisz, Zygmunt – mówił do „Nurta” – ty jesteś dowódcą, skoczkiem, dla mnie, sapera, nie ma tu właściwie roboty. Będę mógł zorganizować wam łączność, załatwiać wszystkie sprawy poza oddziałem, w Warszawie, w Kielcach, w Radomiu.
„Nurt” gładził się po nosie, jak to zwykł czynić w chwilach głębokiego zastanowienia, i porozumiał się z „Ponurym”, który chętnie się zgodził. „Motor” objął nową funkcję. Samochód znalazł się rzeczywiście, poczta kursowała szybciej, łączność nawiązywano łatwiej.
Latem 1943 r. miano wykonać zamach w Kielcach na Hansa Wittka. Był to Chorwat na usługach Niemców, a raczej gestapo, arcyłotr, znany w całej tej połaci kraju ze swoich zbrodni – miał zostać „zrobiony”. Nie była to łatwa sprawa, wiedział on bowiem, co się święci i dobrze się pilnował. Zamach musiał być wykonany przez speców, przede wszystkim w strzelaniu. „Nurt” umiał robić to nieźle. Nauczył się tego rzemiosła w Anglii. Z biodra, z podchwytu, dwoma strzałami trafiał na dwadzieścia kroków w cienką brzózkę.
„Nurt” gorliwie zabrał się do roboty. Uczył strzelać tych, co mieli iść na Wittka, a wśród nich był i „Motor”. Poszli do Kielc i wrócili z niczym. Tajemnicza to była sprawa. Wyglądało na to, że ktoś go ostrzegł. Dobrze obmyślany plan spalił na panewce. Hansa Wittka usiłowano zgładzić jeszcze później. Dostał wtenczas po nogach, leżał w szpitalu, bodaj nie mógł o własnych siłach chodzić, ale Polaków tępił coraz zajadlej. Wykończyła go wreszcie grupa bojowa pod dowództwem cc ppor. „Nurka” Kazimierza Smolaka w pół roku później – ale zginęli przy tym wszyscy.
W październiku Niemcy odnieśli wielki sukces. Tym sukcesem była obława na Wielką Wieś i śmierć „Robota”1 . Każde dziecko polskie i każdy Niemiec w Koneckiem wiedzieli, kim był „Robot”. Oddział jego miał na swoim koncie najwięcej akcji. „Robot” był niespokojny i żądny ciągłej walki. Mawiali o nim koledzy, że tak się śpieszy z biciem Niemców, jak gdyby miał niedługo zginąć. „Robot” wciąż coś przygotowywał. To odbicie więzienia w Końskich, zajęcie miasta i zlikwidowanie kilku konfidentów, to znowu pociąg lub transport na szosie. Nie było tygodnia, żeby „Robot” nie dał się Niemcom we znaki. Możemy sobie wyobrazić, jak zacierali oni ręce z radości, powracając z Wielkiej Wsi.
„Robot” był w Wielkiej Wsi od paru dni. Wojsko pozostawił w lesie, a sam udał się na swoją melinę dokonywać nasłuchu radiowego – miały być bowiem zrzuty. Wziął ze sobą osłonę złożoną z dziesięciu ludzi, uzbrojonych w pięć erkaemów. Była wśród nich i „Grażyna”, osiemnastoletni kapral, odznaczona Krzyżem Walecznych.
Pewnego październikowego dnia o 5-tej rano przed kwaterę zajechał samochód. Nie wiem dokładnie, jak się to odbyło, czy „Robot” spał, czy obudził go nie wróżący nic dobrego huk motoru. Wyskoczył z domu ze stenem w ręku. Posypały się kule na karoserię. Ułamek sekundy, drgnięcie palca na spuście pistoletu, uratowały przerażonego „Motora”. Wygramolił się z samochodu. Uściskali się z „Robotem” – wszak w tych czasach samochód i Niemcy byli niemal synonimem. „Motor” wyjechał tego samego dnia, otrzymawszy nowe zadania – w kilka godzin po rannym „nieporozumieniu”.
Dzień 14 października zaczął się jednak źle – miał się skończyć jeszcze gorzej. Niemcy o świcie rozpoczęli obławę. Wiedzieli, w której chałupie przebywa „Robot” i otoczyli wieś. Uderzyli wprost na kwaterę.
Przebić się do lasu za wszelką cenę było jedyną możliwością ratunku. Pięć erkaemów zrobiło swoje. Przeszli przez pierścień niemiecki, byli ranni, ale niemal na skraju lasu i wolności. W pogoń puścił się jeden z niemieckich wozów pancernych, dopędził ich i podczas walki wszyscy zginęli. „Grażyna” była ranna. Butem kopnęła w pysk nachylającego się na nią żandarma, zanim ją zatłukli. „Robota” rozebrali do naga i zmasakrowane ciała pozostawili na polu.
* * *
W grudniu 1943 odbyły się w Warszawie liczne aresztowania. Zagrożoną bazę zaopatrzenia partyzantki trzeba było ewakuować do oddziału. Transport miał zorganizować „Czarka”, skoczek i oficer „Ponurego”. „Motor” miał go pilotować. Wszystko było przemyślane w najdrobniejszych szczegółach. Na niemiecką ciężarówkę wojskową załadowano amunicję, broń, umundurowanie. „Czarka” ubrał się w mundur esesmana, otrzymał papiery, dokumenty, że transport jest <<kriegswichtig>>2 pierwszej klasy. Trasa prowadziła przez Radom, Skarżysko, główną szosą bezpiecznie i „legalnie”. „Motor” miał jechać swoim samochodem na przedzie. Umówiony był punkt spotkania z „Nurtem” na szosie koło Piórkowa – oczywiście w nocy.
„Nurt” wychodził na szosę i niemiecką latarką wojskową podawał umówiony trójkolorowy sygnał świetlny zbliżającym się samochodom. Miał złe przeczucia. Mówił, że albo nic nie przyjedzie, albo on kiedyś dostanie serię za to swoje świecenie. Wyczekiwany trans port nie nadchodził przez kilka dni. Tymczasem z Warszawy otrzymano wiadomość, że „Czarka” wyjechał i że wpadł pod Radomiem. Coś się popsuło w ostatniej chwili. „Motor” z nieznanych mi bliżej powodów, nie mógł pilotować transportu. Pojechali więc sami. Pod Radomiem na szosie zatrzymała ich niemiecka <<streifa>>3 . Zwykła i codzienna kontrola na szosach – nie było się czego obawiać, mieli przecież tak wspaniałe dokumenty. <<Streifa>> wiedziała jednak wszystko i wcale nie przypadkowo zatrzymała samochód z kierowcą znanym z rysopisu. Papiery nic nie pomogły – w ciągu rewizji wszystko wyszło na jaw. „Czarkę” zawieźli Niemcy do więzienia w Radomiu. Wiedzieli dobrze, kogo mają w swoich rękach, cc por. „Czarkę” Jana Rogowskiego, kierownika bazy łącznikowej Komendy Głównej ze Świętokrzyskimi Zgrupowaniami Partyzanckimi.
* * *
W kilka dni po wsypie transportu nadeszło ostrzeżenie do „Ponurego” z Komendy Głównej AK w Warszawie, że „Motor” pracuje w gestapo. Tłumaczyło to wiele rzeczy, ale było zbyt nieprawdopodobne.
– „Motor” w Wachlarzu, „Motor” w dywersji, w partyzantce, kolega, oficer, matka „Motora” zamordowana przez Niemców – powtarzał w kółko „Ponury”, chodząc z kąta w kąt po pokoju – to się nie może w głowie pomieścić. Komenda Główna, skąd oni mogą to wiedzieć? A jednak obławy, bibułki, wsypy, „Robot” i inni, a teraz „Czarka” ze swym transportem. Że szpieg był w wojsku, w oddziale, wśród oficerów, nie ulegało najmniejszej wątpliwości – ale czyżby „Motor”?
Urlop „Ponurego” dobiegał końca. W styczniowy wieczór 1944 r. sankami pojechaliśmy do oddziału. Były zaspy, co chwila gubiliśmy drogę, szkapa grzęzła w śniegu i miejscami zapadała się po brzuch. Ciągle zrywały się postronki. Po wielu trudach stanęliśmy przed kwaterą dowództwa. Żołnierz wziął konia do szopy, a ja z „Ponurym” weszliśmy do chałupy. Gorąco tam było, pełno i gwarno. Na środku za stołem siedział „Motor” i opowiadał o wsypie transportu i zaaresztowaniu „Czarki”. Właśnie dopiero co wrócił z Warszawy i znał wszystkie szczegóły. „Ponury”, przywitawszy się ze wszystkimi, zaczął wypytywać „Motora”, który rozpoczął od nowa przerwane opowiadanie. Sprawa wyglądała tajemniczo i jego zdaniem wskazywała na to, że Niemcy musieli być uprzedzeni. Gdy skończył, „Ponury” poprosił „Nurta”, swego adiutanta „Antoniewicza” i mnie do sąsiedniego pokoju. W miesiąc później mówił do mnie w Warszawie:
– Wiesz, jeśli „Motor” się kiedykolwiek zorientował, że my coś wiemy, to wówczas gdym was poprosił do sąsiedniej izby. Obserwowałem go bacznie, zamilkł nagle – pytał mnie potem, co przed nim ukrywamy.
Plan „Ponurego” był ryzykowny i nakładał nań dużą odpowiedzialność. „Ponury” nie miał zaufania do informacji Komendy Głównej. Postanowił wysłać „Motora” z zadaniem rozpoznania miejsca, w którym więziono „Czarkę” w Radomiu. Miał projekt odbicia go i „Motor” mógł się okazać nieoceniony. Jeżeli zwąchał pismo nosem i czuł, że noga mu się powinęła, powinien był rozwiać podejrzenia. „Ponury” rozumował słusznie, że „Motorowi” będzie na tym bardzo zależało i że z zadania wywiąże się jak najsumienniej. Było to jednak poważne ryzyko. Jeżeli bowiem „Motor” doszedł był do przekonania, że kontakty z gestapo wyszły na jaw, mógł zacząć sypać jeszcze bardziej – a wiedział przecież tak wiele. „Ponury” znał się jednak na ludziach. Przewidział, że „Motor” będzie się starał oczyścić z podejrzeń i że powróci do oddziału. Dał mu dwa tygodnie czasu. Nazajutrz „Motor” wsiadł do samochodu i pojechał do Radomia.
Rozkaz przekazania „Nurtowi” dowództwa oddziałów partyzanckich otrzymał „Ponury” w kilka dni później, a sam 20 stycznia wyjechał do Warszawy. Towarzyszyłem mu w tej podróży. Nazajutrz po przyjeździe mieliśmy być u płk. „Nila”, dowódcy Kedywu. „Ponury” miał zdać raport o „Motorze”, a „Nil” powziąć dalsze decyzje i wydać odpowiednie instrukcje. Poza „Nilem” obecny był jeszcze oficer kontrwywiadu, któremu zlecono całą sprawę. Rozmowa była długa. „Ponury” snuł rodowód „Motora” od czasów „Wachlarza” przez partyzantkę, aż do ostatnich wydarzeń. „Nil” wysłuchawszy, oświadczył, że posiada dostateczne dowody współpracy „Motora” z gestapo i że musi on być zlikwidowany jak najszybciej. Nie był zadowolony z wysłania go do Radomia i wyrażał obawę, że nie wróci on już więcej do oddziału. Z kolei rozmowa zeszła na możliwości odbicia „Czarki”. Propozycje „Ponurego” nie spotkały się z entuzjazmem „Nila” i plan nie uzyskał jego aprobaty. Dowiedzieliśmy się wszakże, jak Komendzie Głównej udało się wpaść na trop „Motora”. Był to przypadek, zaiste dla niego fatalny. Pewnego dnia dwóch oficerów naszego kontrwywiadu szło którąś z ulic Warszawy. Nagle zauważyli samochód gestapo stojący przed bramą domu, który mijali. Z bramy wychodziło czterech ludzi. Jednego cywila, widocznie aresztowanego przed chwilą, prowadziło dwóch gestapowców, za nimi szedł czwarty, również cywil o rysach twarzy rzucających się w oczy niezwykłą brzydotą. Wszyscy wsiedli do samochodu. Oficerowie kontrwywiadu złożyli meldunek i rysopis. Zidentyfikowanie „Motora” nie przedstawiało trudności.
Po rozkazy, dotyczące „Motora”, miałem zgłosić się następnego dnia do „Mili”, żony „Ponurego”. Wyszliśmy z mieszkania na Złotej, kierując się ku domowi na Krakowskim Przedmieściu. Sprawa „Motora” była jasna – pozostawało tylko pytanie, czy wróci z Radomia. „Ponury” rozumiał dobrze ciążącą na nim odpowiedzialność.
Nazajutrz poszedłem do „Mili”. Lakoniczny rozkaz „Nila” zapakowaliśmy pieczołowicie do pędzla od golenia: sklejony kalafonią trzymał się nieźle. Wsadziłem pędzel do kieszeni – pożegnałem się z „Milą” i wróciłem do domu po walizkę, by pojechać na kolej. „Ponury” pozostał w Warszawie.
Do spodziewanego powrotu „Motora” był jeszcze tydzień czasu. Trzeba było jednak zostawić rozkaz „Nurtowi” jak najprędzej. Oddział jego stał w Łężycach, w wiosce położonej tuż pod samym Opatowem. Był sam w izbie, gdy późnym wieczorem zjawiłem się u niego. Oddałem mu kartkę od „Nila”.
Umówiłem się z „Nurtem”, że zawiadomi mnie skoro tylko „Motor” wróci. Istotnie po kilku dniach otrzymałem wiadomość, że mam się stawić we wsi Milejowice, położonej u samego podnóża Gór Świętokrzyskich.
Była 8 wieczorem 28 stycznia 1944 r., gdy stanąłem przed kwaterą dowództwa. W pierwszej izbie kręcili się żołnierze, gospodyni, żona gajowego moczyła nogi w żelaznej miednicy. Pod kuchnią paliło się, aż huczało. Przeszedłem do następnej – mieszkalnej. Stół był już nakryty – za chwilę miała być kolacja „Nurt” uśmiechnięty słuchał opowiadania „Motora” o pobycie w Radomiu. Zadanie powierzone mu przez „Ponurego” wykonał jak tylko mógł najlepiej. Wiedział, że „Czarka” jest tam wciąż jeszcze, choć nie w więzieniu. Przesłuchują go często, ale równie często zmieniają miejsce jego pobytu. Wygląda to tak, mówił, jak gdyby Niemcy obawiali się, że chcemy go odbić. W tych warunkach nie sposób ułożyć plan odbicia. Może by udało się go wykupić? Gdyby było dość pieniędzy, miałby pewne możliwości. Obiecano mu w Radomiu, że można dotrzeć do gestapo – on mógłby się tego podjąć. Trzeba by tylko działać szybko, zanim „Czarkę” wywiozą do Niemiec: wszak wiedzą, że jest skoczkiem. Trzeba jeszcze raz pojechać do Radomia. „Nurt” gładził się po nosie, wypytując o szczegóły. Kolacja dobiegała końca, gdy zwrócił się do „Motora” z prośbą, by na chwilę wyszedł, gdyż ma z nami do pomówienia na osobności. „Motor” zamilkł i powstał od stołu. Zostaliśmy sami w izbie, „Nurt”4 , „Antoniewicz”5 , chorąży „Szort”6 i„Baca”7 <<pisarz oddziału>>. Należało szybko omówić dalsze postępowanie z „Motorem”. „Antoniewicz” był zdania, że należy mu powiedzieć, o co się go oskarża i wykonać rozkaz, nie przeprowadzając badania. Jaki jest, taki jest, ale był kolegą. Nie dalej niż wczoraj przywiózł, wracając z Radomia, wóz amunicji, lekarstwa, beczkę masła. Tyle miesięcy był w partyzantce. Wykonać rozkaz trzeba, ale „Nil” nic nie pisze o badaniu. Po co się bawić w brudną robotę? „Nurt” milczał, ważył decyzję, która nie była łatwa. Przeciw były względy osobiste, za – było dobro i waga sprawy. Postanowił wreszcie, że badanie się odbędzie i zwrócił się do „Bacy”, by zawołał „Motora”. „Baca” wyszedł do sąsiedniej izby i w chwilę potem w drzwiach ukazała się przygarbiona postać „Motora”. Przystanął na chwilę. Może czuł, że stoi na progu swego nędznego żywota. „Nurt” spokojnie ujął w dłoń leżący przed nim na stole pistolet.
– Ręce do góry… jesteś aresztowany – wymówił powoli i dobitnie.
Twarz „Motora” zrobiła się kredowo biała. „Motor” niezgrabnie podnosił ręce do góry.
– Zy… Zygmuś, co… co to znaczy? – wyszeptał drżącym głosem.
– Obszukać go, czy nie ma broni, powyjmować wszystko z kieszeni – zwrócił się ”Nurt” do dwóch żołnierzy, chłopców wielkich jak dęby z kompanii „Szorta”.
Sprawdzili zawartość kieszeni i położyli na stole notes, portfel, chustkę, zegarek, scyzoryk.
– Związać mu ręce i niech siada na krześle – komenderował „Nurt”.
„Motor” był zupełnie osłupiały i jak dziecko poddawał się wszystkiemu. Nie mógł wymówić słowa. Od czasu do czasu szeptał tylko:
– Zygmuś, Zygmuś, co wy ode mnie chcecie?
Posadzono go na krześle. Ręce miał związane z tyłu grubym powrozem, którego koniec trzymał w ręku jeden z żołnierzy. W izbie panowała cisza. „Nurt” zgarnął przed siebie porozkładany na stole dobytek „Motora”. Wypróżnił portfel, rozpostarł liczne kartki, otworzył notes. Było tych papierków dość dużo – wszystkie brudne i tłuste. Ułożył je w jeden stos i począł systematycznie przeglądać. Dochodziła 10 wieczorem.
„Nurt” czytał uważnie, przewracając powoli kartki notesu. Były tam notatki wszelkiej treści, w większości pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. Ciekawsze były adresy. Wielu z nich „Nurt” nie znał, pytał wtedy „Motora”, który siedząc przed nim na krawędzi krzesła odpowiadał drżącym głosem. Ledwo mówił, był blady i pot ciurkiem spływał mu z czoła – zalewał oczy. Żołnierze stojący obok wycierali mu twarz chustką. Wielki, głośno cykający zegar w rogu na komodzie bił co pół godziny – czas mijał. Na większość zadawanych pytań „Motor” odpowiadał dość przekonywująco. Dotychczas żadne słowo zarzutu nie padło pod jego adresem. Badanie snuło się wokół zapisków, głównie adresów. Trwało to przeraźliwie długo. Nie było w nich śladu zbrodniczej działalności „Motora”.
W pewnej chwili zauważyłem, że „Nurt” długo przygląda się skrawkowi bibułki wyjętej z portfelu. Spojrzałem mu przez ramię. Na maszynie wypisany był na niej jeden wiersz: „Uwaga, na tropie, zmienić mieszkanie, zmylić ślad.” Podpisane: Borys i jakiś numer.
„Nurt” wpatrywał się długo w ten papierek, jak gdyby chciał odgadnąć jego historię. Kto go napisał, jaką drogą zawędrował do portfela „Motora”? znalazł to czego szukał. Po chwili milczenia zapytał, powiewając przed „Motorem” białym paskiem papieru:
– Skąd to masz, kto to napisał?
– To, to – ocknął się „Motor” – nie wiem, dostałem w kopercie, do mieszkania w Kielcach, nie wiem… to, zdaje się, mój ojciec napisał, on mi czasem robi takie kawały.
„Nurt” nie odpowiedział, odsunął krzesło i zaczął chodzić po pokoju. Myślał intensywnie. Wiedziałem, że za chwilę wszystko będzie jasne. „Motor” wodził za nim zamglonymi oczami. W pewnej chwili „Nurt” przystanął nad nim i wycedził powoli:
– Za każde kłamstwo w mordę, pamiętaj: od kiedy pracujesz w gestapo?
„Motor” nie zdążył odpowiedzieć: „nie”. Cios w szczękę zwalił go z krzesła. Wygramolił się z powrotem, dygocąc cały.
– Tak, pracuję, ale ja wam wszystko powiem, nie bijcie – wyszeptał.
Uczułem odprężenie, wszyscy obecni spojrzeli po sobie. Ta kreatura siedząca pośród nas przestała wydawać mi się człowiekiem. To, co przed chwilą mogło jeszcze nosić najlżejsze znamię znęcania się nad istotą ludzką, rozwiało się bez śladu.
– Gadaj prawdę – mówił „Nurt” – wiemy o tobie wszystko, nic nie ukrywaj. Składałeś meldunki w gestapo, ale one wracały do nas. „Nurt” nie mrugnąwszy okiem, wymienił nazwisko znanego gestapowca w Kielcach, od którego je miał otrzymywać. – Wszystko od niego o tobie wiemy.
„Motor” osłupiał. Zmyślona historia „Nurta” powiedziana była tak prosto i z takim przekonaniem, że nie pozostawiała mu cienia nadziei. Należało mówić, ale tak by wyjść cało. W obliczu śmierci bywa się wszak i do tego stopnia naiwnym. „Motor” wierzył jeszcze, że się ocali. Zaczął powoli, łamiącym się głosem opowiadać, jak pewnego razu „Ponury” wyrzucił go z lasu za to, że źle wykonał powierzone mu zadanie. Zrezygnowany i pijany szedł nocą po Starachowicach. Kilka razy wygarnął powietrze z pistoletu. Było to w lecie. Obskoczyli go żandarmi i zaprowadzili na posterunek. Nie było co ukrywać. Przyznał się, że jest od „Ponurego”. Zaproponował im, że będzie dla nich pracował, jeśli go puszczą – musiał się przecież ratować. Obiecał im dostarczać wiadomości o bandach komunistycznych w terenie. Tłumaczył im, że będąc w partyzantce może dużo wiedzieć i być pomocny. Doniósł im o bandzie „Tanka”. „Nurt” nie wytrzymał i „Motor” znów poleciał na ziemię – jęczał. Posadzili go na krześle.
– Gadaj prawdę, powiedziałem ci już raz, na te historie nikogo tu nie nabierzesz.
„Motor” kiwał głową, był coraz bardziej zrezygnowany. Widząc, że nie da rady inaczej, „Nurt” zaczął go wypytywać szczegółowiej. Nie trudno było teraz przejrzeć na wylot robotę „Motora”. Pamiętamy samochód, o który się wystarał przed pół rokiem. Dostał wówczas papiery od niejakiego Kesslera, jak sam zeznał, również agenta gestapo. „Motor” woził pocztę, naprzód oddawał ją gestapo, później misternie opakowując, przekazywał nietkniętą we właściwe ręce. Donosił o wszystkim – z gorliwością najbardziej zajadłego gestapowca. Bibułki w lesie, obławy, napady Niemców na radiostację Komendy Głównej w lesie pod Skarżyskiem, śmierć czterdziestu ludzi, „Robot”, „Czarka” – kolejno przyznawał się do wszystkiego. Gdy zaczynał się błąkać w odpowiedziach, „Nurt” walił niemiłosiernie. W pewnej chwili „Motor” zaciął się desperackim uporem.
– Na ziemię go i ściągnąć portki – rozkazał „Nurt” stojącym obok dwóm żołnierzom.
Postawili go na równe nogi. Do tej pory „Motor” był pokorny, a jego wzrok raczej błagalny. Nagle oprzytomniał i złość wykrzywiła mu twarz.
– Nie bijcie, cholery! – szarpnął się na żołnierza, usiłującego rozpiąć mu pas.
Powalili go na ziemię. Jeden trzymał za ręce, drugi za nogi. Leszek stanął nad nim, dzierżąc w ręku na metr długi gruby bykowiec:
– Gadaj teraz!
„Motor” milczał. Bykowiec zakreślił elipsę pod sufitem i spadł jak piorun. „Motor” zawył i skręcił się w kłębek. Głuche uderzenia bykowca i jęk „Motora” odpowiadały sobie jak cykanie zegara na komodzie. Po dwadzieścia za „Robota”, za bibułki, za obławy, za czterdziestu ludzi Inspektora. Ofiary „Motora” szły w setki istnień. Gadał już zupełnie bezładnie – czasem znów milkł w uporze. Pamiętam, jak powiedział, że wsypał małą kawiarenkę w Warszawie na Wilczej – miejsce kontaktów. Zdenerwowało go, że ludzie tam tak się nieostrożnie zachowywali – spokojnie oglądali przy stolikach mapy sztabowe.
„Nurt” kazał go ubrać. Podniesiono go z ziemi, umazanego błotem, z twarzą oblepioną słomą, chwiejącego się na nogach. Nie mógł stać i nie mógł siedzieć. Pozostały jeszcze dwa ważne pytania, na które do tej pory nie udzielił odpowiedzi.
Dlaczego, z jakiego powodu pracował dla gestapo? Wiadomo było, że nie dla pieniędzy. Dlaczego niemiłosiernie wydawał w ręce Niemców swoich kolegów, z którymi na pozór tak wiele go łączyło? W pewnej chwili zaczął tłumaczyć, że to dlatego, iż Niemcy zabili jego matkę – chciał się na nich mścić – ale musiał dla nich pracować. Wallenrod. Pozostanie na zawsze tajemnicą, co było rzeczywistą pobudką jego postępowania,
a zwłaszcza tej niepospolitej gorliwości w donoszeniu o wszystkim, co widział, o czym wiedział i słyszał. „Motor” to nie był szpieg poszukujący zysku lub szpieg ideowy – to było dno ludzkiego upadku, pogranicze człowieka i zwierzęcia.
Należało dowiedzieć się jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy – kogo należy uprzedzić. Robota, prowadzona przez „Motora”, zakrojona była bowiem na szeroką skalę. Świadczy o tym fakt, że chociaż Niemcy znali nazwiska i adresy wielu ludzi – jednak ich nie aresztowali, nie należało płoszyć przed czasem. Mało na kim im tak zależało jak na „Ponurym”.
A jednak, gdy jeździł z „Motorem” do Warszawy, włos mu z głowy nie spadł. Zawdzięczał to temu, że „Motor” był przeznaczony przede wszystkim do rozpracowania Komendy Głównej i będąc na najlepszej drodze do swego celu, nie mógł psuć całej roboty nieostrożnym posunięciem. Kto wie, jak potoczyłyby się sprawy, gdyby pozostał jeszcze przez kilka tygodni na wolności. „Nurt” wypytywał go, wysilając całą swoją wyobraźnię, by nic nie pominąć. „Motor” mówił już bez bicia, siły bowiem opuściły go zupełnie. Wciąż nie potrafił jednak dać odpowiedzi na kilkakrotnie ponawiane pytanie, dlaczego pracował dla Niemców. Myślę, że sam nie bardzo wiedział.
„Baca” spisywał skrzętnie każde słowo „Motora”. Przesłuchanie z konieczności dobiegało końca, trwało już bowiem blisko sześć godzin. „Motor” mówił ciszej i coraz bardziej od rzeczy. Nazwiska innych agentów oraz osoby, które należało przestrzec, były już znane. „Nurt” oznajmił „Motorowi”, że jest skazany na śmierć rozkazem Komendy Głównej. Na pozór przyjął to dość obojętnie. Oświadczył, że chciałby coś jeszcze powiedzieć.
Owszem, przyznaje się do winy – zrobił dużo złego, ale przecież może się poprawić. Może teraz pracować dla nas. Byle mu darować życie. Zna Niemców, zna gestapo, ma kontakty, będzie robił, co mu tylko każą – byle go nie zabijać. „Nurt” słuchał, nie przerywając. Gdy „Motor” skończył, odezwał się:
– Wiesz, „Motor”, byłeś naszym kolegą, może byśmy ci nawet darowali, ale jednego nie wolno zapomnieć – za dużo krwi na twoich rękach – za dużo…
„Nurt” wydał polecenie „Szortowi”. Dwaj żołnierze przywiązali sobie do rąk postronki, którymi związany był „Motor”. Sześciu innych czekało już w sąsiedniej izbie. Wyprowadzili go – nie opierał się… Na dworze był śnieg i zadymka – ciemno, jak oko wykol. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby „Motor” uciekł. Trzeba było zachować wszelkie środki ostrożności. Był zbity, ale mógł jeszcze chodzić, a lęk ustokrotnia siły.
Długo czekaliśmy na strzał. Widocznie ziemia była zmarznięta i kopanie grobu szło ciężko. Wreszcie padł pierwszy, a po chwili drugi. Było już po „Motorze”. Echo rozniosło wieść po ośnieżonych zboczach Gór Świętokrzyskich. Przysypali go grudą i śniegiem.
„Szort” wrócił niebawem i zameldował wykonanie wyroku. „Baca” kończył pisanie raportu. „Nurt” położył swój podpis, a ja schowałem dokument do kieszeni. Nazajutrz miałem jechać do Warszawy i przekazać go „Nilowi”.
* * *
P.S. Mgr Zdzisław Rachtan „Halny” – uczestnik tego wydarzenia – podaje, że opisane przesłuchanie „Motora” w niektórych momentach nie zgodne jest z ówczesnym jej przebiegiem. Major/porucznik „Nurt” kierując przesłuchaniem i zadawaniem pytań nie uczestniczył w bezpośrednim fizycznym egzekwowaniu przesłuchania, jak podaje autor – „Nurt” „walił niemiłosiernie” itp.
Od Redakcji:
Autor artykułu dr Aleksander Łempicki emigrował po wojnie za granicę. W okresie okupacji hitlerowskiej w latach 1943/44 utrzymywał łączność pomiędzy płk. „Nilem” Emilem Fieldorfem – szefem Kedywu Komendy Głównej AK, a por. „Ponurym” Janem Piwnikiem – szefem Kedywu Okręgu „Jodła” i jednocześnie dowódcą Partyzanckich Zgrupowań Świętokrzyskich. Będąc blisko obu dowódców, był naocznym świadkiem wielu wydarzeń w tym okresie czasu. Opisu faktów i wydarzeń, już dziś historycznych, dokonał w cztery lata później i opublikował je w 1948 r., kiedy zamieszkiwał w Londynie. Tam wielokrotnie spotykał się z por. „Nurtem” Eugeniuszem Kaszyńskim, z którym uściślił niektóre okoliczności.
Jest to dość dogłębna analiza przedstawionych faktów, zdarzeń i informacji o tej haniebnej zdradzie, która pochłonęła wiele istnień ludzkich i o jej bezpośrednim sprawcy. Pełniąc swoje obowiązki, wielokrotnie przebywał okresowo w zmieniających się często miejscach postoju Komendy Zgrupowań Partyzanckich w obrębie Gór Świętokrzyskich.
Prowadzone jeszcze w okresie wojny działania kontrwywiadu (ochrony) Komendy Głównej i Komendy Okręgu potwierdzają, w oparciu o wiele faktów, konfidencką działalność ppor. „Motora” Jerzego Wojnowskiego. Jest to dość obszerny materiał dowodowy – wywiadowczy – prokuratorski i sądowy, zająłby wiele miejsca, aby go przytoczyć.
W latach 1947-1952 po ujęciu jednego z głównych współsprawców i konfidenta gestapo, podczas prowadzonego dochodzenia i procesu sądowego, ustalono wiele nieznanych faktów i okoliczności, które uzupełniły nowe dowody zdrady. Konfidentem był Józef Kessler, który w lutym 1943 r. zwerbował w Warszawie „Motora” i namówił do zdrady. Kessler natomiast zwerbowany został przez niemiecką służbę bezpieczeństwa RSHA8 w Sandomierzu w 1940 r. (kontakt z gestapo kryptonim K-22), podlegał dyspozycyjnie pod Sonderkomando IVA w Warszawie, specjalnej komórce gestapo do zwalczania centralnych ogniw polskiego podziemia, którą kierował SS Hauptsturmführer (kapitan) Alfred Spilker.
Od marca 1943 r. w otoczeniu „Motora” w Warszawie zaczęły się dziać różne dziwne i tragiczne rzeczy. Przytaczam te, które ujawniono w trakcie procesu J. Kesslera w 1951 r., a wcześniej częściowo rozpoznane przez kontrwywiad AK.
– 29.03.1943r. aresztowano por. „Mariana” M. Przysieckiego (szefa sztabu III odcinka „Wachlarza”), po trzech dniach zwolniony z gestapo w Alei Szucha za wstawiennictwem „Motora”.
– 07.04.1943r. aresztowano podczas żałobnej mszy św. w kościele św. Floriana wszystkich uczestniczących w niej mężczyzn, w tym kilkunastu oficerów „Wachlarza”. Aresztowanych w śledztwie torturowano i osadzono na Pawiaku. Część z nich została rozstrzelana 7 maja w pobliskich ruinach getta, pozostałych przy życiu 13 maja wywieziono do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.
– 10.04.1943r. dla zatarcia śladów tej denuncjacji „Motor” własnoręcznie zastrzelił dwie siostry Snopkówny – również podejrzane o współpracę z gestapo. Następnie znika z dotychczasowego otoczenia związanego z „Wachlarzem”, utrzymuje jedynie kontakt z por. „Ponurym” i „Czarką”.
– 03.06.1943r. wraz z grupą ochotników tzw. „warszawską” opuścił stolicę, udając się w Góry Świętokrzyskie. Porucznik „Ponury” wyjechał kilka dni wcześniej 27 maja. Dzień po wyjeździe „Motora” zostaje aresztowany szef warszawskiej bazy „Wachlarza” ks. „Misio” (ks. kpt. Mieczysław Stypułkowski).
Kiedy „Motor” znalazł się w ugrupowaniach partyzanckich w rejonie Gór Świętokrzyskich, przekazany został do dyspozycji radomskiego Sipo9 , w którym dwoma najważniejszymi referatami: IVA – zwalczania podziemia i IVN – penetracji agenturalnej kierował Hauptsturmführer Paul Fuchs. Podkreślić należy, że „Motor” podczas przesłuchania celowo zeznał, iż został zwerbowany do współpracy z gestapo w sierpniu 1943r., rzekomo podczas incydentu wystrzelenia po pijanemu z pistoletu w Starachowicach. Podając zmyśloną okoliczność i termin zwerbowania, chciał ukryć wiele innych denuncjacji dokonanych w poprzednim okresie, jakie miał na sumieniu, w tym również w Warszawie w okresie luty-maj i na Kielecczyźnie w miesiącach czerwiec-sierpień.
W czasie pobytu w Zgrupowaniu Partyzanckim dopuścił się jednej z najcięższych zdrad – skazania na zagładę wsi Michniów, gdzie często kwaterował sztab Zgrupowania, do czasu przeniesienia się na Wykus. Miejscowa ludność pomagała w aprowizacji partyzantów. 12 lipca podczas pacyfikacji rozpoczęto rozstrzeliwanie osób i palenie zabudowań rodzin Materków (zginęły 23 osoby), Krogulców (zginęło 8 osób), Wikłów (21 osób spokrewnionych), Szubów (8 osób) i wielu innych zaangażowanych w konspirację. Ustalono, że Niemcy korzystali z usług „Motora” przy rozpracowaniu michniowskich kontaktów do tego stopnia, że mordowali i palili wg uprzednio ustalonej listy. Niemcy obeszli się z tą wsią bestialsko, spalili i wymordowali mieszkańców, zginęło około 230 ludzi. Tragedia michniowska pozostawiła piętno na psychice partyzantów – żołnierzy i na samym por. „Ponurym”. Podczas przesłuchania „Motora” 28.01.1944r. pominięto tę zdradę, podobnie jak i sprawę aresztowań w Warszawie, nie było na to wówczas dowodów, a sam sprawca sprytnie zasugerował przesłuchującym późniejszy termin – sierpień – jako czas rozpoczęcia współpracy z gestapo.
Pozostałe zdrady autor artykułu skrótowo wymienił – były wcześniej rozpoznane. Uzupełnić trzeba jeszcze jeden fakt, który ujawniono na podstawie niemieckiego dokumentu – raportu dotyczącego wrześniowej obławy na Wykusie, pod tytułem „Angriff gegen ZWZ Banditen bei Wykus” – znajdującego się w archiwach Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Z niego wynika, że rozpoznania tego rejonu (Wykusu) dokonywał przy współudziale „Motora” referat skarżyskiego gestapo kierowany przez SS Scharführera (sierżanta) Franca Czoka i oficera SD Rena. Oni byli nadzorcami – szefami „Motora”, a skierowała go do nich żandarmeria ze Skarżyska (prawdopodobnie na zlecenie Paula Fuchsa). Ponadto na podstawie niemieckiej korespondencji gestapo radomskiego do Sipo i SD dystryktu warszawskiego, na terenie którego przebywał „Czarka”, ustalono że agent „Garibaldi” (konfidencyjny pseudonim „Motora”, którym posługiwała się niemiecka służba bezpieczeństwa) w czasie od 29 października 1943r. do 22 stycznia 1944r. w swoich okresowych meldunkach przekazywał informacje na temat pełnionej funkcji ppor. „Czarki” i jego działalności związanej z przygotowaniem transportu z bazy warszawskiej dla Zgrupowania Partyzanckiego na terenie Gór Świętokrzyskich.
Kończąc należy domniemywać, że „Motor” w ogólnych założeniach kierownictwa gestapo miał dopomóc również do likwidacji ważnych funkcyjnych osób w Komendzie Głównej AK i jeśliby się udało – to również w Komendzie Okręgu. Nieświadomie został zagrożony (poprzez pobłażliwość) por. „Ponury”, którego wcześniej czy później czekała likwidacja przez Niemców. Tę grę szpiegowską i zdrady przerwał stanowczy rozkaz Komendy Głównej – osobiście płk. „Nila” przeniesienia niezwłocznie por. „Ponurego” na tereny wschodnie i natychmiastowej likwidacji groźnego agenta, jak również uprzedzenie osób zagrożonych, czego jeszcze tej nocy, po przesłuchaniu, dokonał por. „Nurt”.
Henryk Myśliński
1 cc ppor. „Robot” Waldemar Szwiec – był dowódcą Zgrupowania Partyzanckiego nr 2
2 kriegzwichtig (niem.) – ważny pod względem wojskowym
3 „streifa” – z niem. Streife– patrol
4 cc por. „Nurt” Eugeniusz Kaszyński
5 „Antoniewicz” Leszek Popiel
6 chor. „Szort” Tomasz Waga
7 kpr. „Baca” Mieczysław Cebula
8 Reichssicherheitshauptamt – Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy
9 Sicherheitspolizei (Sipo) – policja porządkowa
to było o Tusku? / bardzo ciekawe, niesamowita historia.
Wymienil nazwisko znanego gestapowca w Kielcach chodzi o Gerulfa Mayera .Gerulf Mayer bedac na uropie w Austrii z Landem zandarmem z Lopuszna ,ktory nalezal do AK nieopacznie wskazal na Motora jako zdrajce.