Moje wspomnienia z walk partyzanckich BCh i AK na Ziemi Kieleckiej

Jan Salicki „Hamera” – Obwód „Konrad” – Końskie

wsp1    Gdy sięgam pamięcią wstecz, zastanawiam się, jak wiele człowiek mógł przeżyć, jak wiele przecierpieć walcząc w konspiracji
i partyzanckim oddziale z dużo silniejszym okupantem hitlerowskim. Ile ryzyka było w tej walce i zarazem szczęśliwych przypadków, które pozwoliły przeżyć ten koszmar.
Urodziłem się w 1922 roku w leśniczówce w pobliżu wsi Kozów, powiatu koneckiego. Ojciec mój był leśniczym, a ponieważ często zmieniał leśniczówki w których pracował, poznałem wiele tajników lasu i wiele leśnych dróg, co okazało się bardzo przydatne w mojej późniejszej działalności konspiracyjnej. Szkołę powszechną ukończyłem w Końskich, po której – za radą i protekcją mojego nauczyciela i wychowawcy, p. Jana Stoińskiego – wstąpiłem do wojskowej orkiestry 72 pp Leg. w Radomiu w charakterze elewa. Na kilka dni przed wybuchem wojny 1939 roku zostałem zdemobilizowany jako małoletni.

W połowie listopada 1939 r. rozpocząłem działalność konspiracyjną, składając przysięgę przed moim byłym nauczycielem ze szkoły powszechnej, ppor. Stoińskim ps. „Brzoza”
i pełniąc funkcję zaufanego łącznika między „Brzozą”, a oddziałem mjr. H. Dobrzańskiego „Hubala”. Po krótkim przeszkoleniu przyjąłem zadania wywiadowcze i sabotażowe.
W kwietniu 1942 r. zostałem wysłany przez ppor. Stoińskiego z meldunkiem do
por. Ślązaka ps. „Malwa”. W czasie przejazdu pociągiem zostałem na stacji kolejowej w Opocznie zatrzymany i przewieziony do więzienia w Tomaszowie Maz., a następnie w grupie aresztowanych (skutych parami) skierowany do obozu pracy w Bliżynie (zamienionym później na oddział obozu koncentracyjnego Majdanka).
Na wydzielonym terenie, ogrodzonym od nas zasiekami z drutu kolczastego utrzymywanego pod napięciem elektrycznym, przebywało tam już kilka tysięcy Żydów. W obozie pracowaliśmy wspólnie z nimi w kamieniołomie odległym o kilka kilometrów. Tylko grupowych mieliśmy innych. Nasi byli względnie lojalni wobec nas, więźniów, natomiast Żydów pilnowali ich „policjanci”, szczególnie służalczy wobec Niemców. Nawet pod nieobecność strażników niemieckich, grupowi policjanci żydowscy napędzali swoich rodaków do aktywnej roboty, często używając „argumentu” – drewnianej pałki. Wycieńczeni głodem i ciężką pracą Żydzi padali na ziemię nie mając siły się podnieść. Tych natychmiast strzałami dobijali strażnicy niemieccy.

    W ramach udzielanej nam przez miejscową ludność pomocy udało się z zewnątrz obozu organizować przerzuty żywności (głównie chleba), którą dzieliliśmy się również z Żydami.
W czerwcu 1942 r. podjąłem próbę ucieczki z obozu, zostałem jednak wytropiony przez psy i schwytany. Za karę okrutnie mnie pobito i umieszczono na 3 dni w ciemnym bunkrze, bez jedzenia i picia. Po odbyciu kary zostałem na wieczornym apelu, dla ostrzeżenia innych, ponownie pobity. Jednak w grudniu tego samego roku podjąłem kolejną próbę ucieczki z obozu nocą, wspólnie z innym więźniem, Józiem (N.N.), elektrykiem ze Skarżyska, który przeciął naelektryzowane druty. Tym razem ucieczka powiodła się.
Powróciłem do Końskich, gdzie dowiedziałem się, że nocą z 1 na 2 listopada 1942 r. Niemcy aresztowali niemal cały sztab Obwodu koneckiego AK, a komendant Obwodu, por. Jan Stoiński „Brzoza”, „Górski”, oraz por. Tomir Tworzyański „Borsuk” zostali zabici podczas ucieczki. Dekonspiracja sztabu Obwodu AK nastąpiła w wyniku zdrady plut. Maksymiliana Szymańskiego „Relampago”1). Nawiązałem kontakt z por. Antonim Piwowarczykiem „Wąsowicz” (który niemal cudem uniknął aresztowania) pełniącym dwie funkcje – zastępcy komendanta Obwodu AK i komendanta BCh na powiat konecki. Ponieważ byłem spalony na terenie Końskich, skierował mnie na placówkę BCh „Zofia” w Polnej Rzece, którą kierował ppor. Bronisław Ejgird „Molenda”. Był to styczeń 1943 r.
Tutaj dopiero rozpoczęła się moja prawdziwa walka z okupantem. Masowo rozbrajaliśmy żołnierzy niemieckich, magazynowaliśmy broń, rozbijaliśmy posterunki i zajmowaliśmy hurtownie oraz urzędy niemieckie, odbijaliśmy aresztowanych, rozkręcaliśmy szyny kolejowe, prowadziliśmy wywiad i kolportaż prasy konspiracyjnej. A poza tym zwalczaliśmy złodziejskie bandy i w wolnych chwilach odbywaliśmy szkolenie i ćwiczenia wojskowe, często z użyciem ostrej amunicji. W akcjach tych dowodzili nami porucznicy: Antoni Piwowarczyk „Wąsowicz”, Bronisław Ejgird „Molenda”, Józef Madej „Jerzy” i Władysław Piwowarczyk „Zbigniew”.
Wiosną 1944 r. nasza grupa BCh pod dowództwem por. Jana Piotrowskiego „Junosza” została włączona do grupy AK, tworząc samodzielny oddział w sile batalionu pod dowództwem ppor. „Poleszuka” Władysława Skorupskiego. Za udział w walkach pod Kazanowem, Plenną, Kozowem i in. zostałem wyróżniony dyplomem uznania, awansowany do stopnia kaprala i mianowany d-cą I drużyny w III plutonie por. „Zbigniewa”. Dodatkowo zostałem wyznaczony do pełnienia funkcji zaopatrzeniowca.
Podczas akcji „Burza” nastąpiła koncentracja wszystkich oddziałów z rejonu świętokrzyskiego w dniu 15 sierpnia 1944 roku w lasach przysuskich pod wsią Długa Brzezina, skąd mieliśmy maszerować na pomoc walczącej Warszawie. Nasz samodzielny oddział
BCh został wcielony do 3 pp Leg. dowodzonego przez kpt. Stanisława Poredę ps. „Świątek”, który wchodził w skład 2 D. P. Leg. Całość stanowił Korpus Kielecki – AK „Jodła”. Była to jednostka licząca ok. 6500 żołnierzy, w tym ok. 1000 z BCh, dość dobrze uzbrojona, dowodzona przez płk./gen. Jana Zientarskiego „Ein”, „Mieczysław”.
Nasze oddziały 2 D. P. Leg. pod dowództwem ppłk. Antoniego Żółkiewskiego „Lin” rozpoczęły prawdziwą wojnę z okupantem, który został teraz zmuszony do wystawienia przeciw nam dużych jednostek zmotoryzowanych, często przy wsparciu samolotami. Dochodziło do krwawych walk, wśród których należy wymienić zwycięski bój w Radoszycach 2 i 3 września 1944 r., w którym zginęło 2 naszych żołnierzy (razem z cywilami 22 osoby), a wśród nich mój kolega, kpr. Kazimierz Proskurnicki „Korwin”, a 5 zostało rannych. Niemców jednak zginęło 24 i 10 było rannych.
11 września, w boju pod Krosną, 3 pp dowodzony przez por. „Jerzego” i por. „Wąsowicza” uderzył na oddział Wehrmachtu pacyfikującego wieś i po dłuższej walce wyparł go ze wsi, zabijając 5 Niemców, a 4 raniąc. W walce tej została wyróżniona moja drużyna, ale w czasie boju skonał na moich rękach śmiertelnie raniony nasz ukochany dowódca por. Józef Madej „Jerzy” z Ruskiego Brodu. W dwa dni później, 13 września, zostaliśmy dwukrotnie zaatakowani przez duże siły Wehrmachtu, które udało się nam odeprzeć, ale straciliśmy dwóch dzielnych żołnierzy, pchor. „Kruka” – Kaliksta Kwapińskiego i kpr. „Mecha” – Władysława Nowaka. Niemców zginęło znacznie więcej. Dowodził nami kpt. Antoni Heda „Szary”.
16 września walczyliśmy o przejazd przez tory kolejowe broniony przez placówkę niemiecką w osłonie bunkra, który rozbiliśmy. Straty niemieckie – 6 zabitych, a 10 żołnierzy uciekło. W następnych dwóch dniach, 17 i 19 września, miał miejsce ciężki, ale zwycięski bój pod Szewcami k. Kielc, gdzie Niemcy ponieśli poważne straty. Zginęło ponad 30 ich żołnierzy, a kilkudziesięciu było rannych. Straty własne – 3 zabitych i 11 rannych.
27 września nastąpiła udana, zwycięska akcja na nieprzyjacielu pacyfikującym wsie Zakrzów i Wołkonary Górne. W całodziennym boju liczącą ponad 1000 żołnierzy hitlerowską ekspedycję pacyfikacyjną, wspieraną bronią pancerną, udało nam się rozbić, w tym też kilka ciężkich samochodów i jeden pancerny, a także czołg „Tygrys”, który został uszkodzony naszym piatem1), ja zaś celnym rzutem gamona2) rozbiłem go doszczętnie, ratując również od pewnej śmierci por. „Morwę”, który w tej akcji stracił tylko lewe oko.

wsp2

Miotacz przeciwpancerny „PIAT”, prod. brytyjskiej (Projector, Infantry, Anti-Tank – przeciwczołgowy miotacz piechoty),rysunek pochodzi z oryginalnej instrukcji obsługi.

   Walk tych było dużo, że nie sposób wymienić wszystkich w tym opisie, nawet takich, jak zaatakowanie niemieckiej kolumny zmotoryzowanej koło wsi Piła, walki w gajówce Piaski, we wsi Drutani oraz wielu innych.
Pod koniec 1944 r. nasza 2 D. P. Leg., z powodu m.in. bardzo ostrej zimy, została częściowo zdemobilizowana, a na resztę Dywizji obozującej w lasach przysuskich Niemcy ściągnęli duże siły, okrążając nas. Walki trwały kilka dni, w czasie których straciliśmy kilkunastu żołnierzy. Ja miałem dużo szczęścia, gdyż jakaś zabłąkana kula lekko drasnęła moją prawą nogę, chociaż w płaszczu były też dziury. Należy podkreślić, że dzięki naszym doświadczonym dowódcom, zwłaszcza kpt. „Szaremu” i por. „Wąsowiczowi”, wszystkie starcia z wrogiem należy uznać za zwycięskie, gdyż straty Niemców w ludziach i sprzęcie były znacznie większe od strat naszych.
Kiedy wydawało mi się, że to już koniec zmagań z okupantem, nastąpiła niespodziewana wpadka. Jadąc bowiem rowerem do Modliszewic z meldunkiem do por. „Poleszuka” zostałem zatrzymany i doprowadzony na żandarmerię w Końskich, gdzie po krótkim przesłuchaniu i odebraniu rzeczy osobistych, skuty z tyłu kajdankami, byłem prowadzony przez jednego uzbrojonego żandarma. Manipulując kajdankami udało mi się uwolnić ręce i korzystając z okazji zacząłem uciekać. Niemiec strzelał za mną, ale niecelnie. Uciekając wpadłem na druty kolczaste, o które zaczepiony spodniami upadłem. Zanim się podniosłem Niemiec był już przy mnie, a za chwilę zjawiło się ich kilku. Bezskutecznie usiłowałem się bronić. Związali mnie powrozami i tak prowadzili przez całe miasto do więzienia. Ponieważ całą drogę szarpałem się, ludzie na ulicach krzyczeli do Niemców, aby mnie puścili wolno.
Po wprowadzeniu na więzienny korytarz czterech żandarmów zaczęło mnie bić metalowymi batami po całym ciele. Z bólu wpadłem w szał, chwyciłem jednego z nich za głowę, przycisnąłem do siebie i odgryzłem mu kawałek nosa. Pozostali przestali mnie bić, a zajęli się krwawiącym. Wepchnięto mnie do celi nr 7, w której samotnie przebywał mój kolega, Sylwek Jaworski ps. „Strzemię”, ze zwiadu konnego mjr. „Nurta” (c.c. Kaszyński Eugeniusz), który natychmiast zaopiekował się mną.
Nazajutrz była niedziela, więc Niemcy dali mi spokój, ale w poniedziałek wyciągnęli mnie na salę tortur i tam bez słowa zaczęto mnie bić. W pewnym momencie chwyciłem za krzesło i zacząłem atakować bijących mnie, ale jeden z oprawców uderzył mnie czymś twardym w tył głowy tak, że straciłem przytomność. Pewnie bito mnie nadal, gdyż zmasakrowanego, zalanego krwią przywleczono mnie za nogi do celi, gdzie po pewnym czasie odzyskałem przytomność. Po tej bestialskiej katordze przez kilka dni karmili mnie i nosili do latryny koledzy z celi Nr 13 „Straceńców”, w której teraz zostałem umieszczony. W celi przebywało nas 12 więźniów. Po „ostatnim słowie” i podpisaniu wyroku śmierci Niemcy wywozili skazanych na cmentarz żydowski i tam rozstrzeliwali. Według Niemców była to śmierć „honorowa”.
Wiedziałem, co mnie czeka, gdyż wyrok śmierci już otrzymałem w wigilię Świąt Bożego Narodzenia, ale postanowiłem za wszelką cenę jeszcze raz spróbować ucieczki. Ustaliłem plan obezwładnienia, zmniejszonej w okresie Świąt służby strażniczej przez samych więźniów i uwolnienia wszystkich pozostałych, ale z powodu braku jednomyślności, plan ten upadł. Postanowiłem wówczas zaryzykować ucieczkę w pojedynkę.
W trzeci dzień Świąt, gdyż była to niedziela, podczas rozlewania zupy na kolację, wykradłem klucze na podwórzec więzienny, którymi otworzyłem drzwi, a po moim wyjściu natychmiast je zamknął jeden z kucharzy (Mietek N.N.). Po wyjściu na zewnątrz, korzystając z wieczornych ciemności, przystawiłem znajdującą się na dziedzińcu drabinę do dachu szopy przylegającej do więziennego muru i po wspięciu się po niej na dach udeptałem na murze szkło, poodginałem kolczaste druty i następnie zsunąłem się po murze poza więzienie.

   Upadając na ziemię stłukłem prawe kolano (na które potem długo chorowałem). Kulejąc spotkałem kolegę z oddziału Władysława Rakowskiego, który jadąc na rowerze odwiózł mnie na nim na Koczwarę do mojej siostry. Podczas rekonwalescencji przebywałem na kilku melinach, u p. Sztufrowskiej, st. pielęgniarki w Pile, u pp. Szażyńskich w Gowarczowie i u pp. Ślęzaków we wsi Skrzyszów, a leczył mnie nasz lekarz, M.S. Serdakowicz, Gruzin – i to z dobrym skutkiem.
Armia radziecka wkroczyła do Końskich 18 stycznie 1945 roku, a już w połowie lutego nastąpiły masowe aresztowania żołnierzy AK. Również i mnie aresztowało UB i przewiozło do swojej siedziby. Kilkudziesięciu zatrzymanych chłopców wpędzono do piwnic z wodą sięgającą kolan, a przesłuchiwanych wszystkich kolejno tak straszliwie bito, że kilku zamordowano. W bestialstwie szczególnie wyróżniał się por. Parczewski. Wiedząc o takiej sytuacji postanowiłem przyjąć postawę obronną. Do piwnicy nie dałem się wprowadzić i zażądałem rozmowy z komendantem, oświadczając też, że jeżeli o taką Polskę walczyłem, to proszę mnie rozstrzelać. Pozostawiono mnie więc na korytarzu do rana i wtedy zjawił się komendant UB z Końskich, kpt. Pluta, który zwolnił mnie z pobytu w piwnicy zalanej wodą
i nakazał umieścić w separatce, do czasu wyjaśnienia mojej sprawy.
Dopiero po kilku tygodniach trzymania mnie w separatce zostałem wezwany na przesłuchanie, już jako ostatni z zatrzymanych. Ze względu na moją postawę oraz stan zdrowia, tym razem bicie mnie ominęło. Podpisałem zobowiązanie wstąpienia do 9 pułku zapasowego w Olsztynie, po czym udałem się do Kielc na zbiórkę, skąd pociągiem wyjechaliśmy do Olsztyna. Z takiej sytuacji byłem nawet zadowolony, gdyż w moim ekwipunku zabrałem klarnet z myślą, że znowu będę grał w orkiestrze.
Wypadki potoczyły się jednak inaczej. Gdy dojechaliśmy do Torunia, trzeba było wysiąść z pociągu, ponieważ dalej tory kolejowe były zniszczone, a innych środków transportu nam nie przydzielono. Konwojujący nas podoficerowie gdzieś się zapodzieli, zapasy żywności skończyły. Wobec takiej sytuacji rozjechaliśmy się, każdy w swoją stronę. Ja udałem się do Warszawy i jeszcze w czerwcu 1945 r. zdałem eksternistyczny egzamin na 3 rok konserwatorium (w klasie skrzypiec prof. Jarzębskiego), a następnie wstąpiłem na SGGW, gdzie ukończyłem Wydz. Weterynarii.
Z amnestii skorzystałem dopiero w roku 1947. Nadmieniam, że w walce o niepodległość Ojczyzny zginął w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen-Oranienburg, w wieku 52 lat mój ojciec Władysław, a młodszy 25-letni brat, również Władysław, zakatowany w koneckim UB. Ja cudem ocalałem, bo nosiłem pod klapą munduru ryngraf Matki Bożej Częstochowskiej, który mi moja mama wszyła, gdy wychodziłem do oddziału partyzanckiego. Wierzę w tę opiekę gorąco, a ryngraf ten pieczołowicie do dziś przechowuję na pamiątkę.

wsp3

1) Przez cały rok 1940, aż do wiosny 1942, „Relampago” cieszył się pełnym zaufaniem komendanta Obwodu, ppor. J. Stoińskiego „Górski”, który mianował go swoim zastępcą, szefem referatu II i komendantem miasta Końskie. Tym samym miał pełny wgląd w strukturę personalną Obwodu. Ze względów bezpieczeństwa zakazano w konspiracji pełnienia trzech funkcji jednocześnie. „Relampago” zostaje więc tylko szefem referatu II (wywiadu). Czując się dotknięty i upokorzony taką decyzją, dla zemsty wobec swoich przełożonych, podjął współpracę z Gestapo. „Relampago” jako szef wywiadu Obwodu zaczął przekazywać Niemcom dane dotyczące organizacji i obsady personalnej Obwodu. Wywiad komendy Okręgu ustalił jego kontakty z Gestapo i po zbadaniu sprawy zapadł wyrok. Ale „Relampago” zdążył jeszcze zdemaskować szereg osób i lokali Obwodu. Masowe aresztowania nastąpiły w pierwszych dniach listopada 1942 roku. Lista aresztowań była sporządzona przez zdrajcę „Relampago”. Ocalało niewielu. W dniu 25 grudnia 1942 r. oddział pchor. Władysława Wyrwicza „Cumulus” wykonał wyrok na zdrajcy w jego mieszkaniu, w budynku Ortskomendantury. Wcześniej jednak, 3 listopada, oddział „Cumulusa”, następnej nocy po aresztowaniach, dokonał „rozbicia” więzienia uwalniając niemal wszystkich aresztowanych.

1) Piat – Projector Infantry Anti-Tank (nazwa angielska). Miotacz przeciwpancerny „piat” (nazwa polska).
2) Gamon – brytyjski granat No 82 „Gammon”.

2 komentarze do “Moje wspomnienia z walk partyzanckich BCh i AK na Ziemi Kieleckiej

  1. Krystyna

    Nasz ojciec był w AK co zresztą bardzo ukrywał przed nami dziećmi. dopiero niedawno dowiedzieliśmy sie , że walczył. Czy jest ktoś kto może cos wie Nazywał si Sklażewicz / lub Szklarzewicz / Jan zamieszkały Łęg II koło Połańca ur. się 20. 01. 1921r, Krystyna Skrzypek tel [pięć jeden jeden, jeden siedem dziewięć, siedem osiem siedem] Dziękuje za wiadomość Jeśli ktoś coś wie proszę wysłać SMS z NR stacjonarnym Oddzwonię

    ps administrator zmienił cyfry numeru telefonu na słowa na słowa

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.