Dokumentalna opowieść o wyczynie „Jędrusiów”

Tadeusz Szawera „Łebek”

Tadeusz Szawera „Łebek”

     Muszę przede wszystkim przypomnieć wydarzenia, które poprzedziły to śmiałe uderzenie na niemieckie więzienie w Mielcu 29 marca 1943 roku.

13 marca tegoż roku akowską konspiracją w Tarnobrzegu wstrząsnęła wiadomość o aresztowaniu przez Gestapo komendanta tarnobrzeskiego Obwodu AK, kapitana Kazimierza Krasonia ps. „Kriszna”. Niemcy osadzili go chwilowo w więzieniu na Zamku w Sandomierzu, a następnie przetransportowali do siedziby Gestapo w Mielcu (Gestapo to skrót Geheime Staatspolizei – tajnej państwowej policji bezpieczeństwa).

14 marca napłynęły do Komendy Obwodu wiadomości o aresztowaniu prof. Walczyny i ks. Władysława Czopka – organizatorów tajnego nauczania w Trześni, sierżanta Stanisława Magdziarza z placówki w Sokolnikach i kpr. Franciszka Rutyny z placówki w Wielowsi. Można było z tego wnioskować, że Gestapo ma rozpracowaną siatkę konspiracyjną, i że aresztowania mogą zatoczyć szersze kręgi, tym bardziej, że tego samego dnia w ręce gestapowców wpadł znany działacz ruchu ludowego Władysław Kozioł z Grębowa, sympatyk AK.
W tej sytuacji Ojciec mój, Zygmunt Szewera ps. „Cyklop”, szef I Wydziału Komendy Obwodu AK (był to Wydział Organizacyjny), zdecydował się pojechać do Mielca na spotkanie z majorem „Jagrą”, Walerianem Tumanowiczem, dowódcą Inspektoratu.

Inspektorat obejmował trzy obwody: Mielec, kryptonim „Mleko”, Tarnobrzeg „Twaróg” i Nisko „Niwa”. Kontakt na „Jagrę” dał Ojcu członek AK Bolesław Piechociński, kelner w restauracji obok dworca kolejowego w Mielcu. W tej właśnie restauracji miało się odbyć spotkanie „Cyklopa” z mjr. „Jagrą”. Przed wyjazdem „Cyklop” powiadomił por. „Bławata”, Kazimierza Bogacza, oficera dywersji w Obwodzie, aby oczekiwał na jego powrót w okolicy tarnobrzeskiej stacji kolejowej. Tego dnia jednak „Cyklop” nie przywiózł żadnych specjalnych poleceń, a jedynie wiadomość, że więźniowie zostali przewiezieni z Sandomierza do Mielca i są już poddawani brutalnemu śledztwu. Sytuacja stawała się coraz groźniejsza tym bardziej, że nadal trwały aresztowania w innych placówkach Obwodu.

16 marca „Cyklop” zdecydował się na ponowny wyjazd do „Jagry”. Porucznik „Bławat” miał oczekiwać na jego powrót na polnej drodze wiodącej od stacji do Miechocina, koło cmentarza wojskowego. W czasie spotkania „Cyklop” powiadomił go, że otrzymał od majora polecenie przeprowadzenia szybkiej akcji uwolnienia kpt. „Kriszny”, czy to w drodze, gdy będzie on prowadzony na przesłuchanie do pobliskiej siedziby Gestapo, czy też z więzienia w czasie kolacji, gdy jest osłabiona czujność strażników. Akcję miał przeprowadzić „Bławat” z pięcioma członkami Dywersji tarnobrzeskiej przy współdziałaniu 5-osobowej grupy Dywersji Obwodu AK Mielec dowodzonej przez „Stalowego”, Jana Mazura.

Po tym spotkaniu „Cyklop” udał się do zegarmistrza, aby naprawić oprawkę w okularach. Tam się spotkał z żoną kpt. Kazimierza Krasonia, która u tego zegarmistrza szukała kontaktu na więzienie i z pełniącymi tam służbę strażnikami. Dziś wiadomo, że niektórzy z nich byli konspiratorami AK i przemycali tzw. grypsy od więźniów. Krasoniowa powiedziała „Cyklopowi”, „że stara się o widzenie z mężem”. Czy ów zegarmistrz był członkiem konspiracyjnej organizacji, czy też miał dobre stosunki ze strażnikami więziennymi i takie sprawy załatwiał przez nich – niestety, tego dokładnie nie wiem.

Jedyny pociąg z Mielca do Rozwadowa przez Tarnobrzeg odchodził po południu. Przed odjazdem „Cyklop” spotkał się ponownie z „Jagrą”, który wręczył mu gryps od kapitana Krasonia do żony. Krasoń informował m.in., że Gestapo wie wszystko o „Bławacie” oraz o „Śmiałym”, Józefie Motyce, adiutancie Inspektora „Jagry” na Tarnobrzeg. „Kriszna” prosił, aby ich obydwóch ostrzec. „Cyklop” wręczył w pociągu ów gryps żonie Krasonia wracającej do Tarnobrzega.

Zgodnie z umową, przed stacją oczekiwali na „Cyklopa”: por. „Bławat”, por. „Śmiały” i por. „Wiatycz”, Józef Kaput (po wojnie Chełbicki). Polami szli w stronę Miechocina, gdzie mieszkał „Cyklop”, który przekazał „Bławatowi” polecenie mjra „Jagry” o akcji na więzienie wraz z kontaktem do „Stalowego”. Tak się rozstali. Przy lasku, który nazywano potocznie Borkiem, czekał na „Cyklopa” Michał Winiarz ps. „Czarny”, członek tarnobrzeskiego wywiadu AK. Radził, aby profesor uważał, bowiem zarówno dom, w którym „Cyklop” zajmował jedną izbę wraz z żoną, córką i synem, jak i pobliski teren jest pod obserwacją cywilów, przypuszczalnie gestapowców lub ich agentów. Mimo to „Cyklop” poszedł do swego mieszkania.

Około godziny trzeciej nad ranem 17 marca „Cyklop” został aresztowany. Żandarmów i gestapowców było siedmiu. Przeprowadzili rewizję, wytrząsali nawet słomę z sienników. Ponieważ moja siostra Helena nie posłuchała polecenia, aby wstała z łóżka, tarnobrzeski żandarm Józef Brzoza zwany „Grubym Józkiem” uderzył ją kilka razy w twarz. Mnie nie było w domu, od roku nocowałem w specjalnej skrytce w stodole Wojciecha Stali. Po rewizji kazali się Ojcu pożegnać z Mamą i skutego wyprowadzili do auta, w którym siedział Rudolf Zimmermann, znany oprawca z Mielca, z Rzeszowa, a później ze Stalowej Woli. Wcześniej też pełnił służbę w Tarnowie. W 1942 roku aresztowano w rejonie Dąbrowy Tarnowskiej Stanisława Jasińskiego, brata „Jędrusia”, pod nazwiskiem Adama Sosny. Śledztwo nic nie dało, został więc skazany na KL Auschwitz. Gdy żandarm wyprowadzał Stacha, z celi nadszedł Zimmermann. Zapytał go co to za więzień i dokąd go prowadzi. Ten odrzekł: „Do transportu nach Auschwitz”. Zimmermann na to: „A jak on się nazywa?” Otrzymał odpowiedź: „Adam Sosna”. Ten zarechotał: „To jest Stanisław Jasiński, a nie jakiś Adam Sosna! Zurück!” Zaczęło się makabryczne śledztwo, po którym „Sosna” został skazany na śmierć. Zginął w Oświęcimiu. Taki był ten osławiony oprawca Rudolf Zimmermann, syn kolonisty niemieckiego z Czermina koło Mielca, przed wojną uczeń Gimnazjum im. Konarskiego w Mielcu. Znał doskonale przyszłego „Jędrusia”, Władysława Jasińskiego, i jego brata, Stanisława, znał wielu innych uczniów tego Gimnazjum. Dlatego tropił „Odweciarzy”, „Jędrusiów” i konspiratorów AK z niezwykłą zajadłością. Poza nim postrachem Polaków, nie tylko mieszkańców Mielca, byli gestapowcy Karl Reisner, Wilhelm Glamann, Georg Friedrich, Helmut Hensel i inni. Często odsyłano ich na inne placówki, a na to miejsce przysyłano coraz gorszych oprawców. Jedynie Rudolf Zimmermann długo jeszcze pastwił się nad więźniami, zanim skierowano go do Stalowej Woli.

Ojca wrzucili do auta i pojechali na ulicę Sosnową, na tzw. Borek. Gestapowcy przeprowadzili rewizję u pani Ludwiki de Ville szukając Zdzicha, jej syna, który w tym czasie był już partyzantem „Jędrusia” na Ziemi Sandomierskiej. W drodze na posterunek, przy obecnej ulicy Mickiewicza, mówili między sobą po niemiecku o Kazimierzu Bucheltcie ps. „Czarny Kazek”, że „…tam też trzeba będzie pójść”.

Na posterunku żandarmerii w Tarnobrzegu odebrano „Cyklopowi” dokumenty, książeczkę Inwalidy Wojennego i 50 złotych, po czym skutego wepchnięto do autobusu. Siedziało już w nim dwóch aresztowanych. Jeden szeptem powiedział do Ojca: „Nazywam się Wolak z Mokrzyszowa”. Drugi nie ruszył się z miejsca. Teraz wiem, że nazywał się Bogacz (przez pomyłkę aresztowany za Kazimierza Bogacza „Bławata”). Jego rodzice, wysiedleni z poznańskiego, prowadzili sklep w Rynku, przy dzisiejszym placu B. Głowackiego. W drodze do Mielca autobus z żandarmami zatrzymał się w Padwii Narodowej. Przyprowadzono trzech braci Różyckich i Józefa Uzara. W Chorzelowie aresztowano kolejarza Hildebranda, w Jaślanach Józefa Światowca, w Krzemienicy Adama Mazura. Ojciec ich nie znał. W Mielcu doprowadzili Jana Luberę, małżeństwo Oberców oraz Ludwika i Stanisława Kotulów. „Cyklopa” gestapowcy osadzili w celi, w której zetknął się z profesorem Józefem Walczyną z Trześni.

Tego samego dnia, tj. 17 marca, nie wiedząc jeszcze o aresztowaniu „Cyklopa”, do Mielca pojechał „Bławat”, aby omówić z Janem Mazurem „Stalowym” akcję odbicia
kpt. Kazimierza Krasonia. Obaj ustalili, że uderzenie odbędzie się 19 marca o godzinie 19.00. Postanowili też, że uwolnią wszystkich więźniów, nie tylko „Krisznę”. „Bławat” miał przyjechać z pięcioma ludźmi, tyle samo miał przyprowadzić „Stalowy”.

Według planu „Bławata” ta piątka miała przyjechać do Mielca samochodem osobowym, wykradzionym przez Kazimierza Gałuszkę „Graba”, który pracował jako kierowca
w niemieckiej firmie budowlanej w Dębie. Prócz niego uczestniczyć mieli w akcji: Michał Pitra „Szczapa”, Aleksander Terej „Grot-Agrot”, Stanisław Kosior „Hydra”, no i „Bławat”. Tymczasem samochód osobowy, prowadzony przez „Graba”, przybył na punkt zborny w Nagnajowie z prawie godzinnym opóźnieniem i do tego przyjechał z nim także nieprzewidywany „Wiatycz”, Józef Kaput, a miejsc było w aucie tylko pięć. Kto ostatecznie pojechał do Mielca? Do dziś trwa spór. Byłem wtedy w Nagnajowie wraz z Józefem Motyką „Śmiałym” przy odjeździe tej grupy, lecz mimo to nie chciałbym się autorytatywnie po latach wypowiadać.

„Stalowy” przybył do Mielca ze swoim bratankiem, Janem Mazurem „Jasiem Dużym”, Janem Działowskim „Jasiem Małym” (zginął po wojnie jako sokista w starciu z żołnierzami radzieckimi na stacji w Sandomierzu) oraz Kazimierzem Żolą „Zindapem”. Nie mogąc się doczekać na grupę „Bławata” podjął decyzję o rozpoczęciu akcji. W jej trakcie doszło do strzelaniny. Ranny został naczelnik więzienia, Ukrainiec Małyszko, który podniósł alarm. Trzeba się było wycofać, zwłaszcza że atakujący mieli w pistoletach niewypały. W tym czasie nadjechało auto z ludźmi „Bławata”. Na widok otwartej bramy więzienia i pokrwawionego Małyszki, który wzywał pomocy, musieli natychmiast odjechać. Gestapowcy, którzy pojawili się niebawem, odwieźli rannego, a im oddanego sługę, do szpitala w Tarnobrzegu i tu otoczyli go troskliwą opieką, zapewniając mu szczególną ochronę policyjną.

Akcja „Stalowego” nie została uznana przez Gestapo (na szczęście) za próbę rozbicia więzienia. Uważano ją za osobiste porachunki między Małyszką a jakimś nieznanym osobnikiem. Wzmocniono więc tylko straż więzienną kilkoma granatowymi policjantami.

20 marca „Bławat” pojechał do Mielca na spotkanie z „Kuwaką”, Franciszkiem Stalą, oficerem Dywersji Inspektoratu AK. Major „Jagra” naglił, ponieważ Niemcy stosowali wobec więźniów potworne tortury. W każdej chwili mogła nastąpić dalsza „wsypa w wyniku załamania się torturowanych”. A oprawcy nie próżnowali, zwłaszcza Zimmermann, obdarzony przydomkiem „Doktor”, oraz niski brunet, o krzywych, pałąkowatych nogach, gestapowiec Jek.

Na spotkaniu z „Kuwaką” zdecydowano, że uderzenie na więzienie nastąpi 25 marca punktualnie o godzinie 18.30. „Bławat” zdołał zmobilizować dwudziestu kilku konspiratorów. Kazimierz Gałuszka „Grab” miał zdobyć ciężarowy samochód przykryty plandeką i dokumenty zezwalające na przewóz do Mielca rzekomych robotników. Zbiórka została wyznaczona w lasku na Górce Machowskiej. Stawili się już: Kazimierz Bogacz „Bławat”, Józef Motyka „Śmiały”, Józef Kaput „Wiatycz”, Jan Motyka „Wiarus”, Kazimierz Reczek „Wichura”, Aleksander Terej „Agrot”, Stanisław Kosior „Hydra”, Michał Pitra „Szczapa”, Tadeusz Gładysz „Jastrząb”, Mieczysław Wiącek „Sztylet”, Franciszek Baracz, Józef Kozioł, Władysław Hyjek „Lord”, Szczepan Wilamowski „Szczepan”, Józef Gorczyca „Jaskółka”, Kazimierz Lewandowski „Sęp”, Jan Jabłoński „Jabłonka” i Tadeusz Szewera „Mały Tadek” – „Łebek”. Ten zapis sporządziłem na podstawie informacji „Wichury” już grubo po 1956 roku. Nie wiem, czy nie pominąłem któregoś z konspiratorów, którzy zgłosili się na akcję. Do tej grupy dołączyli z GL Antoni Urbaniak z Alfredówki i Karol Janeczko z Wydrzy, wraz z obsługą erkaemu, a także z BCh Stanisław Ordyk „Czernik” z kilkoma ludźmi.

Czekaliśmy pełni niepokoju na „Graba”, który pojawił się znowu z godzinnym opóźnieniem. Samochód, jakiś stary gruchot, był nakryty brezentową budą. Ale nie było już nadziei, by do Mielca dotrzeć na wyznaczony czas, zwłaszcza że przed miastem znajdował się niemiecki punkt kontrolny i mogły tam upłynąć kolejne cenne minuty. Wreszcie wartownik otworzył szlaban. Droga wolna. Lecz na punkcie kontaktowym nie było już ani „Kuwaki”, ani łącznika. Podobnie nikt nie czekał w okolicy więzienia z informacją o panującej sytuacji. Cóż było robić? „Bławat” dał rozkaz odwrotu. Na machowskiej górce wysiadł silnik. „Grab” gorączkowo szukał przyczyny, wreszcie silnik zapalił. Gdzieś w okolicy Chmielowa zgasł motor i samochód wylądował w rowie… „Grab” musiał uciekać. Wracałem ze ściśniętym sercem. Tak bardzo chciałem być uczestnikiem akcji, która miała przywrócić wolność „Cyklopowi” – mojemu Ojcu. Nie udało się …

Pocieszałem się tylko faktem, że wykonałem Jego polecenie. Kiedyś powiedział mi: „Gdyby stało się coś ze mną, pamiętaj o archiwum Obwodu”. Nikt inny nie został dopuszczony do tej tajemnicy. Archiwum było ukryte pod betonem w komórce na drzewo. Gdy miałem coś schować z ważnych dokumentów szedłem tam z naręczem trawy i innych specjałów: marchewki pastewnej, brukwi i kapusty. W komórce umieściłem klatki z królikami i wszyscy wiedzieli, że idę karmić moją ulubioną „zwierzynę”. Kiedy nad ranem dostałem wiadomość od drogomistrza, Władysława Niemca, członka wywiadu AK, o aresztowaniu Ojca, natychmiast podszedłem ostrożnie pod dom. Nikt obcy się nie kręcił w pobliżu. Wszedłem do izby, w której panował niesamowity rozgardiasz. Słoma na podłodze, wywrócona półka z książkami, rozwalony stolik, podeptane buciorami podręczniki i zeszyty z notatkami na tajne lekcje. Mama stała przy oknie i płakała. Powiedziałem jej, żeby z moją siostrą wyjechała natychmiast do rodziny poza Tarnobrzeg. Zdradziłem jej też dotychczasową moją i Ojca tajemnicę: „Muszę natychmiast wynieść archiwum na wypadek kolejnej rewizji”. Wszedłem do komórki, odwaliłem betonową płytę i po brzegi załadowałem plecak. Nie wszystka dokumentacja się zmieściła. Wiedziałem, że do porucznika „Śmiałego” w Nagnajowie mam szmat drogi. Ruszyłem polami, ile sił w nogach. On już czekał na mnie. Wyładowałem „bagaż” i znowu przez pola po następny ładunek. Skrytkę założyłem płytą i pomaszerowałem przed siebie. Była ciepła noc. W Nagnajowie otrzymałem miskę zacierki z mlekiem, odpocząłem i nad ranem doszedłem do Miechocina. Byłem ubłocony i spocony. Wyszedłem przed ganek i zacząłem pucować buty. Wtedy wjechali trzej żandarmi: Gruby Józek, Rudy i Bugla. W Tarnobrzegu ludzie bali się ich jak ognia. Rowery zostawili przy bramie wiodącej do obejścia Stalów. Bugla zawołał mnie, odebrał mi dokumenty i kazał pilnować rowerów. Cała trójka rozpoczęła u drogomistrza i u Staliny rewizję. Skorzystałem z ich nieuwagi i rzuciłem się do ucieczki drogą ku Wiśle. Byłem uratowany. Ale Bugla, gdy przyjrzał zabrane mi dokumenty, zorientował się, że miał w ręku syna aresztowanego „Cyklopa”. Mnie zaś czekała daleka droga przez wertepy i lasy wiodąca do „Jędrusiów”…

W Komendzie Inspektoratu zrodziła się myśl, aby spróbować rozmów na temat rozbicia więzienia w Mielcu z dowódcą „Jędrusiów”, Józefem Wiąckiem. Głośno już wówczas było o rozbiciu przez ten oddział, 12 marca 1943 roku, więzienia w Opatowie, skąd uwolniono ponad 80 konspiratorów, głównie z AK. Za pośrednictwem „Jagry” i „Kuwaki” zaproszono „Sowę”, Józefa Wiącka, do Krakowa, do Komendy Okręgu AK. Propozycja była jednoznaczna: „Trzeba szybko rozbić więzienie w Mielcu”. Szef „Jędrusiów” propozycję przyjął. A działo się to 27 marca 1943 roku. Ustalono, że uderzenie nastąpi 29 marca przed nocą.

Przyjęte zadanie wymagało nie tylko odwagi, ale przede wszystkim precyzyjnie opracowanego planu uderzenia na więzienie, rozpoznania wszystkich sił niemieckich w Mielcu i najbliższej okolicy, sposobu wycofania się po zakończeniu akcji i zmylenia niemieckiego pościgu. Taki plan przygotowali właśnie „Jędrusie” i ich dowódca Józef Wiącek „Sowa”. Do czasu uderzenia ów plan, poza uczestnikami akcji, nikomu nie został ujawniony. A trzeba nam wiedzieć, że w samym Mielcu znajdowało się lotnisko z Zakładami Lotniczymi Heinkla strzeżone przez silną jednostkę wojskową i niemiecką straż przemysłową, że 5 km od miasta był zlokalizowany obóz ćwiczebny liczący kilka tysięcy żołnierzy Wehrmachtu, że w pobliżu więzienia, w pożydowskiej kamienicy, miało siedzibę Gestapo. Poza tym w mieście znajdował się posterunek żandarmerii z załogą liczącą kilkanaście osób, tam miała siedzibę Kryminalpolizei oraz Granatowa Policja złożona z Polaków na służbie niemieckiej, wreszcie na dworcu kolejowym zajmowała pomieszczenie ochrona złożona z Bahnschutzów. W tym czasie na rynku zatrzymała się na odpoczynek niezidentyfikowana kolumna samochodów. W porównaniu z grupą partyzantów – siła potężna. A jednak…

Po powrocie z Krakowa „Sowa” ogłosił alarm bojowy dla wszystkich „Jędrusiów” przebywających czasowo na kwaterach w Woli Malkowskiej koło Bogori Staszowskiej oraz z różnymi zadaniami bojowymi w terenie. Wszyscy mieli się stawić na przeprawie przez Wisłę w Niekurzy, w pełnym uzbrojeniu. Zdzich de Ville furmanką przewiózł trzy cekaemy, kilka paczek trotylu i karabiny. Po przeprawieniu się przez Wisłę partyzanci zapadli w kępie nad Wisłoką. Józef Wiącek wraz z Andrzejem Skowrońskim ruszyli do miasta, aby rozpoznać teren i aktualną sytuację. Kiedy wrócili, szef wyznaczył zadania. Grupę uderzeniową mieli stanowić: Józef Wiącek, Józef Szelest „Uszyty”, Marian Lech „Marian Wielki”, Zdzich de Ville „Zdzich” i Zbigniew Kabata „Bobo”. Ubezpieczenie przed Gestapo przejęli Stach Wiącek „Inspektor”, Eugeniusz Dąbrowski „Pliszka” i Jan Działowski „Jasio Mały” z oddziału dywersyjnego „Stalowego”. Aleksander Modzelewski „Zbyszek Warszawiak”, Stanisław Kuraś „Szkot” i Tadeusz Czub „Inżynier” zajęli stanowisko za murem kościelnym przy ul. Kościuszki. Ubezpieczali teren od drogi wiodącej na rynek. Ubezpieczenie od strony Dębicy stanowili: Jan Mazur „Jasiu Duży” i Michał Żarów „Michałek”, obaj z mieleckiej grupy dywersyjnej. Wszystkie ubezpieczenia dysponowały ręcznymi karabinami maszynowymi. Andrzej Skowroński „Konar” został wyznaczony na dowódcę tych ubezpieczeń.

Kazimierz Bogacz „Bławat” i Mieczysław Wiącek „Sztylet”, którzy przybyli z Tarnobrzega, otrzymali zadanie przygotowania galaru nad Wisłoką. Tym galarem mieli się wycofać uczestnicy akcji wraz z kilkoma najważniejszymi więźniami. Jan Mazur „Stalowy” otrzymał zadanie pozostania na dziedzińcu więzienia i uformowania uwolnionych w kolumnę oraz wyprowadzenia ich w kierunku Wisłoki.

Po rozdzieleniu zadań, przed wymarszem pod więzienie, dowódca „Sowa” zwrócił się do wszystkich: „Jeśli bym zginął, proszę was, doprowadźcie akcję do końca”.

Tego dnia bez przerwy padał deszcz. Wieczorem przemienił się w ulewę. Przemoczeni partyzanci założyli płaszcze nieprzemakalne, na głowy powkładali furażerki z trupimi główkami. Tym przebraniem mieli zmylić strażników więziennych. Udawali przecież Niemców, którzy przywieźli kolejną „porcję” aresztowanych. Podeszli do więzienia, ale fortel się nie udał. „Mina pod drzwiami!” – krzyknął dowódca „Sowa”. Potężna detonacja wstrząsnęła nie tylko budynkiem więzienia. W Mielcu pogasły światła, z okien wypadały szyby. Z głębi dziedzińca odezwały się strzały. To policjanci granatowi otworzyli ogień. Zdzich „plunął” w ich stronę serie z erkaemu. Któryś z granatowych wrzasnął, po czym zaległa cisza.
Od strony Gestapo odezwały się strzały. „Jędrusiowy” karabin maszynowy zamókł na deszczu, dławił się, strzelał pojedynczymi pociskami. Ale gestapowcy zamilkli, gdzieś się pokryli. Jakieś auto usiłowało wyjechać z rynku. Wywróciło się po serii z erkaemu ukrytego za murem kościelnym. W stróżówce stali strażnicy z podniesionymi rękami, broń leżała u ich nóg. „Klucze! Dawać klucze!!!” „Bobo” otwierał poszczególne cele. Tłum więźniów zapełniał dziedziniec. „Tędy, tędy!” – nawoływał „Stalowy” i wyprowadzał grupy za więzienną bramę. Ludzkie sylwetki rozpływały się w mroku nocy i w ulewnym deszczu… Wszyscy? Koniec akcji! „Konar” ściągał ubezpieczenia. Ruszyli w stronę Wisłoki. Żadnego z nich nie dosięgła gestapowska kula.

26 lutego 2001 roku w liście nadesłanym z Kanady, Zbyszek Kabata „Bobo”, jeden z nielicznych żyjących uczestników rozbicia więzienia, napisał mi: „Gratuluję umiejscowienia Twojego Ojca w pierwszej dziesiątce tarnobrzeżan stulecia. Słusznie mu się należało. W pamięci ujrzałem go wynoszonego z mieleckiego więzienia. Zdzich i ja zamykaliśmy odwrót, więc nie nieśliśmy go sami, ale widziałem to bardzo dobrze”.

Nad Wisłoką „Stalowy” i „Sowa” uścisnęli się. „Udało się…” Wtedy „Stalowy” odszedł ze swoimi „chłopakami” w stronę ich nadwiślańskiej kwatery. Noc była ciemna, rozdeszczona. Odszedł w jakąś boczną uliczkę por. „Kuwaka”. Zostali „Jędrusie” wraz z kilkoma więźniami. Gdy galar odbijał od brzegu, smugi reflektorów omiatały szosy i drogi z Mielca. Słychać było warkot pościgowych samochodów. Niemcom nie przyszło do głowy, że „Jędrusie” mogli jako drogę wycofania obrać Wisłokę.

Wielu z tych partyzantów brało udział w rozbiciu więzienia w Mielcu.

Wielu z tych partyzantów brało udział w rozbiciu więzienia w Mielcu.

Na galarze, który płynął spokojnie z nurtem rzeki w stronę ujścia do Wisły, siedzieli umęczeni uczestnicy rozbicia więzienia. Obok nich – uwolnieni więźniowie: kpt. Kazimierz Krasoń „Kriszna”, kpr. Franciszek Rutyna „Franek”, ks. Władysław Czopek, solidnie zbity prof. Józef Walczyna i nieprzytomny Zygmunt Szewera „Cyklop”. Deszcz powoli przestawał padać. W galarze chlupała woda. „Cyklop” odzyskiwał stopniowo świadomość. Zapytał: „Gdzie jestem?” Odpowiedź któregoś brzmiała: „Na wolności, profesorze”. A „Cyklop” na to: „Czy jest tu Tadek?” „Nie, ale jest bezpieczny.” Znowu profesor półprzytomnie: „Zaopiekujcie się nim…”.

Świtaniem dopłynęli do Wisły. Od brzegu w Niekurzy zbliżały się w ich stronę łodzie.
A na brzegu mieszkańcy witali „Jędrusiów” chlebem i solą, i wszystkim tym, czym chata bogata. Przynieśli dla więźniów buty i jakąś odzież. Oni w Niekurzy słyszeli ten potężny wubuch. Wiedzieli, co to znaczy…

Po niedługim odpoczynku „Jędrusie” wsiedli na rowery i odjechali na swoje tymczasowe kwatery. „Bławat” i „Sztylet” ruszyli wałem wiślanym w kierunku Nagnajowa. W tym czasie „Sowa” umieścił skatowanego „Cyklopa” na kwaterach będących pod opieką oddziału „Jędrusiów”. Jego leczenie mogło potrwać nawet kilka miesięcy. Kapitan „Kriszna” został skierowany na „melinę”, czyli konspiracyjną kwaterę, do majątku Dobrzańskich we wsi Wiśniowa. Tam miała dołączyć jego żona i najmłodszy brat Marian, którzy zdołali się ukryć przed Gestapo. Kapral „Franek” postanowił pozostać u „Jędrusiów”. Był bardzo skatowany, miał odbite płuca, ale chciał dalej walczyć z bronią w ręku. Profesor Józef Walczyna wraz z księdzem Władysławem Czopkiem zdecydowali się, że pójdą do Chobrzan w rejon Sandomierza. Jakie były dalsze losy innych uwolnionych – nie wiem. Ukrywając się prawdopodobnie włączyli się ponownie w nurt konspiracji. Wśród „Jędrusiów” mówiło się, że dwaj uwolnieni, a aresztowani w Tarnobrzegu, jeszcze w nocy 29 marca zgłosili się na Gestapo i tam złożyli relacje z przebiegu rozbicia więzienia. Czy byli kapusiami? W każdym razie gestapowcy nie aresztowali ich rodzin, a ich puścili wolno…

Radość „Jędrusiów” z rozbicia więzienia w Mielcu nie trwała długo. Z Tarnobrzega dotarła wiadomość, że Niemcy w odwecie aresztowali niektóre rodziny więźniów i rodziny niektórych „Jędrusiów”, a wśród nich Władysława i Zofię Skowrońskich i Matyldę i Romualda, rodzeństwo „Konara”, matkę Zdzicha de Ville Ludwikę, rodziców „Lorda” Władka Hyjka i Bucheltową matkę „Czarnego Kazka”, a także wiele osób związanych z „Odwetem” – panią Wojteczkową, matkę z córką Adelajdę Kozak, matkę kpt. Krasonia, trzy osoby z rodziny Woźniaków i trzy z rodziny Bogoczów. Niestety, nie można było podjąć akcji ich odbicia. Gestapowcy wywieźli kobiety do obozu w Pustkowiu, mężczyzn zaś do innych obozów koncentracyjnych. Zginął tam ojciec „Konara”, Władysław Skowroński, natomiast ojciec „Lorda” – w Pustkowiu. Przed zemstą gestapowców uratowała się rodzina Eugeniusza Dąbrowskiego i rodzina Szewerów. Oni zdołali opuścić Tarnobrzeg przed akcją na więzienie w Mielcu. Oto cena, jaką niektórzy „Jędrusie” zapłacili za uwolnienie dużej grupy rodaków z gestapowskiej kaźni.

***

W rok po rozbiciu więzienia w Mielcu, kiedy już w podziemiach XIII-wiecznego kościoła w Sulisławicach ponownie wydawaliśmy pismo „Odwet”, pojechali do Ossali „Pliszka” i „Konar”. W tej wsi, pełnej partyzantów, pod opieką „Jędrusiów” ukrywał się „Cyklop” wraz z żoną i córką. Poprosili, aby z okazji rocznicy, profesor napisał o swoich przeżyciach w więzieniu.

„Cyklop” o katuszach, jakie przeszedł w Gestapo, nie lubił wspominać, niechętnie wracał do tamtych dni więziennych, ale zgodził się pod warunkiem, że w piśmie nie ukażą się jego pseudonimy: „Gladiolus” i „Cyklop”, oraz że nie padną imiona i nazwiska innych współwięźniów. Może obawiał się, że Gestapo pójdzie tymi tropami, gdyby „Odwet” wpadł w ich ręce? Opis ukazał się na łamach gazetki 26 maja 1944 roku, „Odwet” Nr 10, Rok VI, Niedziela, 26 marca 1944 r.

Przeżycia więźnia

W dniu 29.III.1943 grupa partyzancka „Jędruś” rozbiła więzienie w Mielcu, uwalniając kilkudziesięciu więźniów politycznych. Oto opowiadanie jednego z nich:

Zgrzyt hamulców „budy” więziennej wyrwał mnie z odrętwienia. Jesteśmy pod więzieniem. Wśród najwstrętniejszych wyzwisk i naigrywań wprowadzają nas na dziedziniec więzienny. Rozkuwają z kajdanek, które krwawymi bransoletami werżnęły się w ręce. Przy drzwiach strażnicy zabierają dowody osobiste, pieniądze i wszystko, co znajdują w kieszeniach. Potem droga przez korytarz, trzask zamka w celi. Jest w niej już kilkunastu więźniów. Wzdłuż ścian i pośrodku stoi 6 żelaznych łóżek, dla reszty pod łóżkami sienniki. Często na jednym gniecie się trzech współwięźniów. Pod głowę służy to, co zbiry pruskie pozwoliły zabrać z domu ze sobą. W kącie klozetowy kubeł.

Dzień wlecze się niesamowicie długo. Słychać tylko miarowy stukot kroków więźniów odbijających się pomiędzy ścianami wąskiej celi. W południe w drzwiach ukazuje się gestapowiec i zabiera jednego ze współwięźniów. Poszedł na badania… Wraca okropnie zmasakrowany z twarzą posiniaczoną i krwawiącą. Dźwiga się tylko z wysiłkiem i strasznym bólem w twarzy na zgrzyt klucza w zamku. Na każde bowiem wejście szwaba muszą więźniowie stawać na baczność. Za uchybienie czeka bicie lub „żabka” (skoki w głębokim przysiadzie z chwytem za pięty) doprowadzająca do omdlenia.

Mija dzień… i kolej przychodzi na mnie. Idę na Gestapo. W kancelarii grupka gestapowców. Na twarzach uśmiech złowrogi, sadystyczny. Padają pytania, na które odpowiadam krótko: „Nie”. Ciosy w szczękę są odpowiedzią na moje przeczenia. Po tym wstępie wprowadzają mnie do kaźni.

Okna pozasłaniane grubymi kocami, aby jęk katowanych nie przedostawał się na zewnątrz. U sufitu na bloku wisi ciężki, żelazny łańcuch zakończony hakiem. „Wciągną mnie na nim” – przechodzi mi przez myśl. I tak się dzieje. Ręce skuwają mi w tyle, wtłaczają na głowę maskę gazową, na szyję zarzucają pętlę i ciągną go góry. Czuję straszliwy ból naciągniętych mięśni i wyskakujących z chrzęstem ze stawów barkowych ramion.

Wiszę tak jeden metr nad ziemią. Ból potęguje się, brak mi tchu, czuję, że się duszę. Wtem na głowę, kark, plecy, ręce, kolana, stopy, pośladki i genitalia spadają wściekłe razy drewnianych i gumowych pałek i bykowców. Z każdą chwilą wzrasta sadystyczne roznamiętnienie pięciu katów i staje się coraz bardziej wyrafinowane. Uderzenia po łokciach i kolanach pieką jak ogień.

Zbiry biczują tak długo, aż katowany odda kał. Teraz dopiero, chyba że więzień wcześniej zemdleje, folgują trochę męczeniu i każą się katowanemu oczyścić. Ponieważ ręce odmawiają posłuszeństwa, polecają tę czynność wykonać drugiemu więźniowi.

Jako tako oczyszczony, poddany zostaję dalszym katuszom. Windują mnie znowu i kułakują pałkami w serce. W oczach robi mi się czarno, pali mnie gorączka i ogromne pragnienie… „Pić! Pić! Choćby tej wody rzecznej, jaką otrzymujemy do picia w celi…”
W głowie zamęt, myśli plączą się. Słyszę jeszcze strzały rewolwerowe, bo teutońskie hiberbestie strzelają do mnie. Rykoszet rani mi ucho. Czarne płatki coraz bardziej kołują przed oczyma. Nagle tracę czucie na ból, ogarnia mnie czarna noc zemdlenia.

Po chwili odzyskuję świadomość. Leżę na ziemi, oprawcy kopią mnie w brzuch, krzyż, depczą po mnie. Wreszcie, gdy zaspokoili trochę swoje sadystyczne instynkty, następuje chwila przerwy. Zmuszony kopnięciem do dźwignięcia się z ziemi, wlokę się na dalsze przesłuchania do kancelarii. W czasie badania słabnę i staczam się bezwładnie z krzesła. W tym momencie padają znowu strzały rewolwerowe na przemian z razami bykowców.

Jak długo trwa to ich znęcanie i pastwienie, trudno określić, w każdym razie w rękach zbirów byłem w tym dniu 6-7 godzin. Dopiero 11-ta w nocy kładzie kres badaniom.

Skuty z drugim więźniem zostaję odprowadzony do celi, gdzie znowu mdleję. Współwięźniowie udzielają mi pomocy. Straszliwy ból oraz dantejskie wprost przeżycia nie pozwalają zasnąć…

Na drugi dzień rano zmaltretowany i głodny, bo jedzenie więzienne marne i zimne budzi wstręt i obrzydzenie, zostaję ponownie zawleczony na gestapo. Powtarza się ta sama historia z tymi samymi detalami, co poprzednio, ale już po kilku uderzeniach tracę przytomność. Zlany wodą przychodzę do siebie i słyszę szyderczy głos zbira: „Jest ci przyjemnie…”

Wracam do celi. Tu współwięźniowie posilają mnie, bo w rękach nie mam władzy, są martwe z palcami powykrzywianymi.

Trzeciego dnia zadawano pytania. Odpowiadam również negatywnie. Teraz stosują tzw. barentanz (taniec niedźwiedzi). Biją pałkami po palcach, po kostkach, piętach, to jednej to drugiej nogi. Wskutek srogiego bólu muszę podnosić nogi. Dla zbirów stanowi to zabawę. Katusze tego dnia kończy znowu windowanie na łańcuch oraz zapowiedź: „Przypieczemy cię rozpalonym żelazem, to będziesz śpiewał wszystko…” Po tym znowu bykowce, po których mdleję. Po odzyskaniu świadomości słyszę rozkaz odprowadzenia mnie do celi. Skuty między dwoma towarzyszami i wsparty na ich ramionach wracam do więzienia.

Nie będę opowiadał, jak ciężkie jest położenie człowieka po skatowaniu. Nadmienię tylko, że przedstawiony tu obraz katuszy nie jest bynajmniej jednostkowy, lecz ma charakter ogólny, typowy, tzn. tyczy się tych, co analogiczne przechodzili katusze, i tych, co w szponach gestapo poginęli jako ofiary krwawych tortur. Śmierć ich jest właśnie świadectwem, że tortury ich były o wiele straszniejsze od tych, które przeszedłem.

Przez następne dni pozostawiają mnie gestapowcy w spokoju. Czekam w gorączce
i dreszczach, co przyniosą najbliższe godziny, dni…

Pewnego dnia (w więzieniu traci się rachubę czasu), po apelu o 6-tej wieczór więźniowie jak zwykle wystawili swe obuwie na korytarz i więzienie zaległa cisza. Zapada wieczorny mrok. Nagle ciszę wieczorną przerywa szybka palba karabinowa. Towarzyszą jej strzały rewolwerowe i karabinu maszynowego. Murami więzienia wstrząsa ogromna detonacja. Szyby lecą z brzękiem, sypie się gruz. Wśród więźniów padają pytania: „Czyżby Powstanie?…” Na korytarzu bieganina i krzyki. Słychać komendę: „Otwierać cele. Więźniowie wychodzić…” Przeżywamy cudny epizod bohaterstwa i poświęcenia. Więzienie rozbite. Wszystko odbywa się błyskawicznie. Do celi wpadają „Jędrusie” i unoszą nas z sobą, kierując się na drogę, która w ciemnościach nocy da osłonę przed pościgiem wroga. Jesteśmy wolni. Z serc płyną słowa wdzięczności…

Rozbłyskujące reflektory nieprzyjaciela szukają nas na próżno…”

PS. Niniejszą dokumentalną opowieść poświęcam przede wszystkim pamięci mojego Ojca Zygmunta Szewery „Cyklopa”, lecz także wszystkim tym, którzy włożyli ogromny wysiłek i trud organizacyjny dla Jego uwolnienia z gestapowskiej kaźni, zarówno „Jędrusiom”, jak i grupom dywersyjnym z Obwodu „Twaróg” oraz z Obwodu AK „Mleko”.

W niniejszym artykule wykorzystałem notatki oraz wspomnienia mego Ojca po 1945 r.

***

5 komentarzy do “Dokumentalna opowieść o wyczynie „Jędrusiów”

  1. Anna Domaszk

    Znam historię ,,Jędrusiów”. Opowiadał mi mój tata nie raz i za każdym razem płakał. Nie wierzyłam ,że to się DZIAŁO.

    . A jednak się działo. Mieczysław Wiącek ,,SZTYLET” -to mój dziadek.

    Odpowiedz
    1. Halina

      Witam! Jestem zainteresowana wszystkim co dotyczy działalności gestapowców : Karl Reisner, Wilhelm Glamann, Georg Friedrich, Helmut Hensel , Rudolf Zimmerman (wspomnienia, zdjęcia, dokumenty).

      Odpowiedz
  2. Andrzej Wiącek

    Ja również znam tą historię także z dokumentów IPN. Jestem wnukiem Mieczysława Wiącka ps. „Sztylet”.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.