W latach okupacji administracja hitlerowska działała w Generalnym Gubernatorstwie zazwyczaj w sposób brutalny i często zbrodniczy. Przedstawicielem takiej administracji w powiecie koneckim był Kreislandwirt (rolnik powiatowy) Eduard Fitting. Przybył do Końskich w drugiej połowie 1940 roku i zamieszkał w domu przy ul. Małachowskich, wyremontowanym na potrzeby swego urzędu (Kreislanwirtschaftu). Po pewnym czasie wyrzucił z folwarku Modliszewice jego właścicielkę, hr. Tarnowską, i rozgościł się w tamtejszym dworku, odległym o kilometr od zachodniego skraju miasta.
Nikt w Końskich nie wiedział, skąd Fitting pochodził i kim był w „Reichu”. Niechętni mu Niemcy utrzymywali, że był przed rewolucją nazistowską robotnikiem portowym w Rostocku. Inni twierdzili, że posiadał majątek ziemski w Meklemburgii, a jeszcze inni – że gdzieś w Prusach Wschodnich pracował jako agronom. Posługiwał się „plattem” (narzeczem dolnoniemieckim), co potwierdzałoby wersję o jego pochodzeniu z północnych Niemiec. I chyba nie ze sfer junkierskich, a z nizin społecznych,.
W owym czasie Fitting był w sile wieku, mógł mieć około czterdziestki. Dalece odbiegał od wzorca hitlerowskiej „blond bestii”, był bowiem niewysoki, o typie południowca. Lubił pokazywać się publicznie w dopasowanym mundurze z pejczem lub automatem w ręku, stylizując się na oficjalny obraz narodowosocjalistycznego herosa. Prywatnie natomiast naśladował pruskiego junkra: poruszał się po mieście bryczką, ze sztucerem lub dubeltówką u boku i sforą foxterrierów u stóp, bawił się myślistwem i jeździł na konne spacery w asyście luzaka, Stanisława Pietrzykowskiego. W istocie zaś był typowym, wyjątkowo zachłannym, okupacyjnym grabieżcą.
Wiele cech osobowych, jak odwaga, bezwzględność, brutalność, żelazne zdrowie i głowa do tęgich popijaw, kwalifikowało go bardziej do frontowej formacji SS, niż do pracy w okupacyjnej administracji. Był jednak inwalidą, utykał na jedną nogę. Mówiło się, że jako majora lotnictwa zestrzelono go nad Polską i stąd miała się brać jego nienawiść do Polaków. W rzeczywistości chciał być postrzegany jako „bezkompromisowy parteigenosse”, a jego brutalność wynikała z prostactwa i z pozycji, zajmowanej w hitlerowskim „aparacie ucisku”, pozwalającej mu niemal na wszystko: był bowiem SS – sturmbannfüehrerem i funkcjonariuszem SD. Szeptali o tym po cichu nawet koneccy Niemcy, którzy mieli się przed nim na baczności.
O tej roli Fittinga dość szybko dowiedział się wywiad Komendy Obwodu AK. Według informacji wywiadu Fitting koordynował działania powiatowego aparatu terroru i przewodniczył naradom koneckich władz bezpieczeństwa. Szef miejscowego gestapo, Weiss, i jego zastępca Hahn bywali codziennie (i nieraz kilkakrotnie) w jego biurze; a takie wizyty musiały dotyczyć spraw szczególnie tajnych, ponieważ nie chciano omawiać ich przez telefon. Ścisły kontakt z Fittingiem utrzymywali: komendant żandarmerii oberleutnant Kriegsbaum oraz Schulrat Mittmann, zniemczony, ale mówiący po polsku Ślązak, który w dniu 8 kwietnia 1941 r. wezwał imiennie na konferencję 19 nauczycieli – oficerów rezerwy. Mimo iż wszystkich ostrzeżono przed przygotowaną na nich pułapką, większość (aż piętnastu!) nie uwierzyła w możliwość aresztowania i udała się do Schulamtu, skąd powieziono ich ciężarówką wprost do Oświęcimia. Tylko czterej zawierzyli ostrzeżeniu i ocalili życie.
Nasz wywiad stwierdził też, że w centrum gospodarczym Fittinga zakamuflował się konecki szef infiltrowanej przez gestapo organizacji „Miecz i Pług”, występujący pod nazwiskiem „inżynier Świetlik” (Sobociński?). Zastępca Komendanta Obwodu, ppor. „Wąsowicz” (Antoni Piwowarczyk), rozpoznał w nim znajomego z przedwojennych ćwiczeń rezerwy sierżanta – szefa kompanii 25 pp w Piotrkowie, nazwiskiem Krajewski. Według Włodzimierza Borodzieja („Terror i Polityka”, IW „Pax Warszawa 1985) konecki szef „MiP” był agentem gestapo o krypt. V-59 6. Dodam, że ów Krajewski („inż. Świetlik”) był zamieszany w sprawę Maksa „Relampago.” Późną wiosną 1943 r. był już na etapie rozpoznania, przed wydaniem na niego wyroku. Wyczuł niedobrą aurę wokół siebie i niespodzianie wyjechał w nieznane.
Warto tu jeszcze przytoczyć dotyczący Fittinga fragment „Meldunku sytuacyjnego za okres 10 VIII 43 – 8 IX 43” ppor. cc „Robota” (Waldemar Świec) do por. „Ponurego” (Jan Piwnik), dowódcy Świętokrzyskich Zgrupowań Partyzanckich: „Sytuacja, jaką zastałem w powiecie, przedstawiała się następująco: dywersja obwodowa pod sprężystym dowództwem „Wacka” (Kazimierza Chojarza) bardzo czynna. Pomimo wzmożonej likwidacji konfidentów, ilość ich nie zmniejszyła się, tłumaczyć należy sobie to tym, że Niemcy przeszli od metody płacenia dużych sum pieniężnych do metody szantażu, np. wołają do siebie młodych ludzi i mówią im, że jeśli nie zgodzą się być konfidentami, to wymordują całą rodzinę. Dużą rolę w pozyskiwaniu konfidentów odegrał Kreislandwirt Fitting, major gestapo (sic!), mając dużą styczność gospodarczą z całym powiatem.”
Najważniejszy w powiecie
Pozycję Fittinga jeszcze bardziej umacniały związki rodzinne z samym generalnym gubernatorem – miał być jego krewnym czy powinowatym. Jakby na potwierdzenie niedyskrecji, które sam Fitting puszczał na ten temat, Hans Frank złożył mu w Końskich wizytę. Nic dziwnego, że konecki Kreislandwirt był pierwszą figurą w powiecie. Wyprzedzał w znaczeniu starostę Driesena, choć ten był pułkownikiem Wehrmachtu w stanie spoczynku.
Ludzi, którzy byli Fittingowi potrzebni do celów prywatnych czy służbowych, zwyczajnie rekwirował. Tak zawłaszczył sobie wspominanego już Pietrzykowskiego, formierza w odlewni żeliwa Kronenbluma, którego wypatrzył podczas wizytacji tej fabryki. O inżynierze chemiku Stefanowskim, który porzuciwszy pracę w wytwórni amunicji w Skarżysku, zaszył się z rodziną w Nadziejowie pod Niekłaniem, dowiedział się od właściciela fabryki „Elibor”, inżyniera Kołackiego. Wezwał inż. Stefanowskiego do siebie i zaproponował mu zorganizowanie laboratorium chemicznego i opracowanie technologii przerobu roślin kauczuko- i włóknodajnych, które zamierzał uprawiać. Inż. Stefanowski próbował wykręcić się od tych zadań mówiąc, że jest człowiekiem niemłodym, schorowanym i inwalidą po wybuchu na wydziale elaboracji amunicji. Te wyjaśnienia skwitował Fitting krótko i brutalnie: „Panie inżynierze, widziałem w Oświęcimiu większych od pana inwalidów”. Równie obcesowo przeprowadzał wszystkie inne swoje sprawy, nie wyłączając spraw męsko – damskich.
Fitting przybył do Końskich w stanie bezżennym. Polki , mimo swej „gorszości” rasowej, bardzo mu się podobały. Długo jednak nie mógł się pochwalić sukcesem u którejś z nich i pierwszą „sercową próbę” podjął był w Końskich z Niemką, żoną urzędnika starostwa Kneutingera. W kulminacyjnej fazie romansu spowodował pod jakimś pretekstem wysyłkę jej męża na front wschodni. Do małżeństwa jednak nie doszło, bo kandydat na męża zmienił w międzyczasie obiekt swoich zainteresowań.
Pewnego razu Fitting zajechał do dworu na Fidorze, gdzie poznał żonę właściciela tamtejszego majątku i rozlewni wód gazowych, Zygmunta Bałachowskiego, efektowną blondynkę, która zrobiła na nim ogromne wrażenie. Zlikwidował romans z p. Kneutingerową i stał się codziennym gościem Bałachowskich. Trudności językowe nie istniały, gdyż oboje pochodzili ze Śląska, a pani miała niemieckie korzenie. Wizyty zakończyły się rozbiciem małżeństwa. Fitting zabrał żonę p. Bałachowskiego do Modliszewic, a ponieważ przyjęła folkslistę, formalnie ją poślubił. W dodatku skłonił do przyjęcia folkslisty także jej poprzedniego małżonka. Nie bardzo dziwiono się uległości Bałachowskiego wiedząc, że Fitting sprzeciwu nie toleruje. Znany był ludziom tragiczny los administratora dóbr Tarnowskich inżyniera Jana Karpińskiego, który w krytycznym momencie ostro mu się postawił.
Poszło o to, że sprowadzone poprzedniego dnia z Holandii rozpłodowe buhaje, przegnane ze stacji kolejowej do Modliszewic, nie dostały paszy. Gdy doszło to do Fittinga, zbeształ najpierw administratora Modliszewic Stańczyka, a później, jeszcze dotkliwiej – inżyniera Karpińskiego. Ten zwrócił mu uwagę na niestosowną formę wypowiedzi, a w dalszej wymianie zdań dodał, że on pana Fittinga się nie boi. Aresztowano go tego samego dnia „za sabotaż”, do tego doczepiono zarzut o wspomaganie w swoim czasie Oddziału Wydzielonego mjr. Hubala i tego samego dnia przewieziono go do Radomia. Traf chciał, że dzień później wpadł w pociągu do Częstochowy kurier Komendy Okręgu, wiozący między innymi firmowe blankiety „Administracji Dóbr Końskie Wielkie”, które przesyłał Okręgowi do celów legalizacyjnych Bronisław Ejgird „Molenda”, szef ref. V komendy obwodu ZWZ w Końskich, syn głównego księgowego Administracji. Koneckie gestapo aresztowało pięciu pracowników Administracji i wysłało ich na śledztwo do Radomia. Tam włączono do tej sprawy inż. Karpińskiego. Przy tej okazji aresztowano także koneckiego proboszcza, ks. prałata Kazimierza Sykulskiego, którego patriotyczna przeszłość i treści głoszonych kazań budziły podejrzenia o „wrogość w stosunku do Niemców i III Rzeszy”. Po śledztwie w Radomiu wysłano wszystkich do Oświęcimia, gdzie ich 11 grudnia 1941 r. rozstrzelano.
Fitting rozpoczął działalność z myślą przeorganizowaniu gospodarki powiatu w jeden kompleks rolno – hodowlano – przemysłowy, mający służyć potrzebom wojennym III Rzeszy i w dalszej perspektywie – jej celom kolonialnym. W swoich działaniach nie zapominał też o własnych interesach. Zawładnął nie tylko dobrami Tarnowskich, lecz opanował inne, co lepsze majątki ziemskie, obsadził je swymi „treuhaenderami” i traktował jak osobistą własność. W samych Końskich wydzierżawił od kilku rolników działki rolne i utworzył z nich duże gospodarstwo ogrodnicze z ośrodkiem przy ulicy Piotrkowskiej nr 100 – zwane w Końskich „Gospodarstwem Pod Setką”. Na polach dawnego folwarku Tarnowskich w Modliszewicach założył fermę doświadczalną, gdzie produkowano wysokowydajne odmiany zbóż, okopowych i roślin pastewnych, oraz uszlachetniano miejscowe rasy zwierząt hodowlanych. Zagarnął też oba młyny przemysłowe w powiecie: Dobrzańskiego w Końskich i Bieleckiego w Przedborzu, ustanawiając w nich treuhaenderów. Prowadził działalność inwestycyjną w zakresie przetwórstwa rolnego: zakładał bądź rozbudowywał mleczarnie, wytwórnie masła i serów, budował magazyny zbożowe i inne. W swojej gestii pozostawił sprawy majątków ziemskich, przetwórstwa rolnego i nadzór nad działalnością Spółdzielni Rolniczo-Handlowej w powiecie.
Między innymi uprawami rozwijał Fitting w powiecie plantacje roślin włókno- i kauczukodajnych, jak yukka i asklepias. Eksperymenty rozpoczął od uzyskania informacji, że właściciel majątku Kotulski uprawia od czasów przedwojennych, na piaszczystych gruntach, tego rodzaju rośliny. Uprawę tych roślin prowadził na polach stacji doświadczalnej w Końskich, zatrudniając inż. Eugeniusza Stogę. Prace badawcze nad problemem uzyskiwania kauczuku z hodowanych roślin zlecił inż. chemikowi Władysławowi Stefanowskiemu w specjalistycznym laboratorium. Inżynier Stefanowski nie miał zamiaru wiązać swojego nazwiska z sukcesem technicznym III Rzeszy. Prace badawcze posuwały się powoli. Nie udało się Fettingowi rozreklamowanego uzyskiwania kauczuku naturalnego doprowadzić do sukcesu i przedsięwzięcie poniosło zdecydowaną klapę.
Należy dodać, że inż. Stoga ps. „Gospodarz” (dawny legionista ps. „Poderwa”) był szefem ref. IV koneckiej Komendy Obwodu ZWZ- AK i w gruncie rzeczy pracę u Fittinga podporządkowywał konspiracyjnej funkcji. W jego urzędzie i podległych mu placówkach pracowali także inni członkowie konspiracji. Praca „w jaskini lwa” legalizowała ich w Końskich i zapewniała środki utrzymania.
Faktem jednak było, że na bazie utworzonego o dużym obszarze gospodarstwa i na majątkach ziemskich (przy pomocy swoich ludzi), obok przynoszących korzyści Rzeszy, powiększał osobiste dochody. Niewielkie koszty siły roboczej, zatrudnianie Polaków za marne grosze, Żydów za nędzne wyżywienie, dzieci szkolne zatrudniane przy pieleniu grządek, bogaciły Kreislandwirta. Siłę roboczą traktował nieludzko i wymuszał z całą bezwzględnością pracę ponad siły.
Fitting traktował należycie bodaj tylko inżyniera Stefanowskiego, który mu imponował wiedzą, obyciem w świecie i literacką niemczyzną. Często zachodził do jego pokoju, lubił z nim porozmawiać i posłuchać jego pięknej niemczyzny, aż pewnego razu wyskoczył z propozycją: „Panie inżynierze – powiedział – tak pięknie mówi pan po niemiecku, że mógłbym z pana zrobić pierwszorzędnego rajchsdojcza!” Jednak inż. Stefanowski nie docenił „wielkoduszności” szefa: „Herr Kreislandwirt – odrzekł – ich bin doch Steinpole!” (Jestem zakamieniałym Polakiem) Zaskoczony Fitting skwitował odmowę łagodną pogróżką: „Jest pan odważnym człowiekiem, panie inżynierze”.
Koneckie getto traktował Fitting jako wyłączną domenę i kopalnię złota, którą metodycznie, bez środków gwałtownych, eksploatował. Niczego przy tym nie puszczał na żywioł. Do zarządu gminy i żydowskiej policji włączył swoich zaufanych, którzy mu później pomagali w ocenie stanu majątkowego swych współmieszkańców i służyli mu jako pośrednicy w interesach, m.in. w aprowizacji getta za grube pieniądze z żywnościowych „nadwyżek” Kreislandwirschaftu. Jeden z jego zaufanych, dawny handlarz ryb Szwarcfuter – „słodki Josek”, mianowany przez Fittinga „kapitanem” i szefem policji getta, wymyślił sposób ograbiania ludzi na korzyść „patrona”. Poruszając się swobodnie po mieście wchodził do sklepów i – wybierając cenniejsze towary – mówił z ujmującym uśmiechem: „To by się panu Fittingowi bardzo podobało. Proszę to zapakować i posłać do pana Fittinga” – i wychodził. Właściciel sklepu pakował towar i posyłał go do Modliszewic. Tą samą metodą pracował „słodki Josek” w getcie. Tam jednak wchodziły w rachubę znacznie cenniejsze przedmioty, które upiększały później gniazdko Fittinga w modliszewickim dworku.
W ostatniej fazie istnienia getta, Fitting puszczał raz po raz w obieg „przecieki z dystryktu”, zapowiadające, że „jutro lub pojutrze” getto ma ulec likwidacji. Przerażeni Żydzi słali do Fittinga delegacje z darami i prośbą, by zechciał wpłynąć „gdzie trzeba” na zmianę tej decyzji. I Fitting wpływał – początkowo na niby, później rzeczywiście: getto koneckie zlikwidowano przecież jako ostatnie w dystrykcie radomskim, tj. dopiero 3 XI 1942 roku.
W załadunku Żydów do wagonów towarowych uczestniczył ze swymi podwładnymi szef policji getta, wspomniany już „słodki Josek”. Gdy cała ludność getta znalazła się w wagonach, Ukraińcy z ekipy likwidacyjnej zapędzili do ostatniego wagonu policjantów łącznie ze „Słodkim Joskiem”. Wówczas policjanci zaczęli w bezsilnym proteście wyrzucać przez okienko policyjne czapki – oznaki ”władzy”, która, wypełniwszy przewidziane dla niej przez Niemców zadanie, przestała im być potrzebna.
Jeszcze przez kilka miesięcy po likwidacji getta Fitting przetrzymywał w majątkach ziemskich i „szopach” paręset „Leistende Juden”, a pewną liczbę najbogatszych skierował za grube pieniądze do Szydłowca, skąd mieli być wysłani za granicę. Gdy jednak wszystko już od nich wyłudził, zostali wywiezieni do Treblinki. Nieliczna grupa żydowskich dziewcząt pozostała w laboratorium inż. Stefanowskiego. Wywieziono je do obozu zagłady dopiero po śmierci Kreslandwirta.
W Modliszewicach prowadził Fitting przy boku młodej żony słodkie życie „Uebermenscha”. Modrzewiowy dwór Tarnowskich urządził z przepychem: w pokojach zgromadził stylowe meble, kosztowne obicia ścienne, perskie dywany, cenne obrazy, zabytkowe okazy broni, kryształy i muzealne bibeloty. Codziennie dostarczano mu z „Setki” naręcza świeżych kwiatów. Oboje Fittingowie jadali w warunkach wojennych nawet świeże ananasy, które im uprawiał „Pod Setką” ogrodnik Stefan Czerwiński w specjalnie podgrzewanej części oranżerii.
Nie zważając na okupacyjne zakazy czarnego rynku, Fitting sprzedawał przez pośredników, gdzie się dało, artykuły żywnościowe z własnych gospodarstw lub „zaoszczędzone” na kartkowych przydziałach. Operacje takie przeprowadzali mu ludzie zaufani, niemal bez jego udziału. Nie mieszał do takich spraw Niemców, by nie zorientowali się w jego ciemnych kombinacjach i nie oglądali, mogących budzić zawiść, dowodów jego bogactwa. Po ślubie z Bałachowską domownikami Fittinga w Modliszewicach byli wyłącznie Polacy: gospodyni Józefa Sobczyk, kierowca Józef Ocetek i nieodłączny „luzak”, a właściwie przyboczny sługa – Pietrzykowski. Przymusowa dyskrecja polskich domowników chroniła go przed wścibstwem rodaków i umożliwiała mu przyjmowanie w Modliszewicach pośredników, prowadzących w jego imieniu nielegalne transakcje.
Kreislandwirt zdolny był jednak do spektakularnych gestów, które tworzyły dymną zasłonę wokół jego interesów. Nie skąpił wydatków „na cele społeczne”: niemiecka kolonia w Końskich otrzymywała od niego stałe świadczenia w naturze, finansował niemieckie przedsięwzięcia gospodarcze i kulturalne, oraz hitlerowskie imprezy w powiecie, odnowił budynek koneckiego gimnazjum dla dzieci Niemców i folksdojczów, odnowił też pałac Tarnowskich, zacierając przy tym – gdzie się dało, polskie akcenty wystroju. Wydawał zapewne niemało na łapówki i podarki dla „góry” w dystrykcie, a pewnie i wyżej, bo pędził swój złodziejski proceder bez zakłóceń. Okazał się w tym o wiele lepszy od pierwszego gubernatora dystryktu radomskiego dra Lascha, który z wyroku partyjnego musiał sobie wpakować w łeb „honorową” kulę.
Partyzanci nacierają
Pierwsze dwa lata swego panowania – to określenie pasuje do rządów Fittinga w Końskich – upłynęły mu w pełnym bezpieczeństwie. Niepokoje zaczęły się dopiero pod koniec roku 1942 od splotu kilku dramatycznych wydarzeń. W nocy l/2 listopada grupy żandarmów i gestapowców przystąpiły w kilku punktach Końskich do „unieszkodliwienia” członków komendy obwodu AK i dowództwa Związku Odwetu. W tej akcji polegli: w ogrodzie Białeckich „Na Budowie” – Komendant Obwodu kpt. Jan Stoiński „Górski”, a w domu Tworzyańskich na Koczwarze k.Końskich (skąd radiotelegrafista Komendy Głównej AK Jóźwiak „Piast” nadawał depesze do Londynu) – szef ref. VI Komendy Obwodu, Tomir Tworzyański „Borsuk”, jego brat, ppor. Bojomir „Ostoja”, i pchor. Stanisław Białecki „Scewola” przebili się przy użyciu granatów. Uratował się także radiotelegrafista. W ręce gestapo wpadli: szef ref. III Komendy Obwodu, por. Marian Słomiński „Babinicz”, sierżant pchor. Tadeusz Szatkowski „Grom”, pchor. Andrzej Zdzienicki „Paszko – Złodziej” i 6 innych osób z rodzin: Białeckich, Tworzyańskich i Szatkowskich. Kolejnej nocy (2/3.XI. 1942 r.) grupa żołnierzy Związku Odwetu („Bandera” – pchor. Stanisław Kołodziejczyk, „Ksiądz” – Tadeusz Jencz, „Walcz” – pchor. Kazimierz Chojniarz, „Eryk” – Mieczysław Zasada, Ikar” – Lucjan Kotulski) pod dowództwem pchor. lotnictwa Zygmunta Wyrwicza „Cumulusa” zmieniła policyjny sukces w kompromitację: wtargnąwszy podstępem do więzienia, uwolniła aresztowanych, zabijając jednego ze strażników. Ciekawe, że ta akcja, w której zginął folksdojcz, nie spowodowała represji. Być może gestapo nie nadawało sprawie rozgłosu, by zatuszować niepowodzenie.
Po tym odbiciu więźniów (jednym z pierwszych w okupowanej Polsce) nastąpiły kolejne akcje obwodowego kedywu. W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, 26 XII 1942 r., pchor. „Cumulus” i st. strz. „Ksiądz” zlikwidowali podwójnego agenta „Relampago” (Maksa Szymańskiego, domniemanego agenta Szronowskiego nr 167”). W lutym 1943 r. Mieczysław Zasada „Eryk” („Wrzos”) zastrzelił w pociągu jadącym do Skarżyska zabójcę kpt. „Górskiego”, szefa koneckiej Kripo, komisarza Celniaszka (Czelemiaszka?).
Zimą 1943 r. przesunięto do Końskich (może na wniosek Fittinga ?) 3 kompanię Zmotoryzowanego Batalionu Żandarmerii SS (3/I SS – Gend. Bat. mot). Kompania, nazwana w Końskich „karną ekspedycją”, zakwaterowała w budynku dawnej szkoły powszechnej nr 1 przy ul. Warszawskiej. W jej skład wchodził – według A. Jankowskiego: „Element specjalnie dobrany, przygotowany do wykonywania pojedynczych i zbiorowych egzekucji i mordowania cywilnej ludności.” („Tropem batalionu śmierci”, Słowo Powszechne, 31 VIII 1978 r.). Zainstalowanie w Końskich pododdziału tego batalionu wiązało się – prócz opisywanych wydarzeń – z działalnością w powiecie koneckim wydzielonych grup dawnego oddziału GL „Narbutta”. W walce z grupą „Żbika” (Władysława Staromłyńskiego) zginęli 12 lutego 1943 r. w Wielkiej Wsi dwaj pracownicy Kripo. W odwecie ”formacja zbirów” spaliła tam 5 zabudowań z 19 mieszkańcami, a dalszych 8 zastrzeliła.
Krótko po mordzie w Wielkiej Wsi nastąpił polski odwet. Wczesną wiosną 1943 r., w dzień targowy (dokładna data jest sporna), pojawił się w biurze Offizierswirtschaft „Na Browarach” „Robot” z patrolem: sierż. pchor. „Grom” (T. Szatkowski aresztowany 1/2 XI 1942 r. i oswobodzony przez grupę „Cumulusa” 2 XI 1942 r.), kpr. pchor. “Wilk” (Józef Domagała) i kpr. „Bażant” (Czesław Brendel) – i po rozbrojeniu załogi, zastrzelił koneckiego Kreisleitera NSDAP, majora Schultze. Do munduru przypięto mu kartkę z napisem: „Za spaloną Wielką Wieś”.
Ten pierwszy w Końskich wypadek zastrzelenia niemieckiego oficera musiał być dla Fittinga poważnym ostrzeżeniem; przesunięcie do Końskich pododdziału „formacji zbirów” przyjął – jak sądzę – z zadowoleniem. Ze swej strony pomyślał o zabezpieczeniu swojej siedziby w Modliszewicach. Już wcześniej polecił zabezpieczyć okna grubymi okiennicami i zainstalować dzwonki alarmowe. Zatrudnił również dozorców z psami, którzy dniem i nocą pełnili straż wokół dworu. Po zastrzeleniu mjra Schultze, wybudowano Fittingowi, z żydowskich tablic nagrobnych, czworoboczną, masywną wieżę strażniczą tuż obok dworu. Na jej szczycie wisiał sztandar ze swastyką, na górnej platformie zainstalowano trzy reflektory do sygnalizacji i oświetlania przedpola, a kilka karabinów maszynowych flankowało dostęp do dworu od strony lasu. Załogę strażniczą stanowił oddział ochronny, złożony ze starszych wiekiem żołnierzy Wehrmachtu, których przysłano do Modliszewic. W ten sposób dworek modliszewicki, chroniony dodatkowo w nocy posterunkami i patrolami, zmienił się w forteczkę, niemożliwą do zdobycia nawet dla większych oddziałów partyzanckich.
Umocniwszy swoją siedzibę, Fitting nie zmienił jednak swojego sposobu funkcjonowania. Jak dawniej, wiele czasu zajmowała mu gonitwa po powiecie: zaglądał do zakładów przemysłowych, do dworów, plebanii, urzędów gmin,, wszędzie czegoś szukał, za czymś węszył i zwykle trafiał na to, o co mu chodziło. W lipcu 1943 r. wpakował się w kocioł, z którego się przytomnie, lecz z trudem, wydostał. Pojechał wówczas na inspekcję do fabryki „Nieborów”, gdzie w tym samym czasie grupa dywersyjna „Huragana” ze Smarkowa demolowała świeżo wyremontowane (po poprzedniej dewastacji) maszyny mleczarskie. Fitting był tym razem w stroju cywilnym i wjechał nie rozpoznany na teren fabryczny. Pozostawił mercedesa przy portierni i skierował się do warsztatu mechanicznego. Już w drzwiach zorientował się jednak w sytuacji i zawrócił. Zanim dotarł do auta, rozpoznał go dywersant z obstawy i zaczął strzelać. Fitting odpowiedział ogniem z pistoletu, przeskoczył ogrodzenie i kulejąc przebiegł 450 m do stacji Niekłań, skąd wezwał telefonicznie koneckich żandarmów. Zanim jednak oni dotarli do fabryki, ludzie „Huragana” zdążyli się ulotnić.
Po tej przygodzie obiecano mu przydzielić auto pancerne. Zamiast niego dostał dwumiejscowy samolot, dla którego przygotowano lądowisko na polu pod Modliszewicami. (Był on też używany w akcjach przeciwpartyzanckich „karnej ekspedycji”, między innymi w toku likwidacji otoczonego 8/9 maja 1944 r. w Łubach Sobieńskich piotrkowskiego oddziału partyzanckiego „Błysk”). Kolejny raz uniknął śmierci w gminie Skotniki. Jesienią 1943 roku, gdy zapowiadał telefonicznie swój przyjazd do leśnego majątku hr. Broel-Platerów w Reczkowie Starym, gdzie pod ochroną licznej i dobrze uzbrojonej grupy forstschutzów polował bez obaw, obecny tam wówczas dowódca piotrkowskiego oddziału partyzanckiego sierżant „Burza” (Stanisław Karliński), postanowił zastrzelić go w zasadzce. Szczęściem dla Fittinga, żona administratora majątku, inżyniera leśnika Bronisława Daszkiewicza, odwiodła „Burzę” od zamachu argumentem, że za śmierć Fittinga zapłacą śmiercią pracownicy majątku.
Poczynając od końca wiosny 1943 roku władztwo Fittinga zaczęło przeżywać trudności. Po wpadce, która miała miejsce 12 lipca 1943 r. na tzw. „Plebanii” przy ul. Jatkowej w Końskich, większość żołnierzy koneckiego kedywu obwodowego utworzyła pod dowództwem kpr. „Księdza”-„Allana” (Tadeusza Jencza) oddział leśny, który buszował po powiecie, konfiskując z majątku Fittinga na własny użytek masło i sery oraz niszcząc przy okazji maszyny mleczarskie i serowarskie. Jeszcze większe szkody powodowało II Zgrupowanie Partyzanckie „Robota” odżywiające się między innymi rasowymi, czerwonymi bykami, które Fitting rozdzielił między wsie i majątki w celu poprawienia jakości miejscowego bydła. Działali także pomniejsi „polscy bandyci” z podobwodów i placówek: wdzierali się do urzędów gminnych i niszczyli spisy kontyngentowe, wprowadzając bałagan w porządek zdzierania haraczu. Wiadomość o każdej takiej stracie przepłacał Fitting atakiem wściekłości i „zalewaniem robaka”. Gdy zaś sobie popił, uzbrajał się po zęby i żądał od swojego kierowcy Józefa Ocetka, by wyprowadzał samochód z garażu i zawiózł go do lasu, bo musi rozprawić się z partyzantami. Ocetek wykręcał się, jak mógł, gdy jednak szef zabierał się do harapa, musiał brać nogi za pas.
W miarę jak w powiecie robiło się gorąco, Fitting coraz więcej uwagi i czasu poświęcał sprawom policyjnym. Inicjował obławy na partyzantów, organizował wspólnie z żandarmerią wzbudzające postrach „karne” wyprawy do gmin zalegających z oddawaniem kontyngentów. „Winowajcom” konfiskował znalezione zapasy zboża i żywy inwentarz, a na dodatek osobiście wymierzał im baty, nie wyłączając pracowników urzędów gminnych.
W nocy 15/16 sierpnia 1943 r. struktury terenowe Armii Krajowej w całej Generalnej Guberni przeprowadzały nakazaną akcję niszczenia w gospodarstwach i majątkach pod zarządem niemieckim młocarń, w celu uniemożliwienia wywozu ziarna do Rzeszy. W Końskich użyto do tej akcji ludzi z oddziału leśnego kpr. „Allana” i wybranych przez pchor. „Znicza” (Jan Zb. Wroniszewski) żołnierzy plutonów miejskich 201 i 202. Nie mogąc się uporać z wypchnięciem młocarni na otwartą przestrzeń, dywersanci podpalali je w stodołach. Tak poszła z dymem: wypełniona zbiorami olbrzymia stodoła Offizierswirtschaft na „Browarach” i magazyn zbożowy w gospodarstwie „Pod Setką”.
Fitting zareagował natychmiast. Pierwszymi jego ofiarami byli pracownicy „Setki”: Czerwiński, Kucharski oraz Gula, którego zabrano wprost ze szpitala, gdzie leczył zapalenie płuc. W koneckiej siedzibie gestapo poddano wszystkich „badaniu” i wysłano do obozu koncentracyjnego. Starosta Driesen nałożył na miasto kontrybucję w wysokości 50.000 złotych i zadecydował, że odbudowanie magazynu zbożowego nastąpi na koszt miasta, które miało również zapewnić robotników. Pozbawił też możliwości nabycia chleba ludność na okres 8 dni. W rozlepionym na terenia miasta obwieszczeniu znalazł się również zagadkowy passus: „Władze wiedzą, iż sprawcami tych podpaleń są pewne elementy z Końskich i dłużej nie będą tolerować tego stanu rzeczy.” Nikt w mieście nie docenił tej rewelacji. Myślano, że jest to bezsilna pogróżka. Dopiero po fakcie można było ten plakat uznać za ostrzeżenie.
Ten dramatyczny fakt nastąpił 20 sierpnia 1943 r. Ściągnięte z dystryktu siły policyjne przeprowadziły w Końskich, z pomocą miejscowych formacji, masową akcję aresztowań na podstawie listy (”Fandungsliste nr 3”) zawierającej 335 nazwisk, głównie miejscowej inteligencji. „Lista nr 3” spoczywała w wydziale IV Hauptsturmfuehrera Paula Fuchsa w Radomiu od trzech kwartałów, bez określenia daty realizacji. Uruchomienie jej w trybie nagłym nastąpiło, bez najmniejszej wątpliwości, na żądanie Fittinga, rozsierdzonego nocną akcją z 15/16 VIII 1943 r., która – prócz spowodowania strat – nadszarpnęła jego prestiż i miłość własną. Wśród aresztowanych było wielu członków Armii Krajowej. Wzięto między innymi: dawnego Komendanta Obwodu, rotmistrza „Mściwego” (Jana Rusinowskiego vel „Franciszka Nowaka”), szefa ref. II „Kaweckiego” (Emila Kawę), szefa ref. V i zarazem adiutanta Komendanta „Mateusza” – „Malinę”–„Frycza” (Bogumiła Kacperskiego), Komendanta Podobwodu „Bug”-„Orońskiego” (Józefa Sapettę), Komendanta- Miasta „Górę” (Stanisława Strzemiecznego), lekarza Komendy Miasta „Sobotę” (Stanisława Zasackiego), dowódców plutonów miejskich: „Młota” (Stanisława Szczepanika), „Sępa”(Ludwika Nowińskiego) i „Wichra” (Andrzeja Malanowicza) oraz wielu innych ludzi AK różnych szczebli i agend, jak też niemało pracowników Fittinga, wśród których byli: inż. Eugeniusz Stoga „Gospodarz”, (szef ref. IV Komendy Obwodu), Trzeciakowski (Janusz?) z synem oraz będąca w zaawansowanej ciąży sekretarka Fittinga, Irena Kordas-Walkiewicz. Z pracowników instytucji podlegających Fittingowi aresztowano kierownika koneckiego Oddziału „Społem” Konstantego Grycana (powiatowego delegata Rządu RP na Kraj, ps. „Cis”) i kilku innych. W sumie w szpony gestapo dostało się ok. 270 osób. Ocaleli m.in. żołnierze Kedywu i część żołnierzy z plutonów miejskich, którzy pod dowództwem pchor. „Znicza” (Jan Zb.Wroniszewski) uczestniczyli tej samej nocy w akcji na pociąg pod Wąsoszą, przeprowadzonej przez II Zgrupowanie Partyzanckie „Robota” i grupę Kedywu „Allana” (Tadeusz Jencz). „Robot” zamierzał uwolnić aresztowanych, przejściowo zamkniętych w obozie pracy w Bliżynie, lecz Niemcy wywieźli ich zbyt szybko, większość do Oświęcimia, a około 30 osób – na śledztwo do Radomia. Przeprowadził natomiast dwie głośne akcje odwetowe: w nocy 31 VIII/1 IX 1943r. opanował Końskie, gdzie wykonano wyroki na konfidentach i opróżniono magazyny (m.in. magazyn sklepu „Nur für Deutsche” firmy „Moeller & Bishof) oraz dokonał 4 IX 1943 r. napadu na pociąg pod Wólką Plebańską, w którym poniosło śmierć 16 żandarmów i część niemieckiej ochrony kolei.
Potem zaczęła się jednak czarna seria Partyzanckich Zgrupowań „Ponury”, spowodowana przez zdrajcę „Garibaldiego” (ppor. „Motor” Jerzy Wojnowski). W nadanej przez niego obławie poległ 13/14 X 1943 r. pod Wielką Wsią dowódca II Zgrupowania, ppor. cc „Robot” Waldemar Szwiec z czterema żołnierzami pocztu, a w nadanej również przez „Garibaldiego” obławie na Wykusie (28 X 1943r.) skoncentrowane Zgrupowania „Ponurego” poniosły ogromne straty: w ludziach, broni, taborach i zapasach żywności. Los „Ponurego” na Kielecczyźnie został przypieczętowany. Drugie Zgrupowanie, dowodzone przez por. „Kmicica”, wróciło w lasy niekłańskie i zostało rozformowane. Kilka dni później (7 XI 1943) poległ w zasadzce pod Rogowem dowódca koneckiego III plutonu kpr.pchr. „Allan” Tadeusz Jencz.
Te wydarzenia zaogniły sytuację w koneckim obwodzie AK. Niemiecki aparat policyjny, korzystając z łagodnej zimy 1943/44 roku oraz z braku poważnego przeciwnika, bezkarnie szalał po Obwodzie, dokonując mordów i aresztowań. Tej zimy zginęło wielu żołnierzy zgrupowań „Ponury” i innych żołnierzy AK, wielu schwytano i wysłano do kacetów. Przeprowadzono dwie masowe egzekucje: 27 XII 1943 r. rozstrzelano w Chlewiskach dziesięciu więźniów, a kolejnych dziesięciu 16 I 1944 r. w lesie pod Piłą k.Końskich. Wielu zastrzelono pojedynczo na więziennym podwórku lub na koneckim kirkucie.
Początek końca
Im bardziej Fitting angażował się w działalność policyjną, tym mniej czasu i uwagi poświęcał zadaniom podstawowym. Tam zaś działy się rzeczy, z których nie byłby zadowolony, gdyby się o nich mógł dowiedzieć. W jego Liegenschaftach rosła liczba członków podziemia, którzy otrzymywali tam świadectwa zatrudnienia i „organizowali” sobie wyżywienie – bodaj za cenę ryzyka, do którego po latach wojny zdążyli już przywyknąć. Pracownik „Setki” Witold Nowak, wspomina weterynarza, który wypisywał „lipne” protokoły padnięć świń na choroby zakaźne – i pod tym pretekstem posyłał od nóż po kilka tuczników tygodniowo. Tłuszcz „skasowanych” świń posyłano do laboratorium na przerób przemysłowy, a mięso szło na „deputaty” dla pracowników. Podobnie ryzykował magazynier Jankowski (dawny pisarz sądowy z Poznania), który zaopatrywał ze swego magazynu – prócz Wehrmachtu, również podziemie i partyzantów. Ryzyko tych „malwersantów” grubo przekraczało granicę normy, było jednak skalkulowane: wszyscy wiedzieli o tym, że Fitting przestał już panować nad swym „kombinatem”, który utworzony siłą i bezprawiem, funkcjonował nakazami i zakazami, wymagał nieustannego doglądu. Kiedy zaś szef utracił tę możliwość, do jego włości zaczęło się wkradać rozprzężenie.
Aż nadszedł dzień, w którym do gospodarstwa Fittinga dotarł sabotaż. Podczas wiercenia studni artezyjskiej, pracujący przy niej chłopiec (był nim według relacji Witolda Nowaka – Nowak z Fałkowa) wrzucił umyślnie czy przypadkowo do otworu żelazną klamrę: Tak czy inaczej – na niego padło podejrzenie. Fitting szalał. Chłopaka skatował do utraty przytomności, wybił mu zęby – on jednak uparcie twierdził, że klamrę wpuścił do otworu majster Niemiec. Nie mogąc wykryć winnego, Fitting załatwił sprawę salomonowo: Polaka wysłał do obozu, a Niemca na front wschodni.
Rozprzężenie nie ominęło nawet oddziału ochronnego Fittinga. Przysyłano mu teraz z frontu na odpoczynek ozdrowieńców, którym zapał do walki i wiarę w zwycięstwo pokonał „Iwan” w sojuszu z „Towarzyszem Mrozem”. Zimą 1943/44 r., zamiast patrolować teren, przesiadywali oni w cieplarni „Pod Setką”, gdzie zawsze w zimowe noce kilku pracowników pędziło i popijało bimber. Żołnierze przyłączali się do polskiego towarzystwa, a popiwszy sobie, stawali się swobodni i rozmowni. Następca ogrodnika Czerwińskiego – Leon Michniewicz (ściągnięty przez Fittinga z majątku Giełzów), ryzykował nie tylko szczerą rozmową z Niemcami, ale po kilku szklankach bimbru, wypitego pod kiszoną kapustę lub ogórek, „wycyganiał” od niektórych własność Wehrmachtu. Podobno nawet amunicję.
W końcu Fitting dojrzał – w powszechnej opinii ludności powiatu – do likwidacji. Zwłaszcza wiejscy członkowie AK oczekiwali od obwodowej „góry” szybkiego działania. Komendant Obwodu kpt. „Mateusz”–„Boromeusz” (Jan Świeczka) doszedł do wniosku, że dalsza cierpliwość w stosunku do Fittinga podważy w opinii społeczeństwa prestiż koneckiej Komendy i całej obwodowej organizacji AK. Na odprawie z udziałem inspektorów terenowych i niektórych ludzi z Komendy Obwodu, zwołanej do leśniczówki „Gracuch”, postanowiono pozbyć się Fittinga bez względu na przewidywane konsekwencje. Zebrane dowody jego zbrodniczej działalności, poparte zeznaniami świadków, przesłano do Komendy Okręgu z prośbą o pilne zatwierdzenie wyroku. Uzyskawszy zgodę Okręgu, Komendant Obwodu powierzył likwidację Fittinga terenowej grupie chor. „Jerzego” (Józefa Madeja) z Ruskiego Brodu.
Wybór był nietrafny: grupa bazowała z dala od miejsc, gdzie można by dopaść skazanego. Po przeszło miesięcznym „chodzeniu” za Fittingiem grupa „Jerzego” została odwołana, a jej zadanie powierzył Komendant „Mateusz” ppor. „Bogdanowi”, (Bronisławowi Dudzie z Petrykóz), kolejnemu dowódcy obwodowego Kedywu, sformowanego w pierwszych miesiącach 1944 r. w znacznej części z doświadczonych członków dawnego Kedywu „Cumulusa” i „Wacka”, późniejszych żołnierzy III plut. „Allana” z II Zgrupowania ppor. cc „Robota”. Podstawową trudnością wykonania wyroku była nieznajomość „chodów” Fittinga. Najlepiej poinformowany w rozkładzie zajęć i przyzwyczajeniach Fittinga był „Ludwik” -jego przyboczny – i do niego postanowiono dotrzeć.
„Ludwika” Fitting na swój sposób polubił, ufał mu i traktował go lepiej od innych. Co myślał „Ludwik” o swoim szefie, czy miejsce przy Fittingu oceniał jako awans, czy zniewolenie – tego się nigdy nie dowiemy. Można jednak przyjąć, że szef chciał zrobić z „Ludwika” ”wiernego „Piętaszka”, a taka rola Stanisławowi Pietrzykowskiemu nie odpowiadała. Gdy ppor. „Bogdan” wezwał go na rozmowę do Gracucha (brało w niej udział jeszcze kilka czołowych osób z Obwodu i Podobwodu Końskie), gdzie przedstawiono mu zamiary organizacji w stosunku do jego szefa, przystał bez oporu na udzielenie pomocy zamachowcom, proponując dopadnięcie go podczas jednego z konnych spacerów, które odbywał w niedzielne przedpołudnia dróżką prowadzącą z Modliszewic do gospodarstwa „Pod Setką”. Po sprawdzeniu terenu propozycję przyjęto, zapewniając „Ludwika”, że zrobi się wszystko, co potrzeba, by jego rodzina nie ucierpiała. Na koniec ustalono z nim termin akcji i pouczono go, jak ma się zachować w czasie jej trwania.
Dowódca Kedywu obwodowego ppor. „Bogdan”, przybywszy w sobotę 27 V 1944r. do Małachowa n.Czarną, gdzie kwaterowała wówczas jego grupa dywersyjna, wezwał w warunkach ścisłej tajności na odprawę dwóch doświadczonych dywersantów: kpr./sierż. „Wrzosa” (Mieczysław Zasada) i kpr. „Felusia” (Bolesław Niezgoda), omówił z nimi szczegóły działania, pierwszemu powierzył dowództwo, drugiemu zastępstwo dowódcy. Dał im wolną rękę w doborze ludzi do obsługi erkaemu („Wrzos” wybrał celowniczego: strz. „Sępa” (Roman Jedynak) i amunicyjnego – strz. „Groma” (Tadeusz Krajewski), po czym cała czwórka wyruszyła w kierunku Końskich, dźwigając – prócz erkaemu browning, stenów, magazynków, granatów, także niemały ciężar ryzyka całej imprezy. Oprócz trudności technicznych – tych oczywistych i tych niemożliwych do przewidzenia – niepokoiło ich piekielne szczęście Fittinga i jego złowroga sława, otaczająca go jakby aurą niesamowitości. Po paru godzinach marszu dotarli do „Bawarii – jak zwało się zachodnie przedmieście Końskich. Tam zamelinowali się na noc u „swoich”, skąd do Gawrońca mieli tylko kilkaset metrów przez pola.
Wyrok miał być wykonany w pierwszy dzień Zielonych Świąt. Nie doszło jednak do tego, bo grupa „Wrzosa” obchodziła w przeddzień jakąś uroczystość i jeszcze nie „wydobrzała”. Zrobili to dopiero w drugi dzień Świąt – 29 V 1944 r.
Na „robotę” udali się jeszcze przed świtem. Wychodząca z Modliszewic spacerowa dróżka na początkowym odcinku była objęta zasięgiem kaemów ze strażnicy. Dopiero w połowie drogi do gospodarstwa „Pod Setką”, idąc skrajem dawnej bażantarni Tarnowskich, zwanej przez ludność „Gawrońcem”, kryła się za przesłoną drzew. Tu, na skraju Gawrońca, zajęli stanowiska w krzakach w odległości 5- 6 metrów od drogi i co kilka metrów jeden od drugiego. Prawoskrzydłowy obserwował przez lornetkę drogę aż do Modliszewic. Noc była wyjątkowo zimna. Zanim się ociepliło, zdążyli porządnie zmarznąć, siedząc bez ruchu w krzakach. Mieli wiele czasu na niespokojne myśli. Przewidywali trudność prowadzenia ognia w obawie o życie „Ludwika”, troskali się o przebieg odskoku po akcji, myśląc o cekaemach na wieży Fittinga, o samolocie pod Modliszewicami, o zmotoryzowanej kompanii policji SS w szkole nr 1 przy ulicy Warszawskiej, skąd mogła ryglować kierunek odwrotu, o terenowych motocyklach z przyczepami, którymi dysponowali żandarmi z „domu Edelista”, nie mówiąc już o drezynie bahnszutzu na szlaku kolejowym i żołnierzach ostlegionów, stacjonujących na Baryczy, pod których bokiem muszą się przemykać do bezpiecznych lasów. Te elementy niemieckiej załogi Końskich tworzyły worek, w jego środku tkwili w krzakach ludzie „Wrzosa”. Dopiero około godziny 1100 (za chwilę wierni mieli po mszy świętej wychodzić z kościoła) obserwator dostrzegł przez lornetkę dwóch jeźdźców jadących obok siebie. Zafrasowali się, bo chcieli strzelać do Fittinga defilującego. Dopiero przed Gawrońcem „Ludwik” został w tyle i odsłonił cel.
Ogień rozpoczął „Wrzos”. Prawie równocześnie odezwał się erkaem „Sępa”, po nim sten „Groma”. Strzelali przez krzaki po koniach, broń się zacinała. Zanim upadł koń Fittinga, on sam zdążył wysunąć stopy ze strzemion, zeskoczył na ziemię i ostrzeliwując się próbował uciec w głąb zarośli, lecz „Sęp” i „Grom” zmusili go do wyjścia na małą łączkę, pociętą rowami odwadniającymi, z którą graniczyło pole wykłoszonego żyta. Fitting skoczył do jednego z tych rowów i gęsto strzelając ze „sturmparabellum” (parabellum o przedłużonej lufie), oddalał się z nim w kierunku żyta. Sytuacja stawała się kłopotliwa. Na szczęście siedzący na skraju lewego skrzydła „Feluś” podkradł się do Fittinga i odliczywszy do trzech, rzucił w jego kierunku „siekańca”. Fitting poderwał się, aby odskoczyć, lecz granat rozerwał się w powietrzu, rażąc odłamkami. Leżał już na wznak bez ruchu, kiedy do niego podbiegli. „Wrzos” przygwoździł go do ziemi serią ze stena. Na wszelki wypadek.
Po raz pierwszy i ostatni mogli popatrzeć z bliska na człowieka, który trząsł przez lata powiatem, nie licząc się z nikim i niczym. Mieli teraz prawo do chwili triumfu; okupacyjny satrapa, mający się za nietykalnego, leży oto na skraju Gawrońca, zabity przez Polaków z wyroku podziemnej Rzeczypospolitej. Nie było jednak czasu na przeżywanie zasłużonego triumfu, musieli uporać się z realiami. Zabrali zabitemu dokumenty, broń i przedmioty osobiste, doprowadzili do przytomności roztrzęsionego „Ludwika” i rozpoczęli odwrót, który musiał tych warunkach przemienić się w morderczą ucieczkę. Ostatnim rzutem oka dostrzegli, że foksterierek Fittinga, biegnący wcześniej przy koniu swego pana, teraz przywarował u boku już nieżyjącego. Ten dowód niewzruszonej psiej wierności musiał ich głęboko poruszyć, bowiem zapamiętali tę scenkę na zawsze.
Pobiegli wprost na wschodni skraj lasu „Proćwin”, chyłkiem przez żyta, aby uniknąć ostrzału z wieży. Padło kilka serii, na szczęście niecelnych. Biegnąc na północ, minęli stare cmentarzysko. Dzień po zimnej nocy i poranku stawał się upalny, wyciskając z nich siódme poty. Nie zwalniali kroku, chcąc szybko przeskoczyć tor kolejowy. Za torami orzeźwiła ich woda rzeczki Młynkowskiej, którą przebiegli w bród. Poniżej Kornicy zmienili kierunek na wschodni i biegnąc skrajem Baryczy, przeskoczyli w szyku ubezpieczonym szosę Końskie – Gowarczów. Spodziewali się w tym miejscu zasadzki, lecz droga była wolna. Jeszcze tylko cmentarz jeńców radzieckich, zmarłych w Stalagu XI „c”, a za nim na horyzoncie – partyzancki las.
Można się dziwić zbiegowi okoliczności, które umożliwiły patrolowi „Wrzosa” pomyślny odskok z miejsca akcji. Jest faktem, że dywersanci wykazali się rekordowym tempem i zmyślnym kluczeniem po wertepach. Także krótki, lecz gęsty jazgot ich broni maszynowej mógł Niemców zniechęcić do pośpiechu. Nie można jednak odrzucać pogłoski, krążącej wówczas po Końskich: Niemcy, jak mówiono, nie śpieszyli się z reakcją na strzelaninę pod Gawrońcem, ponieważ oni także mieli Kreislandwirta powyżej uszu. Rzecz prawdopodobna dla każdego, kto jeszcze pamięta koneckiego satrapę.
Jeszcze jedna próba sił
W lasach koneckich i niekłańskich przebywał od końca kwietnia 1944 r. inspektorski oddział „Szarego”, w którym służyło wówczas kilku dawnych koneckich „Robotowców”.
Z rozkazu Komendanta „Mateusza” przeprowadzano przy tym oddziale od 15 maja 1944r. kurs dowódców plutonów i kompanii, którego organizatorem i kierownikiem był zastępca Komendanta Obwodu por. „Wąsowicz” (Antoni Piwowarczyk). Pod koniec kursu dotarła do oddziału „Szarego” wiadomość, że grupa „Wrzosa” wykonała wyrok na Fittingu. Wkrótce przybył do obozu „Wrzos” ze swymi kolegami. Później pojawił się Komendant Obwodu „Boromeusz” i odbyła się podniosła uroczystość: „Wrzos”- stojąc na czele patrolu przed frontem „Szaraków” i kursantów, złożył Komendantowi Obwodu meldunek o wykonaniu zadania i wręczył mu zdobyte na Fittingu: trzy pistolety, złoty zegarek i złotą papierośnicę. Komendant „Boromeusz” pogratulował całej czwórce udanej akcji, a „Wrzosowi” przekazał na pamiątkę ów zdobyczny zegarek, pochodzący z łupieży koneckiego getta.
Kiedy się rozniosła wiadomość o zabójstwie Fittinga, w Końskich wybuchła panika. Mężczyźni, a nawet kobiety, porzucali wszystko i uciekali miasta. Tak podziałała powtarzana przez Fittinga groźba, że „gdy jemu kiedykolwiek stanie się coś złego, Końskie znikną z powierzchni ziemi”. Komendant obwodu kpt. „Boromeusz”, który przebywał wówczas w Wielkiej Wsi odległej o 11 km od Końskich, wspomina, że nie mając jeszcze meldunku o wyniku akcji, już z samej tylko ucieczki ludzi mógł się domyślić, że zamach się udał. Życie miejskie uległo tak wielkiej destrukcji, że starosta Driesen (od zdeformowanej stopy nadano mu przezwisko „Fuesslein” – Nóżka) zwrócił się do ludności z wezwaniem o powrót do pracy, gdyż on, jako odpowiedzialny za sytuację w powiecie, gwarantuje każdemu bezpieczeństwo. „W całym obwodzie wrzało jak w ulu i z radości, i ze strachu” – napisał Komendant Obwodu już po wojnie. W miarę uspokajania się sytuacji, ludność powoli wracała do miasta, zachowując środki ostrożności. Radość z pozbycia się plagi powiatu zaczęła przeważać nad strachem. Kapitan „Boromeusz” pisze: „Od tej chwili starosta przejął inicjatywę w swoje ręce, nie dopuszczając do represji.” Istotnie: starosta inicjatywę przejął, lecz raczej tylko w słowach i przyrzeczeniach, gestapo jednak za jego plecami przygotowywało odwet.
Gdy w Zielone Święta przebywający w celach więziennych „na Jatkowej” usłyszeli w czasie roznoszenia obiadu krótką, lecz gęstą strzelaninę, nikt nie domyślał się nawet, do kogo te strzały kierowano. Tego, że zginął wówczas Fitting, dowiedzieli się dopiero od przywożonych do więzienia nowych aresztantów, głównie chłopów z okolicznych wsi, wśród których było około 20 mężczyzn z Proćwina. Przesłuchania odbywały się już teraz nie tylko w gestapo, lecz także w kancelarii więziennej. W miarę dopływu szczegółów zamachu, więźniowie zaczęli oczekiwać wszystkiego najgorszego. Byli przekonani, że odwet za jego śmierć będzie szczególnie krwawy. Po kilku dniach dowiedzieli się o kopaniu dołów grzebalnych w obozie ćwiczeń na Baryczy, gdzie w ostatnim czasie dokonywano masowych egzekucji. Na więźniów padł blady strach. W celach zapanowała ciężka cisza. Każdy ze strachem czekał, kiedy go wezwą na korytarz. Piątego czerwca wpuszczono do celi nr 4 mocno pobitego mężczyznę. Współwięźniowie zajęli się nim serdecznie, lecz gdy go pytali, za co go zamknięto, wykręcił się od odpowiedzi. Obawiał się najwidoczniej, że w celi może być „kapuś”.
Więzień, porucznik „Blady” (Henryk Gruszczyński), był zastępcą kpt. „Szarego”. Jechał w sobotę 3 VI 1944 r. pociągiem Skarżysko – Końskie wraz „Kretem” (Teofil Stawski) i łączniczką „Jadzią”, gdy żandarmi i „kałmucy” zatrzymali pociąg na stacji w Czarnieckiej Górze i całą trójkę aresztowali. Wiadomość o tym dotarła w niedzielę przed południem do oddziału „Szarego”, stacjonującego w gajówce Kamienny Krzyż. Jeszcze tego dnia „Szary” otrzymał z placówki niekłańskiej informację, że aresztowanych przewieziono do Końskich i zaczęto ich badać w gestapo. Na tę wiadomość zapadła podczas narady oficerskiej decyzja odbicia uwięzionych. Akcję wyznaczył kpt. „Szary” na noc z 5 na 6 VI 1944 roku. Dysponował w tej operacji co najmniej setką własnych żołnierzy (wśród nich było też kilku dawnych koneckich dywersantów i partyzantów, m.in. ”Orkan”, „Wrzos” i „Feluś”) oraz grupą koneckiego kedywu obwodowego pod dowództwem ppor. „Bogdana”. Do tejże grupy wstąpił po zamachu „Ludwik” – Stanisław Pietrzykowski.
Miner oddziału „Szarego”, por. cc „Jeleń” (Ludwik Wiechuła), chcąc skrócić czynności wysadzania drzwi więziennych, przygotował ramową konstrukcję z ładunkami wybuchowymi. Mimo wszystko strat nie uniknięto: na podeście wejściowym poległ jeden z żołnierzy od strzału z okna dyżurki. Wybuch wysadził główne drzwi i grupa uderzeniowa z „Wrzosem” na czele wdarła się do więzienia. Po wybiciu w dyżurce części załogi (zginął tam również członek AK, strażnik Stangierski) i unieszkodliwieniu granatami żandarmów strzelających z „wychodka” na końcu prostopadłego korytarza, wysadzono kratę odcinającą oba korytarze od przedsionka, po czym zaczęto wypuszczać więźniów z cel. Zablokowane wybuchem drzwi do celi nr 4 wyrąbywano siekierą. Akcja trwała 70 minut. Zginęło trzech partyzantów. Zwłoki wszystkich trzech zabrano. Dziwnym zrządzeniem losu pierwszym poległym był „Ludwik” Stanisław Pietrzykowski. Odbito 65 więźniów, taką liczbę podaje raport koneckiej żandarmerii. Wśród nich była trójka wspomnianych ludzi „Szarego” oraz kilku chłopców z Końskich, a wraz z nimi kpr. „Kostka” (Andrzej Górka).
Wycofujący się z więźniami oddział zatrzymał się w lesie pod Małachowem, gdzie rozbito obóz. Partyzanci przygotowujący ogniska w celu ugotowania strawy, idąc do lasu po drwa, wzięli ze sobą do pomocy kilku więźniów. Wówczas zdarzył się nieoczekiwany wypadek: jeden z więźniów niepostrzeżenie oddalił się i uciekł. To nieoczekiwane wydarzenie wzbudziło nieufność w stosunku do innych. Po śniadaniu „Szary” zarządził zbiórkę więźniów, polecając ustawić ich w dwuszeregu celami, ze starszymi cel na czele. Z kolei porównywano faktyczną liczbę więźniów w każdej z cel, ze znalezioną ewidencją w więziennej kancelarii. Wyszło na jaw, że w jednej z cel przebywał więzień nadliczbowy, nie uwidoczniony w więziennej ewidencji. Brakowało również protokołów z jego śledztwa. Nazywał się Młodawski, mieszkał we wsi Błaszków. Więźniowie twierdzili, że go przerzucano z celi do celi i często wzywano do kancelarii więziennej. Sprawa stała się jasna i podejrzany przyznał się na śledztwie do szpiclowania dla gestapo koneckiego. Powiedział m. in., że zadenuncjował w 1941r. za słuchanie radia dwóch braci Jedynaków ze Stąporkowa oraz Plecha z Wołowa i Piotrowskiego ze Stąporkowa. Wszyscy zginęli w Oświęcimiu. Wskazał również innych szpiclów. Rozstrzelano go w lesie tego samego dnia.
Wkrótce po zakończeniu akcji spadł mocny deszcz, który padał przez dwa dni i dwie noce, zacierając ślady odwrotu oddziału. Akcja zbiegła się ponadto z lądowaniem aliantów w Normandii i z tej zapewne przyczyny Niemcy przez dwa dni nie robili obławy, co pozwoliło oddziałowi na odskok w bezpieczne lasy niekłańskie.
Po śmierci Fittinga Komendant Obwodu rozpoczął realizowanie planu, którego celem było uchronienie rodziny Pietrzykowskiego przed represjami. Wysłał do starosty i do gestapo listy, informujące, że:
- Kreislandwirt miał być wzięty żywcem, aby mógł ponieść karę za popełnione zbrodnie,
- ponieważ stawiał opór, musiano go zastrzelić,
- jego luzak znajduje się w niewoli i może być uwolniony za cenę 150 tys. zł., które mają być przesłane przez jakąkolwiek kobietę na umówiony punkt w terenie,
- nie wykupiony luzak zostanie rozstrzelany w ciągu 24 godzin,
- ostrzega się, że wszelkie zbrodnie na Polakach będą karane, a jeśli zajdzie potrzeba, wysadzi się w powietrze niektóre obiekty w mieście razem z ludźmi.
W określonym miejscu i czasie stawiła się Anna Michalska, członkini AK, córka bezrękiego gajowego z Karolinowa, wypuszczona w tym celu z więzienia. Dostarczyła list szefa gestapo z propozycją zmniejszenia okupu do kwoty 50 tysięcy złotych. Ponieważ w czasie trwania pertraktacji Stanisław Pietrzykowski poległ, Komendant Obwodu „Mateusz” przesłał do gestapo jego zakrwawioną kennkartę z wyjaśnieniem, że z powodu niedotrzymania warunków wykupu wyrok na nim został wykonany. Ta mistyfikacja uratowała rodzinę Pietrzykowskich. Anna Michalska wróciła do więzienia, gdzie przebywał również jej ojciec. Napis na grobie obojga, znajdującym się na koneckim cmentarzu, oznajmia:
„Anna Michalska lat 23
Władysław Michalski lat 54
zginęli za ojczyznę 21 VIII 1944.”
Wkrótce po uciszeniu się emocji związanych z rozbiciem więzienia nastąpiło wydarzenie, wiążące się pośrednio z uprawą roślin kauczukodajnych. W dniu 9 VI 1944r. władze niemieckie powiadomiły treuhaendera Ludwinowa, Stanisława Kujdowicza, że majątek będzie wizytowany przez wysokich urzędników z Krakowa. W tym samym czasie komendant posterunku policji w Gowarczowie, Konstanty Szymański, otrzymał z koneckiej żandarmerii polecenie, aby polskiej ludności Gowarczowa zakazał w sobotę 10 VI 1944r. przebywania w godzinach południowych na ulicach i wyglądania przez okna. Informację tę natychmiast przekazano przebywającemu w Polnej Rzece Komendantowi Podobwodu „Bug” Bronisławowi Ejgirdowi ps.”Molenda”, on zaś powtórzył ją osobiście Komendantowi Obwodu „Boromeuszowi” z sugestią, że być może sam generalny gubernator Frank zechce się przekonać o rezultatach fittingowskiego programu, na co mogą wskazywać środki bezpieczeństwa, podobne do tych, które podjęto w dniu 27 maja 1943 roku z okazji wizyty Franka w Końskich. Takiej okazji nie można było przepuścić. Komendant Obwodu „Boromeusz” (Jan Świeczka) przesłał niezwłocznie stosowną sugestię Komendantowi „Szaremu” i polecenie współdziałania z nim dowódcy obwodowego Kedywu, „Bogdanowi”. Obaj dowódcy na spotkaniu w rejonie Koziej Woli postanowili przygotować zasadzkę na przewidywanej trasie przejazdu.
Wcześnie rano 10 VI 1944r. oddziały znalazły się w miejscu wybranym – około 3 km na wschód od Piły. „Szary” wydzielił dwie grupy osłonowe, które zajęły stanowiska w odległości kilkuset metrów od miejsca zasadzki. Silniejsza ubezpieczała kierunek na Końskie, słabsza – kierunek na Stąporków. W tej grupie znaleźli się m.in.: „Molenda”, Komendant Podobwodu „Bug”, oraz uwolniony więzień – kpr. Andrzej Górka „Kostka”. Siły główne „Szarego” i „Bogdana” zapadły w lesie w pobliżu szosy. Zatrzymanie samochodów miało nastąpić przez zatarasowanie szosy słupami wysokiego napięcia, wysadzonymi materiałem wybuchowym.
Dość długo trzeba było czekać na pojawienie się nieprzyjaciela. Wreszcie ujrzano zbliżającą się grupę samochodów. Pierwsze jechało auto osobowe dużej klasy, za nim ciężarówki z eskortą Wehrmachtu. Główny ogień skierowano na auto osobowe, skutkiem czego większość żołnierzy eskorty zdążyła wyskoczyć do przydrożnego rowu. Przykryci silnym ogniem, szybko stracili chęć do walki. Część z nich uciekła rowem do lasu, część poddała się, a wśród nich kierowca osobowego auta, Rosjanin z ostlegionu. W aucie znaleziono dwa trupy urzędników generalnego gubernatora Franka w mundurach NSDAP. Z ich dokumentów wynikało, że byli to pułkownicy w stanie spoczynku, przydzieleni do służby administracyjnej w GG. Auta podpalono. Poległych żołnierzy Wehrmachtu zostawiono na miejscu potyczki. Jeńców uprowadzono i wypuszczono dopiero po kilkudniowej „reedukacji” w partyzanckim obozie. Jeden z nich – jak pisze „Szary” w swoich wspomnieniach – odezwał się do niego po wojnie z podzięką za darowanie życia i ówczesną reedukację.
Po akcji oddziały „Szarego” i „Bogdana” rozeszły się, a Niemcy zorganizowali obławę, która ogarnęła znaczną część obszaru na wschód i północny wschód od Końskich. Aresztowano 40 mężczyzn w Smarkowie, Koziej Woli i w Komaszycach. W kotle znalazło się sporo „meliniarzy” (m.in. Komendant Obwodu kpt. „Boromeusz” z sekretarką „Wilgą” (Franciszka Smutek), Komendant WSOP „Pioruński” (Alojzy Musielak), kapral z oddziału Szarego” „Bartek” (Tadeusz Chmielowski – kwaterujący w Starej Kuźnicy), paru ozdrowieńców z oddziału „Szarego” i kilku żołnierzy, wysłanych w teren przez ppor. „Bogdana” z zadaniami, m.in. „Wrzos” z „Felusiem”, a także powracający do Polnej Rzeki: „Molenda” (Bronisław Ejgird”) z „Sokołem” (Ziemowitem Malanowiczem). Wszyscy się szczęśliwie wymknęli z obławy lub przyczaili się pod bokiem nieprzyjaciela. Poległ tylko Andrzej Górka „Kostka”, syn lekarza koneckiego Obwodu AK, doktor „Gabrieli”. Aresztowany po śmierci Fittinga, dołączył po odzyskaniu wolności do oddziału „Bogdana”. Po akcji odszedł z oddziałem do Koziej Woli. Tam podczas krótkiego, nocnego postoju, „Kostka” zasnął na poboczu drogi, a ppor. „Bogdan” nie sprawdził przed wymarszem stanu podkomendnych. Górka pozostał i ogarnęła go obława. Nie znał terenu, nie miał partyzanckiego „węchu” i nie potrafił uchylić się od styczności z nieprzyjacielem. Żandarmi dostrzegli go w momencie, kiedy wyjrzał z żyta i zastrzelili w wymianie strzałów. Według niepotwierdzonej informacji miał zastrzelić dwóch żandarmów.
Prawdziwą rzeź Polaków, jakby dla uświetnienia pogrzebu germańskiego wodza, urządzili Niemcy gdzie indziej: z aresztowanych 40 mężczyzn, 23 rozstrzelali w kamieniołomie Depsyny k.Fidoru, dalszych dwóch w najbliższej okolicy. Kolejnych 20 wybrali na śmierć
z więźniów z Końskich, Przedborza i wsi powiatu koneckiego, przebywających od pewnego czasu w więzieniu radomskim i w kacecie Gross Rosen.
Komendant Podobwodu „Narew” ppor. „Grot” (Kazimierz Nowicki) zaproponował obwodowi zorganizowanie w rejonie Czermna zasadzki na ciężarówki wywożące „dorobek” Fittinga do Rzeszy, jednak Komendant Obwodu „Boromeusz” nie wyraził zgody na taką akcję, a więc wojenna żona Fittinga mogła bez przeszkód wywieźć zwłoki męża i jego „dorobek” do Rzeszy. Ludzie w Końskich zastanawiali się wówczas, dokąd go wywiozła i gdzie pochowała. Dziś pamięć o Fittingu wiąże się tylko ze wspomnieniem, że to w naszym mieście spotkała go dobrze zasłużona kara.
Likwidacja Fittinga była zadaniem doraźnym, a nie częścią szerszego planu. Jednak los zrządził, że pociągnęła za sobą pożądane, choć nie przewidywane skutki: umożliwiła aprowizowanie z jego zasobów pierwszej fazy koncentracji Korpusu „Jodła”, wyznaczonej w obwodzie koneckim. W niespełna miesiąc po odesłaniu Fittinga do Walhalli zaczęto z jego magazynów i z magazynów podległych mu spółdzielni wywozić „legalnie” dziesiątki ton produktów żywnościowych, a wyprowadzane z „liegenschaftów” stada bydła i trzody chlewnej rozmieszczano po wiejskich kryjówkach. Gdyby Kreislandwirt nadal w tym czasie siedział na swoich włościach, jego dyrektorzy, kierownicy, magazynierzy i treuhaenderzy dmuchaliby na zimne ze strachu, a wówczas niepożądany „kolega Głód” nękałby żołnierską brać od początku leśnego wojowania.
Przy pracy nad nin. artykułem korzystałem m.in. z następujących źródeł:
- Jarosław Daszkiewicz (Łódź), żołnierz NOW-AK z placówki „Helena” (Skotniki) – relacja ustna.
- Bronisław Ejgird „Molenda (Łódź), Komendant Podobwodu „Bug” (Końskie) – relacja.
- Lucjan Janicki „Nasz” (Wrocław), Komendant placówki „Maria” (Duraczów) – relacja.
- Maria Nowak–Dobrzyńska „Wacka” (Przeźmierowo), łączniczka pierwszego Komendanta Obwodu „Górskiego” (Jana Stoińskiego) – relacja.
- Witold Nowak „Mucha”, pracownik Fittinga i partyzant – relacja.
- Kpt. Jerzy Niemcewicz–Warecki „Kłos” (Kraków), czwarty Komendant Obwodu AK Końskie, dowódca baonu 3 pp Leg. AK – relacja.
- Bolesław Niezgoda „Feluś” (Kłódka), żołnierz koneckiego Kedywu i partyzant – relacja.
- Antoni Piwowarczyk (Wąsowicz), Z-ca Komendanta Obwodu AK w Końskich – jesienią 1944r. – dowódca I (skadrowanego) baonu 3 pp Leg. AK – relacja.
- Mjr Jerzy Oskar Stefanowski („Habdank”), syn inż. Władysława Stefanowskiego, w 1943r. – dowódca oddziału partyzanckiego, w 1944r. – dowódca 3 komp. I baonu 2 pp Leg. AK – relacja.
- Ppor. cc Waldemar M. Szwiec („Jakub” „Robot”), dowódca II Zgrupowania Partyzanckiego – „Raport dla „Ponurego”.
- Kpt. Jan Świeczka „Boromeusz” (Białobrzegi), trzeci Komendant Obwodu AK Końskie – relacja.
- Henryk Seweryn Zawadzki „Kalinowski” (NOW-AK), współpracownik drugiego Delegata Rządu RP na powiat konecki, dra „Wydmucha” (Michała Marzyńskiego”) – relacja.
Dobre, interesujące opracowanie historyczne. Interesuję się tym, ze względu na to, że moja mama
Stanisława Ptaszyńska – Fidos w tym czasie mieszkała na plebanii Ks. Ptaszyńskiego w Ruskim
Brodzie. Ksiądz już nie żył.
W opisie zamachu na …………..jest przekłamanie. Oto opis jednego z zamachowców ps. Grom.
Jednego z zamachowców znam od kilkunastu lat. Podczas spotkań rozmawiamy zwykle o grzybobraniu, wędkarstwu i drobnostkach życia codziennego. Zapytany o głośną akcji, w Gawrońcu, poczuł się skrępowany. Ostatecznie ustaliliśmy, że on mi opowie, a ja zapiszę
– Bierz długopis i do roboty – ponaglał rozmówca.
– Jutro pracuję na pierwszą zmianę, muszę wcześnie wstać.
Na początku, gdy dostałem się do oddziału, dowódca powiedział do mnie:
– Zapomnij swoje imię i nazwisko.
Od tej pory przestałem się nazywać Tadeusz Krajewski. Przełożeni i koledzy zwracali się do mnie tylko „Grom”. Taki nadano mi pseudonim.
Chciałem wszystko mieć za sobą. Czy aby Niemiec nie zrezygnuje z dzisiejszej przejażdżki? Nadjeżdżał. Usłyszeliśmy tętent końskich kopyt. W naszą stronę galopowało dwóch jeźdźców. Podpuściliśmy obu bardzo blisko. Z odległości kilkunastu kroków przez gałęzie wygarnęliśmy seriami roje pocisków. Padły zabite konie. Jeźdźcy poderwali się od ziemi. Starszy, ubrany w jasny strój spacerowy utykając ucieka w pole. Nie możemy oddać strzału. Wszystkie pistolety zacięte, erkaem zagwożdżony. Major przebiegł łąkę, dopada rowu melioracyjnego. Oddala się w stronę wysokiego o tej porze żyta. „Sęp” dopada siodła przy zabitym siwku. Z przypiętej kabury wyrywa parabellum. Składa się i trafia.