Harcerze z grup szturmowych w akcji „Burza”

W oddziale partyzanckim Komendanta „Szarego” kpt. Antoniego Hedy

Feliks Świercz, autor

Feliks Świercz, autor

Po długich oczekiwaniach dnia 16.07.1944 r. otrzymałem rozkaz od „Borzęckiego” (phm. Stanisław Wdowicz), abym nawiązał kontakt z oddziałem „Szarego” i ustalił termin i miejsce dołączenia plutonu harcerskiego z chorągwi kieleckiej, który pragnie walczyć pod jego rozkazami. Wyposażony w niezbędne dokumenty i kontakty wyruszyłem do wsi Mroczków koło Sołtykowa. Miałem się spotkać z gajowym, który mieszkał na końcu wsi w gajówce położonej na lizjerze lasów majdowskich. Bez trudu dotarłem pod wskazany adres i jako strudzony uciekinier poprosiłem o szklankę wody. Gajowy podejrzliwie spoglądał na mnie, ale podniósł się z ławy, nabrał garnek wody i podszedł do mnie.

Kiedy mi ją podawał, szeptem wypowiedziałem hasło, aby domownicy go nie słyszeli, na moment przystanął i powiedział: Szukasz kontaktu z oddziałem „Szarego”. – Tak – odpowiedziałem mu bez namysłu widząc, że on nie ukrywa tego przed domownikami. – Masz szczęście, bo wczoraj oddział „Szarego” przyszedł w nasze strony i biwakuje przy źródłach rzeki Kamiennej w okolicach wsi Ciechostowice – klepał nie dając mi dojść do słowa. – Wypij wodę i ruszamy w drogę, słońce chyli się ku zachodowi, a do obozu kawałek drogi – dodał i ruszył do drzwi. Bez słowa podniosłem się z krzesła i ruszyłem za gajowym, który, coś mruczał pod nosem, ale nie zwracałem na to uwagi.

Szliśmy ponad godzinę, aż zatrzymały nas czujki na skraju kosodrzewiny przy strumyku. Po krótkiej wymianie zdań – gajowy pożegnał partyzantów pełniących służbę na czujce. Ja zostałem doprowadzony przez jednego z nich do komendanta „Szarego”, który w towarzystwie porucznika „Krzyka” (Zygmunt Klepas) przechadzał się po polanie. Komendant „Szary” spostrzegł nas, bo zatrzymał się i zapytał: Co nowego, „Vis”? Nie czekając na odpowiedź towarzyszącego mi partyzanta, trzasnąłem w kopyta i wyklepałem wyuczoną już formułkę oraz przedstawiłem mu cel swojej misji. Słuchał mnie z uwagą i nie przerywał nawet wtedy, kiedy próbowałem wychwalać kolegów harcerzy, którzy zamierzają dołączyć do oddziału partyzanckiego. Popatrzył na mnie, rozłożył ręce i powiedział: Chętnie was widzę w swoim oddziale, ale elitarnego plutonu harcerskiego nie mogę wam stworzyć. Każdego z was przydzielę do różnych drużyn, gdzie będziecie pod opieką doświadczonych partyzantów. Próbowałem przekonać Komendanta o swoich racjach, ale bez skutku. Widząc, że nic nie wskóram, chciałem się odmeldować przyjmując postawę zasadniczą, ale ruchem ręki zwolnił mnie od tego obowiązku i powiedział: Zamelduj się u plutonowego „Bielika”, to dostaniesz jeść i miejsce do spania.

Myślałem, że następnego dnia wyruszę do Kielc i zamelduję „Borzęckiemu” o podjętej decyzji Komendanta „Szarego”, ale tak się nie stało, ponieważ szykowała się nowa akcja. Wieczorem 18.07.1944 r. oficer służbowy ogłosił przygotowanie do wymarszu. Około godziny 2300 dowódcy pododdziałów zarządzili zbiórkę na polanie – padają komendy i po chwili zakołysały się szeregi, idziemy w nieznanym kierunku. Kiedy osiągnęliśmy tory kolejowe relacji Skarżysko-Końskie, zajmujemy stanowiska. Ponad 12 godzin leżymy w trawie. Słońce praży jakby ogień lał się z nieba, my wciąż wyczekujemy pociągu z amunicją – nie ma. Około godziny 1300 następnego dnia sapiąca lokomotywa zatrzymała się przed semaforem przystanku Wólka Plebańska. Zagrały erkaemy i po krótkiej wymianie strzałów – furmanki w pośpiechu podjeżdżały do wagonów, na które ładowano amunicję i materiały wybuchowe. Około czterdziestu furmanek wyładowanych amunicją i trotylem ruszyło w kierunku Niekłania.

Po akcji i odmeldowaniu się z oddziału, wracam do Kielc meldując Wdowiczowi o zaistniałej sytuacji. W parę dni potem został zarządzony wymarsz. „Borzęcki” powierzył mi grupę 25 harcerzy, w skład której weszli: Feliks Świercz „Przewrotny”, Bolesław Chmielewski „Chełm”, Jerzy Kurzyk „Krzyś”, Wiktor Zielonko „Michał”, Jerzy Janiszewski „Igo”, Tadeusz Błoński „Twardy”, Kazimierz Świercz „Kruk”, Zenon Jagielski „Kuna”, Zdzisław Kunowski „Ślązak”, Wacław Derej „Żbik”, Zdzisław Miodek „Pszczółka”, Bogumił Jasiczek „Krzemko”, Ireneusz Wilkoński „Tokarz”, Janusz Szlagowski „Marmur”, Stefan Braur „Bakszysz”, Janusz Lenart „Napoleon”, Ireneusz Wsułek „Edek”, Jerzy Ziajowski „Długi”, „Czarny” i „Biały” (nazwisk nie znam). Część chłopców: Jan Garycki „Pakosz”, Zdzisław Szunke „Czerw”, Wiesław Sadkowski „Widon” i dwóch innych poszło lasami przez Zagnańsk do dołów kopalni gliny koło Suchedniowa. Cała grupa pojechała pociągiem do Suchedniowa. Po drodze zabrałem tych z kopalni gliny i przyprowadziłem do oddziału, który biwakował nad Kamienną w okolicy Sołtykowa. Zameldowałem „Szaremu” o przyprowadzeniu harcerzy, a on polecił szefowi kompani „Halnemu” przydzielić ich do różnych drużyn i plutonów. Ja znalazłem się w plutonie „Wrzosa” Mieczysława Zasady w piątej kompani ppor. „Jelenia” (Ludwik Wiechuła).

Rozpoczęły się ogólne ćwiczenia prowadzone przez por. „Jelenia” i por. „Sęka” Henryka Wojciechowskiego: jak wysadzać drzewa, mosty, szyny kolejowe, budynki murowane. Ćwiczono strzelanie w lesie i polu, zarówno z broni maszynowej, jak i ręcznej. Ćwiczono natarcia i wycofywania się i jak unikać zasadzek.

Po paru dniach szkolenia szef kompani „Halny” dokonał przeglądu wszystkich uczestników. Okazało się, że oddział nie posiada wystarczającej ilości broni. Ci, którzy nie są poszukiwani przez Niemców, muszą wracać do dalszej pracy w konspiracji. W związku z zaistniałą sytuacją paru harcerzy wróciło do Kielc.

W połowie sierpnia nastąpiła koncentracja całego Korpusu. Oddział nasz (3 pp Leg. AK) wszedł w skład 2 DP Leg. pod dowódcą ppłk. „Lina” Antoniego Ziółkowskiego. W tym czasie znajdowaliśmy się w lasach Przysuchy. Oczekiwano zgodnie z kryptonimem „Zemsta” rozkazu marszu na pomoc walczącej w powstaniu Warszawy. W połowie lipca wydano rozkaz operacyjny 1/44 Okręgu pod kryptonimem „Deszcz”, a następnie rozkaz operacyjny 2/44 określony akcją „Burza”. 25 sierpnia zapadła decyzja o odwołaniu marszu na Warszawę. Wywołało to konsternację i zawód wśród żołnierzy, ale rozkaz był rozkazem. Zgrupowanie 2 DP Leg. przesunęło swoje pułki z powrotem w lasy na południe od Końskich. Nasz 3 pp zajął dnia 2 września rubieże wsi Wyrębów z placówkami w północnej części wsi Nalewajków i południowej części wsi Węgrzyn. Tak się złożyło, że znalazłem się z drużyną ”Wrzosa” w 3 plutonie kompani „Jelenia” pod dowództwem ppor. „Samsona” Józefa Szczepanika w Węgrzynie.

Bagnet na broń!

Był słoneczny, piękny dzień 2.09.1944 r. Po obiedzie – było smaczne zsiadłe mleko z ziemniakami – odpoczywaliśmy w cieniu drzew. Nie minęło pół godziny, gdy wpadł zziajany łącznik od dowództwa z rozkazem zablokowania szosy, za wsią Grodzisko, w celu uniemożliwienia wycofania się Niemców palących Radoszyce. W trzy minuty cały pluton był już w marszu. Natrafiliśmy na dogodny trawiasty teren brzegu strumyka płynącego na południe, równolegle od Radoszyc. Umożliwiało to przyspieszenie marszu. Z prawej strony widoczny był dym i ogień palącej się wsi Grodzisko, a nie Radoszyc, jak początkowo myślano.

Brakowało 300 metrów do szosy, gdy ukazały się trzy niemieckie budy (samochody ciężarowe z plandekami wożące Niemców na pacyfikacje), pędzące w tumanach kurzu na Łopuszno. Cały pluton otworzył ogień, za późno jednak – okazał się nieskuteczny. Paru Niemców stojących na moście, wycofało się rowem na pagórkowaty zakręt szosy z dodatkową pryzmą tłuczonego kamienia. W miejscu tym znalazła schronienie grupa podpalających wieś żandarmów. Wycofując się rowem chyłkiem, bez strzału, przed penetrującymi i próbującymi coś uratować z płonących zabudowań żołnierzami „Lisa” Stefana Sławińskiego, nasz pluton dopadł szosy. Biegnąc pod mostem znaleźliśmy się po jej drugiej stronie, na otwartej łące. Niespodziewanie nastąpił ostrzał serią z broni maszynowej. Padł ciężko ranny „Zenek” Edmund Rożnowski.

Zalegamy w trawie, która nie dawała żadnej ochrony, ale dobrze maskowała. Strzelamy pojedynczo i nieskutecznie. Niemcy mieli lepszy przegląd przedpola, z pagórka zasypują nas gęstym ogniem. Sytuacja plutonu stawała się krytyczna. Na wzgórku, nad wszystkimi stała statua Matki Boskiej. Czuwała nad nami. Gdy przebiegaliśmy pod mostem z tyłu, za nami biegł Komendant „Szary” na czele drużyny „Wołodyjowskiego” Jana Siwca. Zorientowali się skąd ta nagła strzelanina, zalegli w kartoflach, a „Wołodyjowski” swym szybkostrzelnym erkaemem ostrzelał niebezpieczny pagórek szosy. Niemcy, przyciśnięci do ziemi, przerwali na moment ostrzał. Skorzystał z tego „Samson” podrywając zaległy w trawie pluton do szybkiego przemieszczenia za zdradliwy pagórek. Walka rozgorzała na całego. Drużyna „Wołodyjowskiego” wsparła drużynę „Mecha” Władysława Nowaka. Pluton „Lisa” nacierał wzdłuż szosy od Radoszyc. Warto przypomnieć, dlaczego nasz pluton był pierwszy na polu walki – z Węgrzyna było najbliżej. Pozostałe plutony miały drogę o 2-3 kilometry dłuższą. Komendant z obu drużynami czołgając się bruzdami kartofli, był coraz bliżej od plującego ogniem pagórka szosy. Widząc to Niemcy zaczęli rowem wycofywać się w kierunku Radoszyc. Napotkali zdecydowany ostrzał idącego im naprzeciw „Kruka” Kaliksta Kwapińskiego i jego drużyny. Zmusiło to ich do powrotu na wzgórek szosy. Walka rozgorzała na śmierć i życie. „Szary” z obiema drużynami znaleźli się tak blisko strzelającej zza pryzmy kamieni obrony niemieckiej, że rozpoczęli walkę na rewolwery i granaty. Słychać było ciągłe wybuchy granatów, huk karabinów i świst pocisków. W tym granat rzucony mocniej przez Niemca przeleciał tuż nad głową komendanta, już po „Szarym” zadrżeli leżący najbliżej partyzanci. Rozległ się huk, a za nim ukazała się w gęstym kłębie czarnego dymu zakrwawiona twarz Komendanta: Podajcie mi granaty! – krzyknął. Tymczasem z drugiej strony szosy wśród wybuchów, huku strzałów, świstu pocisków nasz pluton posuwał się krok za krokiem do rowu zajadłego pagórka. Wśród tej wrzawy rozległ się donośny głos dowódcy plutonu: Chłopcy! idziemy do ataku – „bagnet na broń”! Ciarki przeszły mi po plecach, ugięły się kolana, bo to oznaczało walkę wręcz. Okrzyk – hurra! – rzucił mnie do przodu, do rowu wpadłem jako jeden z pierwszych, nadziałem się na mierzącego we mnie z mpi niemieckiego oficera. Złapałem za lufę, wyrwałem automat; on sięgnął do kabury pistoletu. Nie wiem, jakby się to skończyło. Usłyszałem huk wystrzału nad uchem. Widzę swojego Niemca padającego w rów. Kto mnie wybawił z opresji? Tegonie wiem do dziś – biegł za mną o trzy kroki. Kątem oka z prawej strony zauważyłem, jak „Chrobry” Bronisław Olejnik łamie kolbę karabinu na głowie żandarma. Z drugiej strony odważny „Neko” Władysław Siewniak strzela do dwóch szkopów, biorąc odwet za wymordowanie całej swojej rodziny.

Z mapnika poległego oficera wyjąłem mapę sztabową. Była to mapa okolic Radoszyc (mam ją do dziś). Zaległa grobowa cisza, słychać tylko pękające głownie i syk ognia dopalającego się najbliższego zabudowania. Spokojny głos Komendanta oznajmia: Chłopcy zwyciężyliśmy! Zbiórka – wracamy na kwatery. Z różnych stron, jak spod ziemi, nadchodzą ubezpieczające walkę plutony, między innymi pluton por. „Borowskiego” Tadeusza Witeckiego. W ostatnim ataku zginął nasz drugi kolega „Korwin” Kazimierz Proskurnicki. Osiemnastu Niemców pozostało w rowie. Dwóch dostało się do niewoli.

Tak rozpoczęli swój pierwszy bój harcerze Kieleckiego Hufca Grup Szturmowych: Jan Garycki „Pakosz”, Bolesław Chmielewski „Chełm”, Wacław Derej „Żbik”, Kazimierz Świercz „Kruk”, Zenon Jagielski „Kuna”, Zdzisław Kunowski „Ślązak”, Feliks Świercz „Przewrotny”, Wiktor Zielonka „Michał”.

Bitwa pod Trawnikami

Po dwudniowym boju o Radoszyce 2 DP Leg. AK przesunął się na wschód do miejscowości Kawęczyn, a potem Strażnica, Przyłogi i dalej Trawniki. 13 września w nocy 3 pp „Szarego” szedł na kwatery do Trawnik, które jak się okazało, były dla nas wyjątkowo pechowe. Deszcz padał całą noc a grząska, wyboista i kręta wśród lasów, droga dawała się nam mocno we znaki. Już pod wsią idący przodem „Listek” Marian Basa, zawadził o gałąź finką, która spadając z ramienia uderzyła o ziemię. Spowodowany wystrzał trafił idącego z tyłu „Korczyńskiego” (Czesław Kotwica), któremu pocisk przeciął tętnicę górnej części uda. Operowany przez „doktora Wanię” (rosyjskiego lekarza, uwolnionego z obozu niemieckiego w Baryczy) na skutek wykrwawienia zmarł. Jakby tego było mało, już na kwaterze podczas czyszczenia broni postrzelił się, z własnego pistoletu, śmiertelnie w brzuch strzelec „Rąbalski”.

Trawniki to wieś składająca się zaledwie z kilkunastu gospodarstw, każde zarośnięte dużymi drzewami. Osada otoczona była dużymi obszarami leśnymi. Zrobiła się ładna pogoda. Oddział odpoczywał.

Pominik pod wsią Trawniki.

Pominik pod wsią Trawniki.

Komendant „Szary”, jak zwykle przewidujący i czujny, wysłał na południowy skraj pasma lasu, oddzielającego z tej strony Trawniki, ubezpieczający pluton por. „Palmy”. Zabezpieczał on duże obszary łąk ciągnące się aż po wieś Zaborowice. Prawdopodobnie wiedział, że w tej wsi stacjonują Niemcy. Północną część Trawnik rozpoczynała szeroka leśna droga idąca w kierunku wsi Adamek i Krasna. Około 400 metrów za wsią od szerokiej drogi, odbija na prawo wąska leśna dróżka, która łukiem omija całe Trawniki i idzie przez łąki do Zaborowic. W połowie tej drogi na brzegu lasu znajdował się nasz pluton. Miejsce rozchodzących się dróg ubezpieczała drużyna pchor. „Kruka” Kaliksta Kwapińskiego.

Minęła godzina druga po południu. Spodziewaliśmy się zmiany na obiad. Nagle drużynowy „Gołąb” Kazimierz Sobótka zauważył żołnierzy niemieckich idących po obu stronach drogi przez łąki w naszym kierunku. Widoczność była doskonała, nikt nie wątpił, że idą na pacyfikację Trawnik. Liczymy. Jest 34 żandarmów. Mają dwa berkmany i dwóch oficerów na przedzie. Cały pluton zajmuje dogodne stanowiska ogniowe za grubymi sosnami, rosnącymi na piaszczystym, trochę podniesionym brzegu lasu. Niemcy byli już około 250 metrów od naszej linii, gdy padł rozkaz „Palmy” (Tadeusz Badowski): Wycofywać się za drogę między gęste poszycie lasu! Tymczasem żandarmi weszli do lasu i nie poszli przez las, na skróty, lecz tą okrężną dróżką, którą przyszedł nasz pluton. Nastała konsternacja: wejdą na nieprzygotowaną drużynę „Kruka”, czy nie? Po około 40 minutach odezwały się strzały z broni maszynowej i ręcznej. Drużynowy „Kruk” zorientował się w zaistniałej sytuacji, przeorganizował linię obrony, by zatrzymać Niemców idących na nie ubezpieczony z tej strony oddział. Rozgorzała zacięta walka. Szczęściem w oddziale stała pod bronią drużyna „Mecha”, który słysząc strzały w niewielkiej odległości z boku uderzył w nacierających szkopów. Zdezorientowani, w zmienionej nagle sytuacji, żandarmi zaczęli się wycofywać. Na posterunku zginął wspaniały pchor. „Kruk”. Rozgrzany walką „Mech” wraz z drużyną i chłopcami „Kruka” pogonili za cofającym się nieprzyjacielem. Ustawiony w gęstym poszyciu leśnym nasz pluton usłyszał głośny tupot butów biegnących żandarmów. Drużynowy „Gołąb” zaczął przesuwać swoją drużynę z gęstych zarośli w kierunku drogi. Nadbiegający Niemcy ostrzelali ten ruch poszycia leśnego i przebiegając przed nami – wypadli z lasu. Tuż za nimi pogonił „Mech” wraz ze swym amunicyjnym „Żbikiem” (Wacławem Derejem) i strzelcem „Radisem” (Ludomir Szwarc). Wypadł również nasz pluton ostrzeliwując z brzegu lasu uciekających – trochę za późno. W odległości 70-80 metrów równolegle do lizjery lasu płynie strumyk, dość głębokim rowem – o czym Niemcy wiedzieli wcześniej. Rozpędzonemu „Mechowi” brakło kilkunastu metrów do rowu – otrzymał śmiertelną kulę w piersi. Padając krzyknął – Jezus Maria! Gęsty ogień z brzegu lasu do zdradzieckiego rowu umożliwił „Żbikowi” i „Radisowi” wciągnięcie nieżyjącego już „Mecha” do lasu. W całym tym zamieszaniu ktoś spostrzegł, że brak drużynowego „Gołębia”. Natychmiast pobiegliśmy do miejsca, gdzie ostatnio był widziany. „Gołąb” leżał na ziemi ciężko ranny w ramię. Próbowaliśmy we czterech wynieść rannego na drogę, co nie było takie łatwe. Dwumetrowe chłopisko zawadzało albo głową, albo nogami o bardzo gęste, w tym miejscu, zarośla. Wreszcie się udało wynieść rannego na drogę i oddać w ręce sanitariuszki „Barbary” (Józefa Brogowska). Ranny przeżył i mieszka do dziś w rodzinnym Skrarżysku-Kamiennej. Tymczasem, na brzegu lasu trwała – w dalszym ciągu – sporadyczna strzelanina. Zapadł zmrok. Ze spuszczonymi głowami i w niewesołych nastrojach wróciliśmy do Trawnik. Straty wroga trudno było określić, ale nie mogły być małe. W walkach o Trawniki brali udział harcerze: „Czarny”, „Przewrotny”, „Żbik”, „Biały”, „Tokarz”.

We wsi tabory i cały oddział szykowały się do wymarszu. Przyszedł rozkaz o przemieszczeniu się całej dywizji na południe, przez Mularzów, do lasów fanisławskich. Prowadzącym był 3 pp Leg. AK „Szarego”. 16 września wieczorem oddział nasz zatrzymał się przy torze Kielce-Częstochowa, obok wsi Rykoszyn. Dalszy marsz blokował, umocniony przez Niemców, bunkier przy przejściu torów kolejowych, który należało zdobyć. Trudność polegała na tym, że był otoczony zasiekami z drutu kolczastego, co uniemożliwiało bliższe podejście. „Szary” zdecydował, że do tego zadania będzie najlepsza doświadczona 4 kompania por. „Sęka”. Zaatakowano z dwóch stron zasieków, niewiele to jednak dawało. Dopiero narzucone na zasieki koce umożliwiły pchor. „Lawalowi” (Jerzy Barański) przeskoczenie zasieków i atak gamonem, co naruszyło konstrukcję bunkra. Strzały z piata chłopców z 172 pp por. „Graba” dopełniły reszty. Bunkier zdobyto. Poległo 6 Niemców, jeden dostał się do niewoli (wg relacji „Stena” Eugeniusza Karmalskiego, który znalazł się w środku bunkra). Poległo dwóch naszych partyzantów: „Rycerz” Aleksander Gieruszka i „Podkowa” Roman Sonik. Z nieprzewidzianego postoju podczas marszu dywizji, spowodowanego zdobywaniem bunkra, wynikała decyzja dowodzących. Sztab dywizji postanowił, przed dalszym przemieszczeniem się na południe, przeczekać 17 września w lasach Pasma Dymińskiego we wsiach Zawada – Szewce.

Bój pod Szewcami

Po przejściu torów kolejowych Kielce-Częstochowa Komendant zarządził krótki odpoczynek. Na naradzie oficerów „Szary” podjął decyzję o wysłaniu wzmocnionej drużyny szperaczy w celu penetracji okolic wsi Zawada i Szewce. Zadanie to powierzono wzmocnionej drużynie „Jurka” (Wacław Rogala) z plutonu „Wrzosa” (Mieczysław Zasada), w której i ja się znalazłem. Wyszliśmy przed świtem 17 września, mijając z prawej strony leżące w górzystym terenie Gałęzice. W okolicy panowała cisza i spokój. Po przejściu niewielkiego pasma lasu wchodzimy do wsi Zawada. W poszczególnych zagrodach zaczął się poranny ruch. Dymy z kominów idą prosto w górę, zapowiadając dobrą pogodę. Opłotkami dostajemy się do Szewc. We wsi spokojnie, ludzie krzątają się wokół gospodarstw. Niejeden popatrzył, kto idzie i wracał do przerwanej pracy. W ogrodach obfitość węgierek. Opychamy się nimi, ponaglani przez drużynowego, ale i tak po drodze napełniamy pełne kieszenie. Na początku wsi zauważono podejrzany ruch. Pech chciał, że z leśniczówki Szewce, położonej na skraju lasu wyszło kilku żołnierzy niemieckich, którzy przyjechali po drewno. Nie chcieli się poddać, ani rozbroić i w rezultacie dwóch zginęło, a czterech zdołało uciec. Drużyna ruszyła dalej, mijając pasmo lasu, aż do jego wschodniego skraju. Tu pod rozłożystym bukiem „Jurek” postawił posterunek obserwacyjny. Dalej droga szła prosto około kilometra, by skręcić w prawo, aż do szosy Kielce-Chęciny. Na tym zakręcie stała, w cieniu dużych drzew, murowana gajówka. Widoczność przed pola wspaniała, wkoło cicho i spokojnie. Tak brzmiał drugi meldunek. Około godziny 1000 nadeszła cała kompania por. „Jelenia”, zajmując stanowiska ogniowe na lizjerze młodego lasu, prostopadle do biegnącej drogi. Wróciłem do swojej drużyny zajmującej stanowisko wysunięte najdalej na południe od drogi. Oddaję głos „Pakoszowi” Janowi Garyckiemu, który tak opisuje przebieg walki pod Szewcami:

Fragment terenu działań partyzanckich.

Fragment terenu działań partyzanckich.

Po całonocnym marszu i szczęśliwym przejściu przez tory kolejowe Kielce-Częstochowa, dotarliśmy do wsi Szewce. Dużo radości sprawiał widok dojrzałych węgierek na drzewach we wsi. A nie tylko ja lubię te śliwki. Kwaterujemy koło jednego z domów, tam gdzie dowódca kompani. Ciągniemy wodę ze studni do jakiegoś koryta, ściągamy buty i koszule. Myjemy się w tej lodowatej wodzie, odświeżeni – zrywamy dojrzałe i smakowite śliwki. Rozglądam się także za zacisznym kątem, gdzie można by się solidnie przespać. Nagle sielankowy nastrój pryska, bo długa seria z broni maszynowej wszystkich poderwała na równe nogi. No to już odpoczęliśmy! Teraz tylko każdy myśli, w którą stronę przyjdzie nam maszerować. Długo nie czekamy. Piąta kompania zbiórka i marsz wzdłuż wsi, w kierunku usłyszanej, przeklętej serii karabinowej. Idziemy. Porucznik „Jeleń” z „Marudą” na czele, my – gońcy: „Pakosz”, Zdzisław Szunke „Czerw” za nimi, a za nami cała kompania. Obok nas kuśtyka pies por. „Jelenia”. Po drodze dowiadujemy się, że jakaś furmanka z Niemcami jechała do wsi po siano, czy drewno i wjechała na naszą placówkę, która otworzyłaogień. Podobno nie wszystkich Niemców wybito i część uciekła, a więc dadzą swoim kamratom cynk, że we wsi są bandyci i pewnie będą chcieli nas wykurzyć. Idziemy, mijamy wieś. Wchodzimy do lasu. Przez las około 1 km i jesteśmy na skraju, gdzie gęsty młodnik wspaniale maskuje naszą obecność. Pada rozkaz zajmowania stanowisk na skraju tego młodnika. Przed nami puste pole. Widoczność doskonała. Pole obstrzału, jak na patelni. Zajmujemy z „Czerwiem” stanowiska na narożu drogi i pola na południowej stronie. Po przeciwnej stronie rośnie potężny buk, zza którego lustrują przedpole przez lornetkę por. „Jeleń” i „Maruda”. Spać się znowu chce, ale nie wolno. Leżymy więc i obserwujemy przedpole. Obok leży pies, chyba wabił się Reks, i liże ranę. Porucznik „Jeleń” gdzieś poszedł i za chwilę poszedł za nim pies. Czas się dłuży. Jeszcze nie południe, ale ciepło, jak w lecie, a to już połowa września.

Nagle zza lekkiej pochyłości wychylają się Niemcy. Idą po obu stronach drogi. Prosto na nas. Są jeszcze daleko. Po linii podano rozkaz dowódcy kompanii, aby nie rozpoczynać ognia, dopóki nie da znać ze swego wisa. Niemcy coraz bliżej. Nas nie widać, bo kryje nas gęstwina młodnika. My widzimy ich, jak na patelni. Jest cichutko. Nagle pyka strzał „Jelenia”, czy „Marudy”. I wtedy rozpętało się piekło. Wszystka broń nasza przemówiła i plunęła w Niemców, jak w tarczę. Padli i leżą. Nawet nie mieli czasu otworzyć skutecznego ognia. Próbują rękami wkopać się w ziemię i giną od masowego ognia partyzantów. Jedynie jacyś ostatni w rzędzie, chyłkiem pomykają do tyłu. Nie dogoniły ich nasze kule. Uciekli, ale kilkudziesięciu leży pokotem. Radość z tak łatwego zwycięstwa jest wielka, ale to dopiero środek dnia. Do wieczora daleko i Niemcy na pewno nie darują.

„Jeleń” sporządził meldunek i rozkazał mi zanieść go Komendantowi. Nawet nie dane mi było iść na przedpole dozbroić się, poprosiłem porucznika, aby mi jakiś nowy karabin zorganizował – słowa dotrzymał. Miałem starego mauzera z I wojny światowej.

Tymczasem wziąłem meldunek i poszedłem do wsi szukać komendanta. We wsi żadnego partyzanta nie było. Komendant „Szary” zaraz po naszym wymarszu, również pozostałą część oddziału przeniósł do lasu, na północ od wsi i chyba dzięki temu wieś nie została spacyfikowana. Dla mnie nowa trudność. Gdzie szukać oddziału!? Pomogli mi napotkani ludzie, a następnie nasza placówka. Dotarłem do obozu. Przekazałem meldunek i czekam. „Szary”, po przeczytaniu powiedział, że odpowiedzi nie będzie i mogę wracać na linię.

Odmaszerowałem więc do kompanii na skraj lasu, naturalnie, nadal o „suchym pysku”. Dotarłem na swoje stanowisko. Na szosie, której odcinek widać koło Czerwonej Góry, ruch. Jadą samochody (budy), widać działa i moździerze – no to będzie gorąco. I zaczęło się.

Wpierw ostrzał granatnikami, to znaczy przygotowanie do ataku. Pierwsze pociski – niecelne. Wybuchają za nami w lesie, ale dalsze – niebezpiecznie po skraju lasu. Włącza się w to wszystko artyleria pociągu pancernego, który stał na Sitkówce. Najpierw słychać świst, a na końcu potężna detonacja. Mamy rozkaz trzymać głowy nisko przy ziemi i otwarte usta. Ślina zasycha, ale taki rozkaz. Leżę tak i nasłuchuję. Słychać odpalenie, świst i wybuch. Kolejne odpalenie, świstu nie słychać, za to wybuch tuż koło naszych głów. Zasypało piachem, liśćmi i gałązkami. Potem cisza i krzyk kolegi, który leżał koło mnie – „Czerw” wstaje na kolana i krzyczy, że nie słyszy i jest blady jak ściana. Twarz wykrzywiona grymasem bólu i jęczy, że nie słyszy. Chwyciłem go za ramiona i cisnąłem na ziemię, bo przecież ostrzał trwa. Wreszcie mi się udało. Cichutko, leżąc, „Czerw” prosi mnie, abym mówił. Więc go pytam, czy słyszy i widzę na twarzy słaby uśmiech i potwierdzenie. Mówi: boli, ale słyszę coraz lepiej, a ból ustępuje. Ogniem moździerzy kierował obserwator, którego wypatrzył przez lornetkę por. „Jeleń”. Skutecznie został przepędzony kulami naszego kaemu.

Niemcy znów atakują, ale idą tyralierą. Ostrożnie, nie jak za pierwszym razem. Idą głównie na nasze lewe skrzydło. Dostają potężny ogień z broni maszynowej. Zalegają. Jeszcze próbują, ale nie wytrzymują ognia i wycofują się. Jesteśmy zmęczeni. Przychodzi pomoc, która ma nas zluzować, więc zbieramy się ze swych stanowisk, gdy nagle odezwała się artyleria i maca po lesie, co mocno zdeprymowało luzujących, a my dostajemy rozkaz pozostania na swych stanowiskach. Znów tyraliera niemiecka, ale praży do nas z daleka, czując respekt dla naszej broni. Wreszcie się trochę uspokoiło. Na tyle, że zostajemy zluzowani i idziemy do obozu. Jest już daleko po południu. Zbliża się zbawcza noc i możliwość oderwania od nieprzyjaciela.

Z naszych obliczeń, potwierdzonych przez miejscową ludność, która obserwowała ładowanie poległych na ciężarówki, wynika że zginęło przeszło stu żołnierzy niemieckich. W naszym oddziale był jeden ciężko ranny sierżant „Burza” Stefan Jankowski. Tak małe straty zawdzięczamy partyzanckiemu kunsztowi „Szarego”, który przewidział cały bieg wydarzeń. Powodzenie stoczonej bitwy było możliwe dzięki naturalnym warunkom terenowym wybranym przez por. „Jelenia”.

W bitwie tej brali udział kieleccy harcerze Grup Szturmowych: „Pakosz”, „Czerw”, „Michał”, „Przewrotny”, „Chełm”, „Krzyś”, „Kuna”, „Żbik”, „Ślązak”, „Tokarz”, „Edek”, „Biały”, „Czarny”, „Kruk”, „Widon”, „Michał II” Jerzy Jania.

W obozie ruch. Likwidacja części taborów, bo jest ich za dużo. Szef kompanii sierżant „Samson” każe zabierać żywność, a szczególnie mocno nasoloną słoninę. Jest także trochę chleba i jakaś kawa. Trochę posileni, o zmroku ruszamy w dalszą drogę. Koło Okrąglicy – przez Zajączków, Wierną Rzekę – idziemy na południe i zatrzymujemy się we wsi Tyniec nad Białą Nidą. Cały następny dzień cichutko siedzimy w tej wsi i nasłuchujemy odgłosów bitwy 4 pp, jaka rozgrywa się koło Radkowa, bez naszego udziału.

51

Lasy włoszczowskie

W ostatniej dekadzie września biwakujemy całą dywizją w lasach włoszczowskich. Niemcy prowadzą na nas obławę przy pomocy samolotów, czołgów, oddziałów pieszych (policji i Werhmachtu). Łączna liczba hitlerowców szacowana jest na kilka tysięcy. Powstają straty w ludziach i taborach. Jest zimno, mokro, dokuczają wszy. Brak ciepłej odzieży, brak leków, przy fatalnym stanie zdrowotnym oddziałów. Duże zagęszczenie jednostek nieprzyjacielskich zajmujących okoliczne tereny, jako obwody przyfrontowe. Coraz większe trudności zaopatrzeniowe w środki żywnościowe – dla tak dużych stanów partyzanckich – zmuszały do przebywania głównie we wsiach i dworach, w których okupant też czerpał swoje zaopatrzenie, co doprowadzało do ciągłych starć i do demaskowania swego rejonu postoju. To powody, dla których dowództwo 2 Dywizji podejmuje 27 września decyzję o jej dekoncentracji. Nasz 3 pułk odchodzi w lasy koneckie, niektórzy koledzy wędrują do domów lub na meliny.

Batalion 3 pp przeszedł przez tory kolejowe Kielce-Włoszczowa, obok stacji kolejowej Ludynia. Wcześniej, w godzinach około 1000, stoczył walkę koło miejscowości Biadaszek. Po spokojnej nocy biwakując w młodniku, zaalarmowała oddział nagła salwa z broni maszynowej. Na rozpoznanie wyszła kompania „Jelenia”, za nią kompania „Sęka”. Rozwijając się do natarcia, położyły ogień na jednostkę – jak się potem okazało lotników. Ci zorganizowali sobie ostre strzelanie do tarcz ustawionych na wzniesieniu przed lasem. Padło ośmiu Niemców. Przy zabieraniu broni, butów i umundurowania, jeden z udających zabitego, poderwał się nagle i w bieliźnie zaczął biec po wzniesieniu, w kierunku ustawionych wcześniej tarcz. Widać było, jak ziemia pryska spod nóg uciekającego, który dopadł tarcz i skrył się za pochyłością pagórka – uciekł. Przy przejściu przez tory kolejowe zginął wspaniały harcerz Jerzy Jania „Michał”. W międzyczasie przeszedłem do zwiadu konnego por. „Rawicza” Władysława Lasoty. W dalszym ciągu marsz był bardzo utrudniony. Przy przekraczaniu torów kolejowych Końskie-Tomaszów, obok miejscowości Parszówek, doszło do starcia z nieprzyjacielem, wtedy zginął jeden żołnierz – „Skromny”. Wreszcie 6.10.1944 r. o świcie dotarliśmy w lasy przysuskie.

Bitwa pod Piecykami 6.10.1944

Wchodzimy do wsi Kurzacze, położonej na skraju lasów przysuskich. Po krótkim odpoczynku oddział zanurza się w gęstwinie leśnej. „Czerw” z „Pakoszem” oraz dwaj inni koledzy, na czele z plutonowym „Listkiem” wyposażeni w broń maszynową, zostają na placówce na skraju lasu. Wstaje jesienny, ponury dzień, jesteśmy bardzo strudzeni. Po upływie 2-3 godzin, z kierunku udającego się oddziału, padają strzały. Galopują taborowe konie z porozrywanymi zaprzęgami. Jesteśmy zdezorientowani. Po pewnym czasie przybywa łącznik od dowódcy z rozkazem zwinięcia placówki i dołączenia do walczącego w głębi lasu oddziału. Udaje się nam połapać spłoszone konie.

W tym dniu 6 października 1944 r. Niemcy rozpoczynają obławę w sile około 2000 ludzi. Idąc od strony północnej, wyruszyli z Przysuchy przez Kozłowiec do Puszczy. Do tej pory Niemcy nie wypracowali skutecznej koncepcji przeczesania podmokłych lasów pomiędzy starym kozłowieckim gościńcem, a stawami rybnymi na Radomce. W tym dniu poszli, na własną szkodę, jedyną możliwą do przejścia dróżką przez niegościnny Kaliny Smóg, na skróty. Z tego powodu wydłużyła się ich kolumna do 1 kilometra.

A oto jak opisuje przebieg tych wydarzeń kolega Lech Madej:

Los tak chciał, że 6 października Roku Pańskiego 1944, akurat o tej samej porze maszerujący od strony wsi Kurzacze, starą zapniowską drogą zbliżał się również do Piecyków, podobnie jak Niemcy, 2 baon 3 pp Leg. AK. Deszcz padał ciągle przenikliwy, gęstyi chłodny. Żołnierze nie posiadający pałatek zostali przemoczeni całkowicie do koszuli. Przy rybakówce Piecyki, na rozległej polanie, w miejscu, gdzie wzniesiona jest główna grobla przejezdna nr 12, oddział nasz zatrzymał się na krótki odpoczynek. Stała tam wówczas murowana chata rybacka pokryta gontem, a obok niej drewniana gajówka, również pod gontem, z towarzyszącymi budynkami gospodarczymi pod słomianą strzechą. Tudzież studnia i piwnica, a wszystko otaczało wysokie drewniane ogrodzenie.

Komendant „Szary” znał to miejsce zarówno z mapy sztabowej, jak również z okresu wcześniejszego pobytu w tej okolicy. Dlatego też zarządził postój w celu zregenerowania sił poprzez odpoczynek i posiłek składający się z gorącej strawy. Nastał ku temu najwyższy czas, bowiem ostatni taki posiłek żołnierze jedli kilkanaście godzin wcześniej, jeszcze w dniu wczorajszym, na ziemi koneckiej – w ciągu nocy przemaszerowali pieszo kilkadziesiąt kilometrów. Do tego doszła jeszcze potyczka na torach kolejowych i przygnębiająca śmierć „Skromnego”. Kucharze i ich pomocnicy zdążyli już rozpalić ogniska pod kotłami. Nawet deszcz przestał padać. Wojsko natychmiast przystąpiło do wyciskania wody z przemoczonej odzieży. Cały obóz, jak zwykle w podobnych sytuacjach, dla sprawniejszej obrony usytuował się w kształcie koła. Kucharz „Karpa” zaczął kroić wołowinę na kawałki, a drugi kucharz „Kula” płukał kaszę i obierał włoszczyznę. Pomocnicy dzielili chleb na porcje, donosili wodę źródlaną i nieustannie podkładali do ognisk suchsze polana drewna. Pora dochodziła właśnie do godziny 900, kiedy „Szary” sprawdzał wykonanie wydanych rozkazów, gdy nagle ogłuszający wystrzał armatni rozerwał jesienną, leśną ciszę. Wybuch był tak gromki, że aż echo odbiło się o przeciwległą ścianę lasu, po drugiej stronie stawów i dalej rozchodziło się nad lustrami wody, w górę i w dół rzeki Radomki. „Szary” spojrzał na północną stronę lasu i o zgrozo! – spostrzegł przed sobą w odległości 35-40 kroków żołnierzy niemieckich ładujących kolejny pocisk do armatki polowej. Natychmiast zwrócił się rozkazująco do żołnierzy bliżej stojących – „Za mną!” Niezwłocznie kilkunastu partyzantów pobiegło za dowódcą, uderzając z bocznej wschodniej flanki ogniem na wprost w załogę armatki. Jednak zanim nasi chłopcy dobiegli do celu, drugi niemiecki pocisk rozbił wóz taborowy, a trzeci „podlec -–powietrze morowe” zniszczył kocioł kuchenny wraz ze strawą. Czwarty na szczęście nie zdążył nikomu zaszkodzić. W tym samym momencie, kiedy niemiecki kanonier ładował pocisk do lufy – „Szaracy” ostatecznie zniszczyli ogniem całą obsługę baterii i towarzyszące im kaemy, zabito również celowniczego działa.

W mgnieniu oka zawrzała hałaśliwie potyczka ze wszystkich rodzajów broni strzeleckiej, przerywana głośnymi wybuchami granatów zaczepnych i polskich obronnych siekańców. Któryś z Niemców rzucił dymną świecę i nad całą polaną popłynął siwopłowy obłok zasłony unoszony lekkim wiatrem ku północy. W tej samej chwili padł rozkaz „Sęka” – „Zwijać obozowisko!”. Natychmiast tabory, konie z jukami, zwiad konny, pozostała część kuchni, radiostacja i cała służba tyłów wykonywała energiczny odwrót groblami od linii potyczki na wschodnią rubież stawów. Porucznik „Sęk” ciągle rozkazywał i ponaglał – „Szybciej, szybciej!”. W ślad za wydanym rozkazem nastąpiła szybka ewakuacja służb kwatermistrzowskich, najpierw doliną osłoniętą wałem bocznym, głównym, od strony rzeki i poprzecznymi groblami zimochowów od strony ognia z polany, to znaczy w tym wgłębieniu, gdzie kule w ogóle nie raziły – przelatywały powyżej 2 metrów ponad głowami. Następnie wykorzystano do przejścia zapory usytuowane w dolnym spadku wody bardziej na południe od budynków rybakówki. W ten sposób służba tyłów i część medycznej 2 baonu odstępowała od głównej areny bitwy, groblami nr 13, 14, 15. Do dwóch ostatnich wałów niemieckie kule nie dolatywały celnie z powodu dużej odległości. Komendant „Szary” w tym czasie organizował i porządkował bitwę wokół większej polany. Z kolei pluton minerski, z rozkazu komendanta, rozdzielił się na grupy i minował wszystkie mostki, mosty i „mnichy” drewniane między stawami i na wodozrzutach. W ten sposób wodna pułapka dla Niemców została częściowo zastawiona. W połowie długości grobli głównej nr 12, po drugiej stronie wodozrzutu – stanowisko ogniowe zajęła za burtą obsługa ckmu Browing. Na grobli nr 11, z północnej strony w górę rzeki, w odległości 200 metrów, w podobny sposób jak niżej, ustawiono następny ciężki Browing wsparty kabekami. Na grobli nr 10 – jeszcze dalej na północ, o kolejne 200 metrów – ustawiono ckm Maksim. W ten sposób zaryglowano trzy najważniejsze przejścia na wschód. A w miarę upływu czasu ryglowano gniazdami kaemów kolejne groble, zarówno w górę, jak i w dół rzeki. Tymczasem, część drużyn, ukryta za poprzecznymi groblami zimochowów, raziła ogniem przeplatanym ciągłym i pojedynczym z kabeków nacierającego przeciwnika na otwartej przestrzeni.

Wszystkie polskie drużyny posiadały z tyłu za sobą osłonę ogniową własnych kaemów. Taka korzystna sytuacja pozwalała naszym strzelcom, w każdej chwili, na wycofanie się bez większych strat na przeciwległy brzeg wody. Powoli, lecz konsekwentnie i systematycznie, wykonywano to przegrupowanie swoich sił na wschodnią ścianę Piecyków. W pierwszym starciu, nasze drużyny powstrzymały początkowy, słaby napór Niemców. Było ich wtedy, na początku godziny 1000, nie za dużo, a na ich twarzach malowało się wyraźnie zmęczenie marszem i zachłyśnięcie nieoczekiwanym, zmasowanym ogniem. Niezdecydowanie Niemców, którzy pomiędzy 10 a 11 godziną nie zdołali i nie mogli, w tych niekorzystnych terenowo i pogodowo warunkach, rozwinąć obławy (główne ich siły pozostawały ciągle niewykorzystane, daleko w tyle i środku kolumny) – pozwoliło batalionowi na sprawne, zgodne z taktyką, przejście na z góry zaplanowane pozycje obronne, po drugiej stronie stawów. Należy podkreślić, że stanowiska obronne na wschodniej ścianie lasu, za wodą, są o wiele dogodniejsze, w przeciwieństwie do pozycji przed wodą i w znacznej odległości do lizjery lasu.

Czwarta kompania siłami plutonów: ppor. „Orkana” Stanisława Kołodziejczyka, ppor. „Kowalskiego” Henryka Drajera i „Burzy” obstawiała groble południowe i jedną środkową. Piąta kompania ppor. cc „Jelenia” Ludwika Wiechuły, plutonami: ppor. „Palmy” Tadeusza Badowskiego, sierż. „Wrzosa” Mieczysława Zasady i ppor. cc „Marudy” Bernarda Wiechuły blokowała ogniem większość grobli środkowych. Natomiast 6 kompania ppor. „Judyma” Mariana Wujkiewicza zajmowała pozycje prawej, północnej flanki w górę rzeki Radomki – siłami plutonów: ppor. „Garda” Stanisława Kowalczyka, ppor. „Błyskawicy” Ryszarda Brodeckiego, ppor. „Żmii” Jana Hedy. Zaś pluton minerski „Janusza” (Mirosław Starski) ustawiał dodatkowe pułapki wybuchowe z trotylu.

Zwiad konny por. „Rawicza” Władysława Lasoty patrolował już w tym czasie wschodnią część lasów, aż do pierwszej gajówki w Zapniowie oraz obydwie strony, od dużej drogi na północ i południe. Służba medyczna, z doktorem batalionu, jedną furmanką i por. „Krzyk” pozostali w lesie bardzo blisko linii obrony. Całkowicie przesunięto z Piecyków część odwodów, a zwłaszcza służby gospodarcze o kilka kilometrów na wschód do Posady.

W gajówce Posada tuż przy źródle – kucharze kontynuowali gotowanie obiadu w zapasowym kotle. Można było w tym dniu wzbogacić długo oczekiwany posiłek – wrzucając do kotła większą ilość grzybów, bowiem o tej porze jesieni wysyp zwłaszcza opieńków, maślaków, podgrzybków i sitaków wystąpił w dużej obfitości. Jednak z braku rąk do ścinania i czyszczenia, ograniczono się do zebrania skromnej ilości smakowej. Tymczasem, w rejon opuszczonej już rybakówki, wynurzały się z bagien coraz to nowe zastępy Niemców. Po wyjściu na odsłoniętą przestrzeń i po dojściu do zachodnich, poprzecznych nasypów podjęli oni bardziej energiczne natarcie. Niemniej, ich wygląd zewnętrzny był odpychający. Mimo powagi walki zaczęto z nich szydzić. Tak np. „Pozew” zwracając się ironicznie do „Bladego” powiedział: „Patrz, Henryk, są utytłani, jak dziki w mateczniku.”, a „Orkan” dodał: „Są umorusani błotem, jak wieprze nieczyste prosto z chlewa wypuszczone.” Rzeczywiście, ta „rasa panów” podobna do wieprzów przez nikogo nieproszonych, szturmowała wciąż na wschód do środkowych wałów. Wyloty zaś wspomnianych nasypów, na przeciwległych końcach, zostały już prowizorycznie, ale skutecznie ufortyfikowane. Ścięte przez pracowników leśnych – drwali, znacznie wcześniej ułożone w metry kubiczne grube okrąglaki, łupki i papierówki przydały się dzisiaj partyzantce. Przeniesione krótkie klocki pośpiesznie zostały ułożone rzędami po 3-4 sztuki w poprzek wszystkich grobli do wysokości 40 cm. Stały się długotrwałymi punktami oporu dla naszych strzelców. Na wszystkich groblach rozpętała się zacięta bitwa. Zadudniły, z lejowatych otworów luf , polskie ckmy swoim charakterystycznym gardłowym du… du… du… Z celnych kabeków, wszystkich kaemów palą teraz nasi chłopcy seriami na wprost i ogniem krzyżowym na boczne groble. Pod zaporowym ogniem spadają niemieckie kaski, a razem z hełmami pękają czaszki faszystów. Rozszarpane mnogością kul niemieckie mózgi zabryzgały nadbrzeżne szuwary. Spływająca z rannych i poległych krew, których ciała bezwładnie staczały się do stawów – na purpurowo zabarwiła wody Piecyków.

Bitwa trwała nieustannie i nabierała coraz większego rozmachu. W tym samym czasie – przezorny, jak zawsze, Komendant „Szary” – wysłał jedną rezerwową drużynę strzelców pod Hutę. Celem jego rozkazu było zablokowanie przez rezerwową drużynę zapniowskiej drogi biegnącej od wsi Zapniów przez Malinowe, Gozdy i północne Piecyki do leśniczówki i gajówki Huta. W każdej chwili kapitan Ernecke mógł tamtędy wykonać oskrzydlający manewr na tyły partyzantów. Prawdopodobnie Ernecke, czy Klein, nie spojrzeli uważnie na mapę i przez kilka godzin zaniedbali alternatywną możliwość oskrzydlającego natarcia. Jednocześnie uporczywie wbijali się klinem w środkowe Piecyki, chcąc je zdobyć, nie bacząc na duże straty. Całkowicie zapomnieli o północnej zapniowskiej drodze powyżej stawów, gdzie nie istniała przeszkoda wodna. Na własną szkodę zapomnieli skorzystać z mapy sztabowej.

Były jeszcze dwie niebezpieczne drogi biegnące z północy ku Piecykom, tj. główny dukt od Czerwińskiego do Posady i od duktu Biała Droga wprost do stawów. Tymi to właśnie drogami Niemcy mogli otrzymać, za pomocą sygnałów radiowych, dodatkowe posiłki z Przysuchy i Radomia. Nie daj, Chryste Panie, żeby na ten czas jakaś rezerwowa niemiecka kompania wyszła Białą Drogą na tyły partyzantów we wschodniej części Piecyków, dlatego też zwiadowcy konni porucznika „Rawicza” nieustannie patrolowali potencjalnie zagrożone szlaki. W ten sposób „Rawicz”, „Lot” i „Przewrotny” (Feliks Świercz) wykonywali zwiad na północ, aż do Sobaczej Góry. Druga grupa jeźdźców: „Antek”, „Zdzich” i „Pogoń” kontrolowali posadzki dukt na południe do wsi Wrony i na wschód do leśniczówki Zapniów. Ponieważ, jak mówi przysłowie: „licho nie śpi”, por. „Sęk” w ślad za konnym zwiadem wysłał w tym samym kierunku niewielką grupę żołnierzy na ewentualny kontakt ogniowy ze strony jakiegoś dodatkowego wachlarza obławy. Powoli przesuwały się po cyferblatach zegarów męczące godziny ciężkiej walki na środkowych Piecykach. Żołnierze polscy byli wyjątkowo mocno zmęczeni i głodni, ale z uporem bronili wschodnich odcinków grobli i obrzeża lasu. Niemcy w południe wprowadzili do walki pozostałe działka i granatniki. Niemniej przeciwnik ponosił w walce znaczne straty w zabitych i rannych. Na groblach i w szuwarach, obok poległych kamratów, jęczeli ranni faszyści, którym ich sanitariusze nie byli w stanie udzielić pomocy – wszak leżeli przeważnie w środku obustronnego ognia. Konali z bólu i upływu krwi na tak zwanym niczyim terenie gęsto haftowanym salwami i seriami pocisków.

W końcowej fazie bitwy późnym popołudniem i w polskim batalionie, niestety, nastąpiły bolesne straty. Trafiony został celnie przez wyborowego strzelca partyzant „Roland” (Kłosiński), a następnie długa seria pocisków z niemieckiego kaemu przeszła przez klatkę piersiową umierającego żołnierza. Nieco później, przed wieczorem poległ również śmiercią bohaterską jego kolega „Głos” (Jan Serba), a niebezpiecznie poranieni zostali ppor. „Zew” (Mieczysław Śliwiński) i inni partyzanci. Było także kilku partyzantów nie tyle rannych, ile poszkodowanych, z powodu upadków na kamienie, pniaki, niewidoczne korzenie – naderwane zostały ścięgna, inne rany odniesiono z powodu zadrapania i skaleczenia o ostre suche sęki drzew. Wszystkimi kontuzjowanymi partyzantami zajęły się i sprawnie nałożyły opatrunki – pułkowe sanitariuszki – zwłaszcza: „Iwona”, „Skarlet”, „Elsinoe”, „Wilga”. Utalentowana „Barbara” dwojąc się i trojąc w dużej mierze wykonywała obowiązki zastępcy lekarza batalionu. Poległych i rannych ułożono na wozie konnym i odprawiono do wsi Zapniów. Od krzyżówek leśnych na Posadzie furmankę eskortowali powracający z północnej strony jeźdźcy por. „Rawicza”. W miarę zapadającego zmroku malała aktywność bojowa niemieckiego natarcia. Właśnie w tej fazie bitwy Niemcy chcieli już tylko zebrać z grobli swoich rannych i poległych żołnierzy. Przeto nie wykazywali już żadnej inicjatywy zaczepnej.

Komendant „Szary” widząc zachowanie się Niemców nie przeszkadzał im w tej czynności i przystąpił do odrywania batalionu ze styku ogniowego z przeciwnikiem.

Zmrok jesienny zapadał dość szybko. Ściągano więc pośpiesznie poszczególne patrole, posterunki i stanowiska ogniowe usytuowane na wysuniętych flankach.

Drugi batalion 3 pp Leg. AK sprawnie odkleił się od przeciwnika i pod osłoną ogniową tylnych drużyn własnej ariergardy przemieszczał się w rejon Zapniowa. Tymczasem Niemcy zajęli się wyłącznie zbieraniem swoich rannych i poległych. Straty ich były znacznie większe niż przypuszczano. Na podstawie relacji furmanów, wziętych na podwody dla potrzeb obławy oraz mieszkańców okolic Gielniowa ocenia się, że około 35-40 zostało zabitych. Poległych żołnierzy Niemcy załadowali na 2 furmanki chłopskie i samochód ciężarowy.

Konni zwiadowcy: „Przewrotny”, „Pogoń”, „Cygan” (Marian Ciura) i „Lot” (Tadeusz Mazurkiewicz) sprawdzali już nawierzchnię mostu nad Radomką, przy dużym stawie, we wsi Wawrzynów. Jeźdźcy ściągnęli pośpiesznie miejscowych chłopów Wodniaków Antka z Piotrkiem i jego żonę oraz cieślę Michałka Bombę, aby wystarczająco uzupełnili deskami i poprawili nawierzchnię dziurawego mostu przy śluzach. Konie „Pogoni” i „Przewrotnego” – „Berta” i „Miotełka” – własnymi kopytami sprawdziły odporność mostu, wszak 2 batalion zbliżał się już do stawu.

Północ minęła z 6 na 7 października 1944 roku, kiedy „Szaracy” przeszli przez most, a dalej w poprzek przez konecką szosę w Ruskim Brodzie i po 2 godzinach marszu osiągnęli docelowy punkt gajówki Cecylia, która ze swą stodołą siana była wprost idealna do wypoczynku.

Należy przypomnieć, że w walkach o Piecyki brali udział harcerze kieleckiej chorągwi; oprócz wymienionych walczyli: Jerzy Janiszewski „Igo”, Jerzy Kurzyk „Krzyś”, Ireneusz Wilkoński „Tokarz”, Wiktor Zielonka „Michał”, „Biały”, „Czarny” oraz kielczanin Michał Skorupski „Trzos”.

Walka z niemiecką operacją przeciwpartyzancką „Waldkater”

Po trudach batalion odpoczywa w gajówce Cecylia. Świętujemy awans Komendanta „Szarego”. Dostał awans na dowódcę 3 pp Leg. Dołączył I batalion pod dowództwem por. „Wąsowicza” (Antoni Piwowarczyk). Na dowódcę II batalionu awansował por. „Sęk”. Razem oddział liczył około 600 żołnierzy. Około południa powracający ze zmiany wysuniętych czujek żołnierze 2 baonu „Piorun”, „Szyszka” i „Huragan” napotkali maszerujący gościńcem nieznany oddział partyzancki, którego dowódca por. „Lech” szukał kontaktu z „Szarym”. Wsłuchując się w melodyjny wschodni akcent mowy przybyszów ustalono dość trafnie, że są to partyzanci kresowi. „Szaracy” doprowadzili zmęczonych marszem rodaków do dowódcy 3 pp Leg. AK. Byli to żołnierze ze Zgrupowania Stołpecko-Naliborskiego Okręgu Nowogródzkiego AK, którzy przeszli pod Warszawę i walczyli podczas powstania w Kampinosie, a następnie, po jego upadku przedzierali się grupami w Góry Świętokrzyskie (weszli w skład 25 pp). Ponad 100 osobową grupą kresowiaków dowodził por. „Lech”.

Harcerze kieleccy – gajówka Cecylia.

Harcerze kieleccy – gajówka Cecylia.

Cała kresowa grupa została włączona do I baonu por. „Wąsowicza”. Do końca października przeprowadzono demobilizację. Kompania por. „Judyma” została urlopowana. Na początku listopada powrócił z urlopu, ze swym plutonem ppor. „Grad”. Obławy nie ustawały. Na 25 pp w lasach przysuskich rozpoczęto obławę. Pułk wycofał się w naszym kierunku. Spalono wieś Boków. Komendant przemieścił baon w lasy niekłańskie i tam 5 listopada natknęliśmy się na postępującą za 25 pp obławę. Po południu nagle natarła na nas od strony bagien, wielka tłuszcza Kałmuków dowodzona przez Niemców, mimo że nasze ubezpieczenia były dobrze widoczne. Tym razem Niemcy zastosowali inną taktykę. Czesali las idąc tyralierą na przełaj, przez mało widoczny bagnisty teren, ominęli nasze ubezpieczenia. Kompania „Jelenia”, wprost ze stanowisk postoju, broniła zaciekle swoich pozycji. Ogniem karabinów maszynowych kładła pokotem szeregi Kałmuków, ale za nimi szli inni. Sytuację pogarszał fakt stosowania przez Niemców pocisków akryzatowych, które rozrywały się stykając z gałęziami drzew, powodując dezorientację, z której strony jest prowadzone natarcie. W trakcie walki Komendant organizował wyprowadzanie taboru, którego nie dało się wyciągnąć. Ładowano żywność, kotły kuchenne, osprzęt, broń wprost na konie, jako juki i przedostawano się z nimi na przełaj przez las.

Tymczasem kompanie broniły zaciekle swoich pozycji mimo poniesionych strat. Kałmucy upojeni wódką nacierali, jak dzika horda: krzyki, piski, kogucie gulgotanie, naśladowali głosy różnych zwierząt. Powodowali zamęt i zamieszanie. Szli ławą i ginęli ławą. Wreszcie udało się im zająć opróżnione tabory, przyciągnęło to ich uwagę, co oznajmili niesamowitym tumultem. Pozwoliło to walczącym kompaniom na wycofanie się z pola walki.

Była to największa obława i największa klęska naszego oddziału. Jedenastu poległych żołnierzy. Ciężko ranny w głowę ppor. „Grad”, wywieziony na koniu z pola walki zmarł w szpitalu w Końskich. Za nami z tyłu został I baon por. „Wąsowicza” i kompania por. „Lecha”, które też zostały zaatakowane; byli tam zabici i ranni. Po oderwaniu się od nieprzyjaciela oddział przemieścił się w kierunku kopalni Piekło, a następnie w lasy szydłowieckie. Pod Szydłowcem baon przeszedł szosę i tory kolejowe Skarżysko-Radom, zatrzymując się we wsi Suliszka. Przez całą drogę padał śnieg z deszczem. Wypoczywaliśmy dwa dni, co się nam bardzo przydało. Zapamiętaliśmy tę wieś, bo miała światło elektryczne. Zaraz po walce Komendant wysłał pluton „Orkana” Stanisława Kołodziejczyka, w którym brał udział kielecki harcerz „Gieniek” Zygmunt Witecki. „Orkan” miał spenetrować lasy majdowskie, a następnie powrócić na teren walk w celu pochowania poległych żołnierzy. Tak też uczynił.

Po trzech dniach oddział wrócił bez przeszkód w lasy niekłańskie, zajmując nie zdekonspirowany dotychczas obiekt, jakim była kopalnia rudy Łopata koło Chlewisk. Tu oddział doprowadził się do możliwego porządku. Była gorąca woda, para, w kopalni przeprowadzono dezynfekcję. Gorąca para w kotle zniszczyła wszy nie pozostawiając po nich śladu. Gorzej z guzikami, bo robiły się z nich skwarki. Żołnierze odżyli i odpoczywali po ostatnich tragicznych przejściach. Odeszli na zimowe urlopy porucznicy „Krzyk”, „Rawicz”, „Wąsowicz”. Oddział pomniejszono, odsyłając tych, którzy tylko mogli odejść na urlopy lub meliny. Mały oddział mógł się łatwiej uchronić przed nieprzyjacielem. Z opiekuńczej kopalni, aby jej nie zdekonspirować, oddział przeniósł się do gajówki Motyki. Gajówka Cecylia, tak droga dla nas podczas ostatniej obławy, została spalona. Z nami pozostał pluton z Kampinosu por. „Lecha”.

W drodze do domu

„Pakosz” i „Czerw”, po zdaniu broni w gajówce Cecylia zostali urlopowani na własną prośbę. Był już koniec października, pogoda w miarę się ustabilizowała. Opuścili oddział idąc raźno przez las obok wsi Furmanów w kierunku Wólki Plebańskiej. Poczuli się samotnie, ale dzielnie maszerowali na południe. Doszli do wsi Niekłań Wielki. Zauważyli, że szosą jadą niemieckie budy stosowane na łapanki. Niewiele myśląc pobiegli do oddalonego o 100 metrów kościoła. Zmęczeni weszli do środka. Była cisza, ciemno, ale spokojnie. Przed ołtarzem modliła się starsza kobieta. Grzecznie przeprosili prosząc, czy nie mogłaby wyjść z kościoła i zobaczyć, co się dzieje we wsi. Popatrzyła przyglądając się obu (pewnie domyśliła się kim są), skinęła głową i wyszła. Partyzanci byli zadowoleni, że kościół był otwarty, a ponadto będą mieli rozeznanie, czy Niemcy są we wsi. Czekali dość długo. Nareszcie weszła emisariuszka i oznajmiła, że żandarmi odjechali w kierunku Chlewisk. Ucieszeni wyszli z kościoła. Pogoda na koniec października była dość ładna. Doszli do przystanku PKP przy Wólce Plebańskiej. (Należy przypomnieć, że niedaleko od tego miejsca, nasza grupa pod dowództwem por. „Jelenia” wysadziła w połowie sierpnia most kolejowy.) Na peronie nie było nikogo. Wreszcie nadszedł jakiś kolejarz, wyjaśniając, że do Skarżyska tylko przejazdem jeżdżą pociągi załadowane sprzętem wojennym, a osobowych nie ma. Nadjechał transport wojskowy i solidnie przyhamował. Zapytany żołnierz, czy można wsiąść do „breku” i dojechać do Skarżyska, pozwolił. W biegu wdrapali się do budki. W pobliżu parowozowni, przed dworcem wyskoczyli, i poszli dalej na piechotę. Pracujący przy torach robotnicy ostrzegli, że na dworcu jest łapanka. Jeden z kolejarzy zgodził się kupić dwa bilety do Kielc. Niedługo nadjechał pociąg osobowy, do którego wsiedli, a były to wagony z czasów cesarstwa austryjacko-węgierskiego Franciszka Józefa charakteryzujące się tym, że co okno – to drzwi. Weszli do przedziału, który zajmował gruby Niemiec czytający gazetę. „Nür fur deutche” – rzekł, ale pozwolił, by usiedli, bo pociąg już ruszył. Z duszami na ramieniu siedzieli, jak trusie. Po cichu uzgodnili, że wysiądą na przystanku w Węglach (obecnie Tumlin), bo w Kielcach może być łapanka. Tak też zrobili. Dalej poszli piechotą. Już była szarówka, gdy zbliżali się do mostu herbskiego przy ul. Piotrkowskiej. Z dala było widać spacerującego Niemca z karabinem. Tuż przed nimi szła kobieta z wózkiem, więc „Pakosz” podszedł do niej i pomógł jej go pchać, za nim szedł „Czerw”. Żołnierz krzyknął: „Halt, wo hin”. „Pakosz” wskazując na Fabrykę Ludwików odrzekł: „Zum arbeit”. Wówczas Niemiec pouczył go, że jest późno, godzina policyjna, należy iść szybciej. Przyspieszyli kroku na życzenie szkopa, doszli do ulicy Młynarskiej. Pani z wózkiem i dzieckiem w międzyczasie odeszła. Skręcili w Młynarską, niedaleko uszli, zrobiło się ciemno – była godzina policyjna. Z daleka widać dwóch ludzi z psem, a więc patrol. Szybko wskoczyli do pierwszego napotkanego ogródka, na nieszczęście, w agrest. Czekają długie minuty z podrapanymi rękami i twarzami. Decydują się wyjść na ulicę i tu o dziwo, nikogo nie ma! Już bez przeszkód doszli do ulicy Zaścianek, gdzie mieszkali rodzice „Czerwia”. W domu „Pakosz” dowiedział się, że podczas pobytu w partyzantce, zmarła jego mama (była chora i miała połowiczny paraliż). Tak zakończył się ich marsz na urlop – dość szczęśliwie.

Powrót  „Białego”, „Czarnego”, „Krzysia”, „Przewrotnego”, „Tokarza” i „Trzosa”

Od czasu ogłoszenia pozwolenia odejścia na urlopy minęło ponad miesiąc i zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Oddział był coraz mniejszy i liczył około 100 osób. Przebywaliśmy w gajówce Motyki i tam doszło do narady, którędy udać się do Kielc. Marsz miał być od gajówki Motyki lasami obok spalonej Cecylii. Dalej, obok Niekłania, Wólki Plebańskiej, Odrowąża, Szałasu, przez Długojów, Barczę, Dolinę Wilkowską, Pasmo Klonowskie, Pasmo Masłowskie do Kielc. Otrzymaliśmy zgodę na urlop, ustalając wymarsz na 20 grudnia 1944 r. „Przewrotny” miał ze sobą kompas i mapę, co umożliwiało określenie kierunku marszu w nocy i w lesie. Rozstanie z bronią było dość smutne. „Trzos” zdał karabin maszynowy Bergman, który towarzyszył mu w marszach ubezpieczających przez około siedmiu tygodni. Przedtem był łącznikiem dowódcy kompani por. „Sęka”. Smutne było pożegnanie „Przewrotnego” ze swoim koniem. Zostawił go dowódcy plutonu przybyłemu z Kampinosu. „Miotełka” – wspaniałe, szlachetne zwierzę – ze trzy razy odwracał głowę patrząc na odchodzącego. Pozostali partyzanci też zdali broń. Pożegnaliśmy się z Komendantem i ppor. „Lisem” oraz pozostałymi kolegami. Komendant ostrzegał, że Niemcy wiedzą o demobilizacji oddziałów partyzanckich, należy omijać wioski, bo mogą tam koncentrować siły przed uderzeniem wojsk radzieckich. We wsiach może być łapanka.

Wyszliśmy po obiedzie, lekko ubrani w takich ubraniach, jak w partyzantce – na głowach berety z orzełkiem. Pogoda była mroźna, ale bez śniegu. Znanymi lasami dotarliśmy w okolice Wólki Plebańskiej. Spotkany gajowy ostrzegł, że obok torów stoją bunkry, z których strzelają bez ostrzeżenia. Leśną dróżką doprowadził nas do torów, z drugiej strony z boku widać było chałupy wsi Murawki. Przez tory udało się nam przeskoczyć, ale ktoś z naszych potrącił kamień, co narobiło hałasu. Zaczęli w naszym kierunku strzelać. „Tokarz” potknął się i upadł tłucząc kolano, całą drogę szedł kulejąc. Szosy Niekłań-Odrowąż i Odrowąż-Stęporków przeszliśmy bez problemów. Wędrowaliśmy cały czas na południe, zatrzymaliśmy się w małej wsi Zamostki. Mieliśmy przy sobie trochę prowiantu, który teraz został skonsumowany, chcieliśmy trochę odpocząć. „Krzyś” zauważył, że gospodarz wyszedł bez uprzedzenia. Natychmiast opuściliśmy tę kwaterę i udaliśmy się w dalszą drogę. Po około 2 kilometrach trafiliśmy na rzekę. Krasna była zamarznięta, lód trzeszczał i trzeba się było przeczołgać. Minęliśmy kawałek lasu dochodząc do wsi Długojów. Tu, przez cały dzień, odpoczywaliśmy. Przed wieczorem wyruszyliśmy: przez Borową Górę, obok wsi Występa i Zachełmie, idąc lasem równolegle do torów kolejowych relacji Zagnańsk-Suchedniów. Idący przodem „Przewrotny” przystanął przed rowem szosy. Nagle zauważyłem, że ktoś w rowie pali papierosa. Stuknąłem w ramię „Przewrotnego”, bez słów wskazując to miejsce. Nie było wątpliwości, prowadzący potwierdził skinieniem głowy, zdecydował wycofać się w głąb lasu. Po przejściu około 400 metrów skręciliśmy na północ w stronę wsi Występa, aby ponownie wrócić do szosy. Cała grupa przeczołgała się przez szosę, idąc dalej lasem w stronę torów. „Przewrotny” znał tę okolicę, wiedział, że jest tu pod torami przepust. Udało się go sforsować, ale już po drugiej stronie biegnąc do lasu, jeden z kolegów zawadził nogą o kamienie, powstał hałas. Niemcy zaczęli strzelać i to w różnych kierunkach. Okazało się, że na styku szosy i torów stał bunkier ubezpieczony czujkami. Tymczasem cała grupa wspinała się leśną drogą pod górę do Barczy. W gajówce świeciło się światło. „Tokarz” i „Przewrotny” poszli na rozpoznanie. Okazało się, że w gajówce świętują, stół zastawiony na uroczystą kolację, w pomieszczeniu był gajowy z rodziną. Zrozumieliśmy, że pozostałe nakrycia były dla Niemców, którzy na skutek strzałów pobiegli do bunkra.

Zaproszono nas i zjedliśmy przygotowany posiłek. Szybko pożegnaliśmy gajowego z rodziną. „Przewrotny” ustalił kierunek marszu i ruszyliśmy na południe, początkowo lasem, przez Lubrzankę (zamarzniętą), Dolinę Wilkowską, obok kamieniołomu Wiśniówka weszliśmy na Pasmo Masłowskie. Z lewej strony pozostał Masłów, na łagodnym zboczu pasma widoczne były liczne ślady gąsienic czołgowych. Mijając Dąbrowę w okolicy Świniej Góry grupa pożegnała się serdecznie i każdy odszedł w swoim znanym już kierunku. „Przewrotny” i „Tokarz” weszli do Kielc z północy, od wsi Sieje. Doszli do domów szczęśliwie. Przy ulicy Leszczyńskiej pożegnałem się z „Krzysiem”, „Czarnym” i „Białym”. Pierwszy dotarł do domu szczęśliwie, natomiast losów dwóch pozostałych nie znam. Na ulicy Leszczyńskiej wstąpiłem do „Świerka”, który przyjął mnie serdecznie, a wieczorem siostra „Świerka” zaprowadziła mnie do domu, gdzie zastałem na kwaterze Niemców z łączności. Byli to Austriacy, około 12 stycznia 1945 r. wyjechali. W domu dowiedziałem się, że nasz mieszkaniec cc rtm. „Bułany” Stefan Raczkowski zginął 29.07.1944 r. pod Suchedniowem. On skierował Świerków I i II oraz mnie do Oddziału „Szarego” w maju 1944 roku.

* * *

Postscriptum

Tekst artykułu autor opracował na podstawie wspomnień: A.Ferstena, J.Goryckiego, L.Madeja, M.Skorupskiego.

Harcerze kieleccy – gajówka Cecylia.

Harcerze kieleccy – gajówka Cecylia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.