Koncentracja partyzanckiego Korpusu

   W 10 tomie „Najnowszych Dziejów Polski“ ukazał się artykuł ppłk. dypl. Wojciecha Borzobohatego ps. „Wojan” zatytułowany „Okręg Armii Krajowej JODŁA”. Autor był szefem sztabu i zastępcą Komendanta Okręgu Kieleckiego AK, kryptonim „Jodła”. Jest więc najbardziej kompetentny do zabrania głosu. Postawił sobie zadanie omówić sprawy organizacyjne i działalność Okręgu w okresie od stycznia do końca sierpnia 1944 r., a więc w ciągu ośmiu miesięcy. Można powiedzieć, że na 36 stronach swojego artykułu o organizacji Okręgu powiedział dużo, o działalności niewiele. Osiągnięcia organizacyjne Okręgu, jednego z największych w AK, były imponujące. Biorąc pod uwagę tylko oddziały partyzanckie, d-ca Kedywu Radomsko-Kieleckiego, mjr Jan Piwnik ps. „Ponury”, dysponował w 1943 r. w 5 Inspektoratach 650 ludźmi, w zgrupowaniu własnym 350. Razem ok. 1000 ludzi dobrze uzbrojonych, zaprawionych do walki. Związki liczne i wartościowe.

    Artykuł, zgodnie z zapowiedzią, ukazuje przygotowawczą pracę sztabu, jej formy, ostateczną regulację i podporządkowujące działania podwładnych w formie rozkazów operacyjnych, których reprodukcje są zamieszczone w artykule. Powiększa to jego dokumentalną wartość. Dla zwykłego czytelnika najbardziej interesującą częścią artykułu jest niewątpliwie sprawa pomocy walczącej Warszawie, jaka spadła na Okręg „Jodła”, leżący najbliżej i jeden z najsilniejszych Okręgów AK. Sprawie tej autor poświęcił 9 stron tekstu. Stwierdzam podstawowy mankament: szkoda, że choć w paru słowach nie ma omówionej sytuacji npla – i to w momencie, gdy dokonywała się koncentracja sił Okręgu Kieleckiego AK. Można sądzić, że sztab Okręgu posiadał wówczas te informacje, o czym nie wątpię. Dopiero na tle ilościowo i jakościowo uchwyconych i rozmieszczonych w terenie sił npla można ocenić możliwości partyzanckiego zgrupowania Okręgu Kieleckiego AK. Podkreślam: partyzanckiego, gdyż wszystkie bojowe terminy używane w artykule – od batalionu w górę – mają sens umowny. Nie są adekwatne z tym, co się rozumie pod nazwą batalionu, pułku, dywizji… Batalion nie posiada ciężkiej broni, moździerzy, środków ppanc., a posiada mało ckm. Pułk nie ma artylerii. Dywizja – z ograniczonymi oddziałami żołnierzy, bez artylerii lekkiej, ciężkiej i broni ppanc. Wszystkie oddziały nie miały zapewnionego zaopatrzenia w amunicję i służby sanitarne. To było tylko 5000 dzielnych ludzi, z których trzecia część była zaprawiona w walkach partyzanckich, z lekką bronią
i niewielkim zapasem amunicji. Co mogli osiągnąć? Dużo, jeżeli zdołaliby zaskoczyć nieprzyjaciela, jeśli walczyliby w dogodnych warunkach terenowych, jeśli walki trwałyby krótko. Do długiej walki byli niezdolni – rozstrzyga o tym zaopatrzenie w amunicję.

   Z powyższych względów słuszna była tendencja do utrzymania o tym tajemnicy oraz zarządzenie unikania walki. Oczywiście, są sytuacje, kiedy walczyć mimo wszystko trzeba, kiedy oddział własny jest do tego zmuszony. Decyduje jednak hierarchia ważności zadania.
Mówię o tym, ze względu na najbardziej udany fragment z okresu marszu do rejonu koncentracji – o boju pod Antoniowem. Dla ilustracji przytoczę przykład z pierwszej wojny światowej. W czasie bitwy pod Łodzią i marszu VI korpusu gen. Schefesa niemiecki wywiad doniósł, że Kwatera Główna wojsk rosyjskich w Skierniewicach ma słabą osłonę. Wysłano wówczas niemiecki dywizjon kawalerii, aby rozbił rosyjską Główną Kwaterę
i wziął do niewoli W. Ks. Mikołaja. Dowódca dywizji miał okazję zdobyć po drodze rosyjski pociąg pancerny. Wdał się w walkę, pociągu nie zdobył, zaalarmował npla i nie wykonał zadania. To jest ilustracja dla hierarchii celów. W tym przypadku alternatywą było uderzenie na Warszawę lub lokalny sukces. Oczywiście, jeśli bój pod Antoniowem nie był wymuszony koniecznością.
Przyglądając się koncentracji sił partyzanckich Okręgu Kieleckiego AK w lasach suchedniowskich rzuca się w oczy duża różnica między zgrupowaniem 2 Dywizji Piechoty AK i 7 Dywizji Piechoty AK. Dowódca tego ostatniego zgrupowania, wyznaczony na tę funkcję niemal w przeddzień marszów koncentracyjnych, właściwie nie dowodzi swoimi batalionami. Organizacja marszu tego zgrupowania nasuwa duże wątpliwości, czy nie można ją było przeprowadzić inaczej, wprowadzić jednostki z marszu do rejonu koncentracyjnego. Zwłaszcza, że dwa zgrupowania 7 DP dysponowały siecią radiową.
W sumie widać, że wszystkie jednostki dokonują dużych wysiłków marszowych.
Oddziały musiały być dobrze zmęczone, gdy zaległy w lasach Przysuchy wyznaczonych jako rejon koncentracji. W pobliżu, w lasach opoczyńskich znajduje się 25 pp AK z Okręgu Łódzkiego. 22 sierpnia koncentracja jest zakończona. Zebrało się 5100 żołnierzy w Korpusie Kieleckim, 1200 ludzi w 25 pp AK, co razem stanowiło ponad 6000 partyzantów. Czy to dużo? Jak na partyzanckie zgrupowanie, bardzo dużo.

Co można tymi siłami osiągnąć? Na pewno nie nadawały się one do łamania pozycji umocnionej, ani to walk z siłami regularnymi na otwartym polu. Spotkanie z bronią pancerną bez środków obrony ppanc. groziło w otwartym polu jatką. A jak wyglądał teren, na którym przyszłoby iść na Warszawę? Na bezpośrednim przedpolu rz. Pilica, której płn. brzeg od Nowego Miasta do Białobrzegów był umocniony i najeżony zasiekami z drutu kolczastego. W umocnieniach tych znajdowały się niemieckie załogi bezpieczeństwa.
W trójkącie Jeziorna-Piaseczno-Wilanów – silne zgrupowania npla. Na płn. od rz. Pilicy, aż do rejonu Nadarzyn, około 50 km prawie bezleśnego terenu.
Dnia 23 sierpnia odbyła się odprawa dowódców w gajówce „Promień” w lasach Przysuchy. Co robić? Załóżmy, że uda się w nocy sforsować rz. Pilicę, wybić dziurę w niemieckich umocnieniach. Ale 6000 ludzi, to nie kompania partyzancka, nie może iść bezdrożem. Sama przeprawa zabierze całą noc. Trzeba będzie czekać do następnej nocy, aby ruszyć na północ. Niemcy będą mieli dość czasu, aby się przygotować. Główny więc atut, zaskoczenie, odpada. Wręcz przeciwnie, można samemu oczekiwać niespodzianek w formie ataku lotniczego, ostrzału artyleryjskiego, natarcia broni pancernej – przy bezsilności własnej obrony wobec tych środków walki.

     Na naradzie zapadła decyzja wstrzymania marszu i zwrócenia się w tej sprawie do gen „Bora”. Ciężar decyzji został przerzucony na barki Komendanta Głównego. Jest w Warszawie, niech oceni i zdecyduje, czy 6000 partyzantów ma wyjść z leśnych kryjówek
i zaryzykować marsz przez otwarte pola, gdzie są prawie bezbronni wobec technicznie wyposażonego npla, czy z marszu zrezygnować. Tutaj występuje inny, charakterystyczny moment: Komendant Główny musi dać odpowiedź do 25 sierpnia. Sytuacja szczególna – jakby ultimatum. Jeśli odpowiedzi nie będzie, nie nadejdzie wyraźny rozkaz: „Maszerować” – koncentracja zostanie rozwiązana. Odpowiedzi w żądanym terminie nie było. Akceptacja pełnomocnika dowództwa nadchodzi dopiero następnego dnia.
Trzeba ocenić tragizm tej sytuacji i związanych z tym zawiedzionych nadziei. Oczywiście, duże zgrupowanie partyzanckie nie mogło długo biernie zwlekać na decyzję gen. „Bora”. Było to na pewno niebezpieczne. Ale czy nie mogło ono nic zrobić dla odciążenia walczącej Warszawy? To jest pytanie, w odpowiedzi na które nasuwa się wiele możliwości. Ale pierwsi na ten temat powinni zabrać głos ci, którzy podejmowali wówczas decyzje.

   W artykule ppłk. Borzobohatego jest trochę usterek. Widać, że miał kłopoty ze zgrupowaniem 7 DP AK. Naświetlił ich stronę organizacyjną, natomiast nie podał danych o uzbrojeniu oddziałów, co ułatwiłoby ocenę ich przydatności bojowej.

koncentracja_partyzanckiego_korpusu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.